Woli umrzeć niż stracić nogi
Bezdomny z Dworca Kaliskiego szokuje podróżnych. Powinien jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Mężczyzna nie zgadza się na leczenie, a siłą z dworca wyprowadzić go nie można.
– Pasażerowie żądają usunięcia tego człowieka, ale co ja mogę?! Alarmowałem już pogotowie, straż miejską, opiekę społeczną. Bez skutku – twierdzi Tadeusz Szydłowski, administrator dworca PKP Łódź Kaliska. – Mężczyzna ma poranione nogi. Wczoraj rano usunęliśmy z podłogi kałużę krwi, pomieszanej z ropą. Przecież ktoś mógł w nią wejść i zarazić się, nie wiadomo czym.
W hali dworcowej unosi się przeraźliwy odór. Pasażerowie oczekujący na pociąg odwracają głowy, kupują bilet i wychodzą na perony. Strażnicy miejscy próbowali wczoraj rano po raz kolejny namówić pana Juliana na leczenie. Wezwano pogotowie, ale też niewiele zdziałało: lekarz zmienił choremu opatrunki i odjechał.
– Znamy tego człowieka. Kiedyś cztery godziny woziliśmy go karetką od szpitala do szpitala, ale nie zgodził się na leczenie. Chirurdzy twierdzą, że nogę trzeba amputować, ale chory musi się na to zgodzić – mówi dr Janusz Morawski, zastępca dyrektora Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
Bezradna jest także straż miejska, bo pan Julian nie chce pomocy. A siłą nie można go usunąć z dworcowej hali. – Oferowaliśmy temu człowiekowi miejsce w schronisku dla bezdomnych i w domu opieki, ale zawsze odmawiał – mówi Radosław Kluska ze straży miejskiej.
– Jest świadomy, dorosły, więc może sam decydować o swoim życiu. Prawo nie pozwala na rozwiązania siłowe.
Wieczorem kłopotliwy lokator dworca znów siedział na ławce w dworcowej hali, a Straż Ochrony Kolei próbowała go wyprosić. Awanturował się, krzyczał, ale ławki nie opuścił. – Mieszka tutaj od siedmiu lat, zawsze był spokojny, nie wadził nikomu. Teraz mamy problem – mówią funkcjonariusze SOK.