Wojska USA walczą z rebeliancką pchłą
Powoli, krok za krokiem i bez
fanfar siły lądowe USA dostosowują szkolenie swych żołnierzy do
potrzeb "wojny z pchłą", czyli z partyzantami, którzy
błyskawicznie atakują, a potem błyskawicznie znikają z miejsca
ataku. Właśnie tak działają partyzanci w Iraku, gdzie Amerykanie
stracili już przeszło 2000 żołnierzy.
07.11.2005 | aktual.: 07.11.2005 13:34
Eksperci wojskowi mówią, że po wojnie wietnamskiej nauka walki z partyzantami prawie zupełnie znikła z programów uczelni wojskowych w Stanach. Powoli zaczęła pojawiać się na nowo, gdy wojna iracka, rozpoczęta zmasowaną inwazją lądową i lotniczą wojsk USA, przekształciła się po stronie rebeliantów w długotrwałą serię zasadzek, zamachów bombowych i błyskawicznych ataków.
Obecnie zwalczania partyzantki naucza się na wszystkich szczeblach, od kursu dla sierżantów jednostek frontowych po akademie wojskowe - powiedział generał brygady Volney Warner, zastępca komendanta Szkoły Dowództwa i Sztabu Generalnego Sił Lądowych USA.
Zrewidowany podręcznik walki z partyzantką, sporządzony wspólnie przez siły lądowe i korpus piechoty morskiej, ma się ukazać wiosną przyszłego roku. Począwszy od przyszłego roku w programie nauczania Szkoły Dowództwa i Sztabu Generalnego znajdzie się 18 godzin zajęć z teorii walki z partyzantką.
Jedną z lektur obowiązkowych w tej szkole, będącej niezbędnym etapem w karierze każdego oficera sił lądowych, który chce awansować powyżej stopnia majora, stanie się podręcznik Davida Galuli, wydany po raz pierwszy w roku 1964.
Galula zajmuje się tam głównym dylematem, przed jakim stają wojska walczące z partyzantami. Aby poskromić partyzantów, muszą mianowicie rozporządzać informacjami na ich temat. Informacje te trzeba uzyskać od ludności. Jednak ludność nie chce rozmawiać z wojskiem, dopóki nie nabierze pewności, że za rozmawianie z nim nie spotka jej zemsta ze strony partyzantów. Dopóki partyzanci są aktywni, ludzie się ich boją.
W Iraku rebelianci zabili w zamachach i innych atakach tysiące ludzi, których uznali za sympatyków wojsk amerykańskich lub osoby współpracujące z nowymi władzami. Od wielu miesięcy przeciętna dzienna liczba zabitych irackich cywilów przekracza 50.
Sytuację pogarsza zwykła przestępczość i bezprawie. W rezultacie, co pokazują sondaże, Irakijczycy uważają, że wojsko amerykańskie nie zapewnia im prawie żadnej ochrony. A przecież jest to kluczowy warunek pozyskania serc i umysłów ludności.
Oprócz podręcznika Galuli inną książką, która za sprawą wojny w Iraku znalazła się znów wysoko na liście lektur oficerów amerykańskich, jest pochodząca mniej więcej z tego samego okresu "Wojna z pchłą" Roberta Tabera.
Taber porównuje partyzantów do pcheł, a armie konwencjonalne do psów. Pies w pojedynku z pchłą jest zawsze w niekorzystnej sytuacji - musi "bronić zbyt dużego terytorium i ma przeciwko sobie zbyt małego, wszędobylskiego i zwinnego wroga". "Jeśli wojna trwa zbyt długo, pies wydaje ostatnie tchnienie z wyczerpania, nie zdążywszy dopaść niczego, w czym mógłby zatopić swe kły lub pazury".
BUSH ZMIENIŁ PODEJŚCIE
Sposobem na rebeliancką pchłę jest zdobycie przychylności tych, wśród których się mnoży lub marnieje, czyli mieszkańców kraju. W Iraku Waszyngton wydaje miliardy dolarów na odbudowę infrastruktury, patronuje demokratycznym reformom, a ostatnio stara się nakłonić szyicko-kurdyjską koalicję rządzącą do ustępstw wobec niezadowolonej arabskiej mniejszości sunnickiej.
Partyzantka iracka szerzy się prawie wyłącznie na terenach sunnickich. Arabscy sunnici zajmowali za Saddama Husajna najważniejsze stanowiska w armii, aparacie rządowym i służbach specjalnych i teraz boją się politycznej marginalizacji. Amerykanie mają nadzieję, że jeśli szyici i Kurdowie zgodzą się poprawić konstytucję po myśli arabskich sunnitów, rebelia osłabnie.
Podejście amerykańskie świadczy o wyraźnej zmianie polityki obecnej administracji USA. W kampanii wyborczej w roku 2000 George W. Bush deklarował niechęć do "przebudowy państwa" czy też "budowy nowego ładu społecznego" w krajach upadłych lub rządzonych przez reżimy dyktatorskie, jak ówczesny Irak. Jednak obecnie w Iraku administracja Busha zaangażowała się właśnie w "nation building", który pięć lat temu krytykowała.
Condoleezza Rice, obecna sekretarz stanu USA, mówiła wtedy, że operacje utrzymywania pokoju i kierowania administracją w takich miejscach jak Bośnia osłabiają morale wojska. Nie jest konieczne, aby 82. Dywizja Powietrznodesantowa odprowadzała dzieci do przedszkola - to są słowa pani Rice.
Wrogość wobec idei wykorzystania wojsk USA do czegokolwiek poza prowadzeniem działań wojennych była tak głęboka, że Pentagon postanowił zamknąć jedyną instytucję wojskową zajmującą się operacjami pokojowymi, Instytut Utrzymywania Pokoju przy U.S. Army War College w Carlisle w stanie Pensylwania.
Decyzję tę odwołano wskutek protestów w samym Pentagonie i poza nim, a także dlatego, iż w Iraku mimo miażdżącego zwycięstwa nad armią Saddama wiosną 2003 roku wezbrała fala przemocy.
Obecnie placówka ta, przemianowana na Instytut Operacji Utrzymywania Pokoju i Stabilizacji, szkoli dwa razy więcej żołnierzy niż poprzednio.