Wolność kontrolowana
Pracują fizycznie, kosztują dwa razy mniej niż normalni więźniowie. Pokutują, ale jednocześnie normalnie żyją. Skazani na prace społeczne.
31.03.2008 12:00
Od lat specjaliści od resocjalizacji powtarzają, że skazani za pospolite przestępstwa powinni pracować na rzecz społeczeństwa, a nie gnić w celi. Entuzjastą tej koncepcji jest Zbigniew Ćwiąkalski. Dlatego resortowe prace ruszyły z kopyta natychmiast po objęciu fotela przez nowego ministra.
– Projekt ustawy jest już gotowy – mówi profesor Andrzej Zoll z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który szefuje zespołowi ekspertów przy ministrze sprawiedliwości. Projekt zakłada między innymi, że sprawcy przestępstw zagrożonych karą do pięciu lat więzienia będą mogli odbyć karę przy pracach społecznych.
– Należy szybko zbudować realną alternatywę dla bezwzględnego pozbawienia wolności, bo obecna sytuacja w więzieniach jest dramatyczna – dodaje profesor Zoll.
Według stanu na koniec listopada ubiegłego roku w zakładach karnych i aresztach przebywało 89,5 tysiąca osadzonych. Na odbycie kary czeka kolejnych 60 tysięcy skazanych. – Gdyby wszyscy się stawili i gdyby ich przyjęto, system więziennictwa załamałby się – ogłosił Ćwiąkalski i zapowiedział szersze stosowanie kar „wolnościowych”, czyli przede wszystkim prac społecznych.
Sytuacja zdaje się poprawiać. W 1999 roku orzeczono ponad 15 tysięcy wyroków ograniczenia wolności w postaci pracy na cele publiczne. Dwa lata później takich wyroków było prawie dwa razy więcej, w 2006 roku – ponad 57 tysięcy.
– Polacy chcą czuć się bezpiecznie, ale nie oznacza to, że zależy im na pełnych więzieniach. Tym bardziej że to sporo kosztuje – twierdzi profesor Zbigniew Hołda, prawnik z Helińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Za znieważenie staruszki
W samym Mazowieckiem jest 66 placówek, do których kierowani są skazani na prace społeczne. Do wyboru są między innymi: Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania (MPO), Ośrodek Wspierania Rodziny, domy dziecka, pogotowie opiekuńcze albo Park Kultury w Powsinie.
Odbyciem kary rządzą proste reguły. – Ustalamy ze skazanym grafik pracy. Co miesiąc wysyłamy do kuratora informację, jak się zachowywał, jakie prace wykonywał, w jakich godzinach – tłumaczy Ewa Szaro z Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji.
– Przychodzisz, wpisujesz się, dostajesz zlecenia, co masz dziś zrobić. Jak wychodzisz, też się odhaczasz – mówi Adam Chodorowski, lat 29, absolwent ekonomii z Dolnego Śląska. Na odpracowanie młodzieńczych wyskoków Chodorowski został oddelegowany do MPO. W czasach licealnych zdarzało mu się popalać marihuanę. Traf chciał, że na tym niecnym procederze został przyłapany jego kolega. Zapytany, od kogo ma towar, wyznał prawdę. Chodorowski za handel niewielkimi ilościami narkotyku dostał sto godzin prac społecznych.
– Pierwszego dnia zamiatałem na zapleczu. Musiałem robić wszystko, cokolwiek mi kazali – taki chłopak do pomocy. Było to uciążliwe, chociażby ze względu na szkołę, bo właśnie robiłem maturę. Ale udało się to pogodzić – wspomina Adam.
Ostatnim głośnym przypadkiem orzeczenia kary w postaci pracy społecznej była sprawa czwórki studentów pielęgniarstwa UJ. W kwietniu ubiegłego roku „Fakt” opublikował fotografie uśmiechniętych studentów w białych fartuchach z nagą pensjonariuszką krakowskiego domu pomocy społecznej. Za znieważenie kobiety władze UJ zawiesiły ich w prawach studentów. Sąd zaś skazał ich na kilkumiesięczną pracę społeczną dla MPO.
W dowodzie nie piszemy
Prace społeczne nie omijają i pupili mediów. Gdy Otylia Jędrzejczak w 2005 roku spowodowała wypadek, w którym zginął jej brat, groziło jej od pół roku do ośmiu lat więzienia. Sąd wziął jednak pod uwagę rodzinną tragedię, stąd decyzja o nadzwyczajnym złagodzeniu kary – przez dziewięć miesięcy Otylia będzie musiała poświęcać 30 godzin miesięcznie na prace społeczne.
