"Wolą wygłupy ze spermą niż patrzenie władzy na ręce"
Wyniki najnowszego sondażu Wirtualnej Polski pokazujące poparcie dla rządu premiera i partii nie różnią się prawie od tych sprzed miesiąca. Wbrew oczekiwaniom niektórych, a na szczęście dla innych, nie odzwierciedlają tendencji spadkowych dla PO, które widać w innych badaniach publikowanych w ostatnich dniach, m.in. SMG/KRC dla „Faktów” TVN.
14.01.2010 09:50
A tamte już uruchomiły fale komentarzy i spekulacji. Obraz, w którym dystans ukochanej PO do PiS zaczyna dynamicznie zmieniać się na korzyść opozycji, sprawił iż starający się uchodzić za wzorzec salonowego obiektywizmu pracownicy mediów, w przypływie szczerości pozawalają sobie na sformułowania: „jeszcze nie wszystko stracone” lub „ten wynik PO jest i tak lepszy, a PiS gorszy - od wyniku wyborczego z jesieni 2007 r.”. Jednak najbardziej rozbrajającą frazę usłyszałem na falach czujnego Tok FM. Komentator jeden z tych „znanych i lubianych” wieszczył, że teraz pewnie nastąpi zdecydowana poprawa, bo lepszy wynik PiS zmobilizuje potencjalnych wyborców, żeby znów bać się Kaczyńskich. Słuszna uwaga. Chociaż publikowane badania, mimo że teoretycznie powinny odzwierciedlać preferencje wyborcze (dlatego sondaż Wirtualnej Polski zawiera od razu podział na mandaty), to częściej jednak nazywa się obrazem nastrojów społecznych. Czymże, jeśli nie nastrojem jest strach czy poczucie lęku? To zapis stanu emocji w
najczystszej postaci. Wirtualna demokracja, w której nie wychodząc z domu w kilka chwil wyrażamy swoje poparcie lub - jak woli wspomniany publicysta - lęk i strach, jest mało zobowiązująca. A kto by się teraz przez te śniegi przedzierał do lokalu wyborczego. W okolicach Częstochowy pewnie zamiast obwoźnej urny, jak to za bolszewika bywało, trzeba by wyborców traktorami dowozić do punktów w mieście, bo od tygodnia kilkadziesiąt tysięcy mieszkań jest bez prądu, a dni krótkie, w lokalach ciemno i jak tu panie trafić krzyżykiem w tę właściwą partię….
Wracając do sondażu dla WP, mimo niewielkich wahań – stały, jakby zacementowany wynik poparcia dla PO i mniejszy dla PiS, pokazuje rezygnację respondentów z refleksji poza okresem wyborów. Oczywiście podniecają nas kolejne odsłony wojny partyjnej, ujawniane afery, czy skandalizujące wyczyny polityków, ale wyluzowany wyborca między okresami kampanii woli status quo. Napięcia na scenie politycznej z winy samych polityków, Polacy już dawno przestali kojarzyć ze sprawami państwa. Wygibasy posłów, wyzwiska, idiotyczne wywiady i cały ten korowód pozornie politycznych zdarzeń, który obserwujemy na ekranie, widzowie odbierają prawidłowo i właściwe - jak medialny show. Igrzyska mają jednak często również swoją drugą stronę. Mają odwrócić uwagę od tego, co istotne.
W zalewie teatralnych gestów i słów, w atmosferze napaści jednych na drugich, obserwatorzy spektaklu nie są w stanie odróżnić, kiedy politycy biją na alarm, a kiedy biją pianę. Połapać się w tym coraz trudniej, bo koledzy dziennikarze w swoich materiałach równy status nadają opowieściom Palikota o twarzy Schetyny ze spermą i krwią oraz ostrzeżeniom Aleksandry Natalii-Świat o dramatycznym zadłużeniu państwa. Czy poruszą wyborców urągające elementarnej kulturze wyczyny posłów PO w komisji hazardowej, skoro niewielu dziennikarzy jest w stanie usystematyzować sobie to, co się wydarzyło na styku biznesu hazardowego i najważniejszych polityków Platformy? A nawet jeśli któryś z nich śledzi i rozumie istotę tej afery, to jak ma w jasny sposób przekazać to odbiorcom, skoro wydawca serwisu woli materiał o absencji Zbigniewa Ziobry w Parlamencie Europejskim. Na wszelki wypadek zbyt dociekliwi dziennikarze niech wyciągną wnioski z przypadku Krzysztofa Skórzyńskiego, bo właśnie on po wybuchu afery hazardowej z morderczą
logiką udowadniał krętactwa Chlebowskiego i Drzewieckiego. Spowodował tym nawet przypływ szczerości odwołanego, acz ciągle urzędujący ministra-nie-ministra Grasia, który na konferencji zaznaczył, że czeka na pytania dziennikarzy, ale nie Skórzyńskiego. Dziś Skórzyński i Gierszewski otrzymali od prokuratury prawdziwe ostrzeżenie - moim zdaniem groźne. Dlatego do wyborów - tych realnych, a nie wirtualnych będziemy obserwowali show, a dziennikarze wybiorą raczej wygłupy ze spermą, niż analizę tego, co znów zawalili rządzący. Przy tak funkcjonującej roli kontrolnej mediów pozostanie tylko strach przed Kaczyńskimi.
Jan Pospieszalski specjalnie dla Wirtualnej Polski