Wolni na uwięzi

Polskie więzienia pękają w szwach, a ponad 30 tys. skazanych ciągle czeka w kolejce. Wyjściem z tej sytuacji mogłyby być elektroniczne systemy dozoru osób. Pozwalają one odbywać karę na wolności.

11.01.2006 | aktual.: 13.01.2006 14:12

Twórcą pierwszego skutecznego rozwiązania zdalnego elektronicznego monitoringu przestępców był amerykański psycholog Ralph Schwitzgebel pracujący na Harvard University. Powstało ono przypadkiem, w wyniku modyfikacji słynnej Maszyny Schwitzgebela (Schwitzgebel Machine) – urządzenia służącego do zdalnego monitorowania stanu mózgów pacjentów kliniki psychiatrycznej w Harvard Medical School. Idea zmaterializowana na przełomie lat 1964 i 1965 polegała na wyposażeniu nadzorowanego więźnia w nadajnik radiowy krótkiego zasięgu (do 400 m) oraz masywną baterię. Po stronie nadzorców znajdowały się odbiorniki współpracujące z tablicą świetlną, pokazującą uproszczoną mapę terenu oraz żarówki sygnalizujące przybliżoną pozycję monitorowanego więźnia. System ten nie przyjął się jednak – jego wadą była ograniczona liczba więźniów, których można było jednocześnie śledzić, i krótki czas działania baterii zasilających ich nadajniki.

Rozwój technologii cyfrowych pozwolił pod koniec lat 80. ubiegłego wieku udoskonalić ten pomysł i dziś stosowane są na świecie (między innymi w USA, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Holandii, Belgii i Francji) dwa rodzaje zdalnej kontroli więźniów. Prostsze i tańsze są tzw. systemy pasywne, obejmujące niewielki obszar nadzoru. Ich podstawowym przeznaczeniem jest kontrola obecności osoby nadzorowanej w pobliżu wyznaczonych punktów (urządzenia te umieszczane są najczęściej w mieszkaniu skazanego), które potrafią przekazywać do centrali systemu (np. za pomocą sieci GSM) informacje o przemieszczaniu się obserwowanego. Osoby monitorowane muszą mieć przy sobie elektroniczne identyfikatory (zwane w języku technicznym tagami lub transponderami), które mają najczęściej postać opasek lub bransoletek noszonych na ręku. Rzecz jasna, taka osoba nie może sama zdjąć elektronicznego identyfikatora ani przy nim manipulować. Elektroniczna smycz jest mała, lekka i nie wymaga baterii do jej zasilania. Energia potrzebna do
funkcjonowania transpondera jest dostarczana indukcyjnie z anteny nadajnika punktu kontrolnego. Rozwiązanie nadzwyczaj proste, a przy tym sprawdzone i bardzo skuteczne.

Zdecydowanie większe możliwości mają aktywne systemy zdalnego nadzoru. Pozwalają na precyzyjne ustalenie pozycji monitorowanej osoby w dowolnym momencie i w dowolnym miejscu naszego globu. Jest to okupione wyższą ceną systemu oraz większą liczbą urządzeń, jakie osoba nadzorowana musi przy sobie nosić. Musi być wyposażona w odbiornik GPS oraz nadajnik radiowy wysyłający sygnał o swoim położeniu do centrum monitoringu. Połączenie w jednym odbiornika GPS i nadajnika GSM (uproszczonego do minimum telefonu komórkowego)
pozwoliło stworzyć nadzorcę bliskiego ideałowi: w każdej chwili dokładnie wiadomo, gdzie się znajduje monitorowana osoba. Jedyny poważny problem to konieczność ciągłego zasilania takiego urządzenia oraz jego nieco większe (niż w przypadku urządzeń pasywnych) wymiary. Tak więc co jakiś czas osoba na elektronicznej smyczy musi się zgłaszać do centrali, żeby podładować akumulator. Stosowanie aktywnych systemów nadzoru jest uzasadnione tylko w przypadku monitorowania skazanych za ciężkie przestępstwa.

Współczesna technika pozwala więc na to, aby nie wszystkie osoby, którym sąd ograniczył wolność, musiały przebywać w zakładach karnych. We Francji dozorowi elektronicznemu mogą podlegać skazani na karę do 1 roku więzienia. Brytyjski wymiar sprawiedliwości dopuszcza do takiego programu skazanych nawet na 4 lata oraz osoby, którym do zakończenia kary zostało już 4,5 miesiąca. Z kolei w Szwecji większość osób żyjących na elektronicznej smyczy to skazani za wykroczenia drogowe – głównie za jazdę w stanie nietrzeźwym (typowe wyroki w takich sprawach nie przekraczają 3 miesięcy). Tam zastosowanie dozoru elektronicznego jest możliwe pod warunkiem uzyskania przez skazanego – jeśli mieszka z innymi osobami – zgody współlokatorów na takie rozwiązanie, ponadto musi on uczyć się lub pracować. Według danych francuskiego ministerstwa sprawiedliwości za 2004 r., rygory elektronicznego nadzoru naruszyło 3,6 proc. osób nim objętych, a w Szwecji 4,6 proc.

Polski kodeks karny nie przewiduje możliwości zastosowania elektronicznego dozoru. W lutym 2005 r. powstał projekt zmian (autorstwa prof. dr. Zygfryda Siwika z Uniwersytetu Wrocławskiego), który przewiduje objęcie takim nadzorem osób skazanych na kary do 6 miesięcy pozbawienia wolności (w 2004 r. było ich 5245) i więźniów, którym do końca odsiadki pozostało nie więcej niż pół roku (9830 osób w 2004 r.). Czy stać nas na to? Z wyliczenia przedstawionego na międzynarodowej konferencji poświęconej elektronicznemu monitorowaniu przestępców, która odbyła się w maju ubiegłego roku we Wrocławiu, wynika, że całkowity koszt budowy pasywnego systemu nadzoru nie powinien przekroczyć 85 mln zł, a miesięczny koszt jego eksploatacji, przypadający na jedną monitorowaną osobę, to 750 zł, czyli o połowę mniej niż utrzymanie więźnia w zakładzie karnym. System osiągnie opłacalność po przekroczeniu liczby 2 tys. osób objętych dozorem, a oszczędności wynikające z pełnego wykorzystania jego możliwości mogą sięgnąć w ciągu
pierwszych pięciu lat jego stosowania 193 mln zł, co stanowi 75 proc. dotychczasowych rocznych nakładów na więziennictwo.

Oprócz możliwych korzyści ekonomicznych wprowadzenie tego systemu może przynieść także inne pozytywne skutki – rozładuje tłok w więzieniach oraz stworzy także szansę na lepsze efekty resocjalizacji, która w więzieniu jest raczej ułudą.

Autor jest redaktorem naczelnym miesięcznika „Elektronika Praktyczna”.

Piotr Zbysiński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)