Wólka tygrysia pod Warszawą
W małej wsi setki Azjatów wywołały boom gospodarczy, jakiego nie ma nigdzie w Polsce.
14.04.2008 | aktual.: 15.04.2008 11:00
Wólka Kosowska to skromna, licząca zaledwie 300 mieszkańców miejscowość. Leży w gminie Lesznowola, 20 km od stolicy, przy głównej trasie Warszawa – Kraków.
Gdy na początku lat 90. Chińczycy zapewniali, że w Wólce Kosowskiej powstaną filie banków i firm z Hongkongu, nikt im nie wierzył, a dziennikarzy, którzy okrzyknęli wieś „królową podwarszawskich hurtowni” posądzano o kłamstwo. I słusznie. Bo Wólka to nie królowa, lecz cesarzowa, i nie podwarszawskich, ale europejskich hurtowni. Na terenie wsi w ciągu ostatnich pięciu lat ulokowało się prawie 400 firm handlowych. W rankingu atrakcyjności dla biznesu wśród miejscowości poniżej 100 tysięcy mieszkańców Wólka plasuje się tuż za posiadającym wszelkie atuty Sopotem. Tylko w ubiegłym roku zarejestrowano tu 142 nowe spółki, więc fenomenalna wieś już niebawem zdystansuje nadmorski kurort.
O ile o Wólce nie słyszał przeciętny Polak – choć z jej produktami styka się codziennie – to z jej znajomością nie mają problemu hurtownicy. Zaopatruje się tu bowiem większość polskich handlowców oferujących produkty „Made in China”.
– Towary z Wólki schodzą na całą Polskę, pojawiają się też kupcy ze Wschodu. To wszystko widać po tablicach rejestracyjnych, korkach i tłoku – mówi sołtys wsi Janina Tomera.
Majtki już po 75 groszy
Wszystko zaczęło się latem 1992 roku. Grupki gapiów ciekawie przyglądały się, jak z limuzyn wysiadają chińscy biznesmeni oraz minister Jacek Kuroń. Tego dnia w Wólce na chwilę zabrakło prądu. Sołtys pobiegł do domu po agregat. Udało się: wmurowano kamień węgielny pod budowę centrum handlowego.
Spółka GD Poland Distribution Center z kapitałem z Hongkongu, Polski i Chin szybko się uwinęła. Dwa lata później na mieszkańców wioski spozierała duża, nowoczesna bryła Chińskiego Centrum Handlowego – największej hurtowni towarów z Azji w środkowo‑wschodniej części Europy. Nieco później, w 2002 roku dołączyły do niego dwa kolejne: EACC – centrum tureckie i ASG – centrum wietnamskie.
Nazwy są dość umowne, bo po wejściu do każdego z nich widzimy miks narodowości i towarów, głównie chińskich, wietnamskich, tureckich, polskich i indyjskich.
Każde z centrów Wólki to kilka hektarów powierzchni. W każdej z hal: magazyny, biura, setki boksów z towarami. W samym Centrum Chińskim ponad 650. W każdym boksie towar, głównie odzież: majtki już po 75 groszy, staniki, krawaty albo piankowe klapki po 3 zł, pantofle po 16 zł. Kolorowy i cenowy raj dla hurtowników.
W wietnamskich boksach w kącikach stoją małe ołtarzyki: posąg bóstwa, kadzidełka i coś do przegryzienia.
– Kultura handlu hurtowego przeniosła się tutaj m.in. ze Stadionu X-lecia. Do zadaszonego miejsca, gdzie są toalety, monitoring, ochrona, Internet, a parkingi bezpłatne i strzeżone – zachwala Tadeusz Walaszek, dyrektor zarządzający firmy Semih, pomysłodawcy i inwestora EACC.
Biznes na hulajnodze
Takiego natężenia hulajnóg jak tu próżno szukać gdzie indziej. Na nich śmigają pracownicy z towarem. – Kiedy dwa lata temu starałem się tutaj o pracę, pierwsze, co zobaczyłem, to poruszającą się samodzielnie, wysoką na trzy metry wieżyczkę z pakunków. Dopiero gdy mnie ten pakunek ominął, zobaczyłem, że ktoś ten towar przewozi – wspomina Piotr Niewiadomski z EACC. Na niektórych boksach ogłoszenia: „Szukam dziewczyny do pracy”. Wchodzę i pytam Wietnamczyka, czy aktualne? Już nie. Dopytuję więc, co straciłam? Pracę od 8.00 do 16.00 i – jeśli wykażę się talentem ekspedientki – od 50 do 70 zł dziennie, na rękę. W zestawieniu ze skarpetkami za 10 groszy brzmi rewelacyjnie.
– W Centrum zatrudnionych jest mnóstwo Polaków i nie narzekają – mówi sołtys Wólki.
– W gminie nie ma bezrobocia, przeciwnie, brakuje mi personelu, zarówno księgowych, kadrowych, jak i pracowników fizycznych – mówi Walaszek.
– Lokalizacja jest dogodna, wszystko jest skanalizowane, są media – wszystko, co potrzebne do prowadzenia handlu. Mamy też niskie podatki. Z każdym rokiem budżet gminy wzrasta, na ten rok wynosi 150 milionów złotych, z czego 65 procent przeznaczonych jest na inwestycje – Jolanta Batycka‑Wąsik, wójt Lesznowoli, tłumaczy niesamowity rozwój Wólki. – Przedsiębiorcy chińscy są bardzo otwarci na współpracę. Wspólnie z zarządem gminy organizują nie tylko inwestycje drogowe, ale też imprezy sportowe. W sekretariacie ASG wietnamskie szefostwo obraduje w czarnych garniturach. – Jestem bardzo zadowolony z biznesu – mówi, nie wyjmując rąk z kieszeni, Nguyen Van Thang, dyrektor handlowy ASG‑PL. W ASG dominuje odzież, ale można też kupić sprzęt AGD, elektronikę, kosmetyki, żywność orientalną i artykuły rzemieślnicze ze Wschodu, na przykład porcelanę, wyroby z bambusa lub trzciny. Można też skosztować dań wietnamskich i chińskich.
– Jedzą tu wszyscy: Polacy, Chińczycy, Wietnamczycy, Hiszpanie – mówi Liu Ping, który sprawuje pieczę nad ogromnym barem w Centrum Chińskim. We wspólnych planach władz gminy i centrum są kolejne inwestycje. W sąsiedztwie centrów handlowych powstaje duże, turec-kie osiedle i szkoła.
– Fenomen Wólki to efekt dobrych relacji biznesowych i ogólnoludzkich. Kultura prowadzenia inwestycji, zwłaszcza inwestorów tureckich i chińskich, jest na wysokim poziomie. Nie narzekamy też na Wietnamczyków, ale przeszkadza nam ich brak zamiłowania do estetyki. Ale mobilizujemy ich, więc i to się wkrótce zmieni – wyjaśnia Batycka‑Wąsik.
Kto kogo zmieni – nie wiadomo. Na razie polskie i chińskie dzieciaki razem chodzą do szkoły, gdzie psycholog uczy maluchów tolerancji dla innych kultur.
Judyta Sierakowska