„Kto niszczy, uszkadza, czyni bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa wyłącznie rozporządzać, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” (art. 276 kk). Przekonał się o tym latem 2003 roku Krzysztof Wantoch-Rekowski. Przy rutynowej policyjnej kontroli okazało się, że jego dowód osobisty (książeczka starego typu) nie bardzo przypomina ten, który odbierał w urzędzie. – Znalazło się w nim sporo miniatur socrealistycznych. Na stronie „Adnotacje o zatrudnieniu” wmontowałem plakacik „Jest nas trzech, pracujemy za sześciu” przedstawiający trzech uśmiechniętych murarzy. Był też akcenty feministyczne, na przykład „Kobiety na traktory” – wspomina Krzysztof.
Za świadome uszkodzenie dokumentu dostał cztery miesiące prac społecznych – po 20 godzin na miesiąc.
– Miałem do wyboru kilka miejsc do odpracowania, wybrałem Szpital Kliniczny numer 5 w Poznaniu, bo bardzo lubię piątkę, a praca w szpitalu dobrze rokowała – opowiada Krzysztof. Niektórzy skazani nawet polubili swoje przymusowe zajęcie.
– Jest wśród odpracowujących karę człowiek, którego pracowitość wprost zadziwia. Złota rączka – nie tylko sprząta, ale też wszystko naprawi – mówi Ewa Szaro z WOSiR.
Ten człowiek to Andrzej Szmidt. Za jazdę rowerem po alkoholu został ukarany rokiem pracy społecznej po 30 godzin w miesiącu. Panu Andrzejowi tak się spodobała praca za karę, że aż zapragnął zatrudnić się w ośrodku na stałe.
Za książkę do schroniska
Niektórym trudno pogodzić pracę społeczną z zawodową. Przychodzą albo przed normalną pracą, albo po jej zakończeniu. Zwykle jednak odpracowują w weekendy. W ten sposób ukrywają też, że mają karę. Najczęściej nie chcą, żeby pracodawca się dowiedział – mówi Ewa Szaro.
– Pracował u nas student, który ukradł książkę. Wstydził się, powiedział: „Ukradłem, bo nie miałem pieniędzy, a musiałem to przeczytać”. Był bardzo solidny – wspomina Wanda Dejnarowicz, dyrektor Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt „Na Paluchu”. – Jednak zdarzają się i tak zwane łyse głowy. Ich interesuje raczej adopcja amstaffa.
Kilka lat temu Na Paluchu zaczęły pojawiać się pojedyncze osoby, teraz jest ich około 150 rocznie. – Skierowano do nas łącznie jakieś 400 osób – mówi Dejnarowicz. – Niektórym nie wychodzi kontakt z ludźmi, ale ze zwierzętami zaprzyjaźniają się bardzo szybko.
Pracy jest sporo, cztery hektary powierzchni, 2200 zwierząt. Szczekają, miauczą, warczą...
– Cały teren musi być utrzymany w czystości, trzeba na przykład- zgrabić trawnik, przywieźć słomę – wylicza Dejnarowicz.
– Obojętnie, kto przychodzi odpracować, dostaje te same zajęcia, takie jak sprzątanie ośrodka, grabienie liści, odśnieżanie itp. – wylicza Ewa Szaro. Jednak dodaje: – Wiele ośrodków nie przyjmuje na odrabianie, bo to kosztowna sprawa: trzeba ich ubezpieczyć, zapłacić za badania lekarskie. Poza tym zawsze musi być ktoś, kto nadzoruje pracę skazanych, bo nie zawsze przychodzą o czasie, nie pilnują wyznaczonego grafika.
– Instytucje, które zgodzą się zatrudnić skazanych, będą mogły liczyć na refundację części kosztów. Plan jest taki, by odciążyć je od kosztów ubezpieczenia – mówi profesor Andrzej Zoll.
Szacuje się, że probacja, czyli system pozwalający na odbywanie kary poza więzieniem, jest tańsza o połowę od kary bezwzględnego pozbawienia wolności. Kary nieizolacyjne mają też ten plus, że skazani pozostają w dotychczasowym środowisku: w rodzinie, w zakładzie pracy, a nie poza społeczeństwem. To gwarantuje wyższą skuteczność resocjalizacyjną. – Po karze wolnościowej poziom recydywy jest zdecydowanie mniejszy niż po pobycie w więzieniu – twierdzi profesor Zoll.
Judyta Sierakowska