Wojowały dwa Michały

Jak w każdy piątek jednocześnie z Dziennikiem z Toronto publikujmy felieton Marka Popowicza-Watry z cyklu "oblicza terroryzmu".

30.11.2001 | aktual.: 22.06.2002 14:29

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Przeszłość organizuje się wciąż na nowo wraz z teraźniejszością" - Jean Paul Sartre.

Pod szyldem pomocy humanitarnej, w poniedziałek, po raz pierwszy od dwunastu lat, tj. od czasu "wyprowadzenia sztandarów" (w tym samym roku 1989 PZPR też wyprowadzała swój sztandar) wojskowych jednostek radzieckich z Afganistanu, do Kabulu wjechały kolumny rosyjskich ciężarówek. Od północy, natomiast od południa lądowali na lotnisku pod Kandaharem żołnierze amerykańscy. Na dzień dzisiejszy, tą trwającą już 50 dni wojnę z talibami, wygrywają Rosjanie. Wygrała dyplomacja putinowska, która nic nie ma z fasadowości potiomkinowskich wsi (A. Potiomkin, faworyt Katarzyny II, który na drodze przejazdu carycy ustawiał makiety kwitnących wsi), natomiast jest kontynuacją doskonałej wręcz dyplomacji rosyjskiej.

W ramach rozpoczętej przez aliantów zachodnich - niebawem dołączą do nich polskie jednostki - operacji militarnej pod kryptonimem "Szybkie wyzwolenie", zginie zapewne wcale nie mało żołnierzy. Cóż, wojna! Natomiast Rosjanie doszli do wniosku, że ich armia nawojowała się już w Afganistanie, poniosła klęskę zarówno polityczną jak i militarną, a teraz czas odkuć się za poniesione straty. A były one ogromne. To, że wielki Michał (Rosja), przegrał z małym (Afganistan), zdarzało się w historii wojen. Dla Rosji tamta klęska była klęską dla całego systemu politycznego, dla komunizmu i ZSRR. Przegrana imperium sowieckiego w kraju Pasztunów zamknęła pewien rozdział w dziejach świata, okres "zimnej wojny". Dzięki tej klęsce rozpadło się komunistyczne imperium, spod władzy Kremla wyzwoliły się państwa wchodzące w skład tzw. demoludów, a jako pierwsza - Polska. W zasadzie powinniśmy być Afgańczykom wdzięczni. I z zadowoleniem przyjąłem informację, że Polska jest już przygotowana, w razie potrzeby, na przyjęcie uchodźców
z Afganistanu. Pytanie tylko czy wśród nich nie znajdą się członkowie V kolumny, czyli zwolenników bin Ladena.

Kiedy skończę ten felieton, jest wtorek, godz. 0:15, połączone siły pasztuńsko-amerykańske mogą wkraczać do Kandaharu, pierwszej stolicy Afganistanu. Dziwny to kraj, przez który wędrowały różne armie świata. Ze względu na położenie geograficzne podobny do Polski. Ma też ogromne znaczenie religijne, to właśnie w Kandaharze, w jednym z meczetów, przechowywane jest okrycie proroka Mahometa. To miasto dla afgańskich muzułmanów jest tak ważne jak dla Palestyńczyków Jerozolima. Ta ostatnia jest oczywiście świętym miastem nie tylko dla Palestyńczyków, ale właśnie dlatego, że nie tylko - od wieków na jego terenie trwają walki.

Katolicy dawno stracili nadzieję na panowanie nad Jerozolimą. I słusznie. Nie o panowanie nad nią chodzić powinno. Natomiast zarówno Żydzi jak i Arabowie, aby mieć nad nią pieczę śnią po nocach, a w dzień tłuką się nawzajem. Co za paradoks, a może zrządzenie losu, że to właśnie w tym starożytnym, wspaniałym i świętym dla trzech religii mieście, znajduje się centrum światowego terroryzmu.

"Bo do tanga trzeba dwojga", do wojny - co najmniej. W poprzednim odcinku - "Polskie karabiny dla żydowskiego Irgunu" - opisałem organizacje syjonistyczne, wkraczające na teren Palestyny w latach dwudziestych i trzydziestych poprzedniego wieku. Kontynuując ten temat, dzisiaj o początkach państwa Izrael, a konkretnie o tajnych organizacjach żydowskich, które w terminologii polityków "walczyły o dobrą sprawę, o powstanie i utrzymanie Izraela". I tak faktycznie było i jest, z małymi wyjątkami, o których za chwilę. Walka, jak zresztą każda walka, każdego narodu o wyzwolenie i przetrwanie, nie była ani "humanitarna", a tym bardziej rozgrywana fair play. W dużej mierze przekazywane informacje uzyskałem z monumentalnego dzieła Ian Black'a i Benny Morris'a "Israel's Secret Wars" ("Tajne wojny Izraela").

"Były sobie dwa Michały, jeden duży, a drugi mały". Historia izraelskich służb specjalnych, które biorąc przykład z organizacji żydowskich z czasów przed powstaniem państwa Izrael, nie pogardzały terrorem, a wręcz była to jedna z głównych metod walki, rozpoczyna się od jednej właściwie osoby, od "Michała Małego" czyli Isera Harela, założyciela Mosadu. Biografia tego syna białoruskiego rabina, była natchnieniem kilku pisarzy powieści szpiegowskich, ale również analizowana przez sztaby tajnych służb wielu państw. Mając siedemnaście lat opuszcza rodzinne strony, wtedy jeszcze nazywał się Iser Halperin, i udaje się do żydowskiej Ziemi Obiecanej - Palestyny, gdzie w kibucu poznaje przyszłą żonę, polską żydówkę Ryfkę. Ziemia ta była co prawda obiecywana Żydom przez Anglików (w tzw. Deklaracji Balfoura, 1917 r.), ale były to przysłowiowe obiecanki cacanki. Żydzi musieli o nią walczyć, zarówno na drodze oficjalnej, żydowskie lobby we wszystkich prawie krajach świata, jak i po przez walkę tajną, podziemną.

Podczas II Wojny Światowej Iser Harel służy co prawda w armii brytyjskiej na Bliskim Wschodzie, ale na polecenie Szai, służby wywiadowczej Hagany. Była to organizacja składająca się z bardzo lewicujących syjonistów. Dzięki wrodzonym talentom wywiadowczym Harel zostaje szefem tzw. "departamentu żydowskiego", którego zadaniem jest, z jednej strony, "zwerbowanie" Żydów z przebywającej na terenie Bliskiego Wschodu, w tym i w Palestynie, armii polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa, co udaje mu się za cichym i życzliwym przyzwoleniem polskiego sztabu (sic!), a z drugiej strony - ma za zadanie "zneutralizować" wewnętrzną opozycję (Irgun Cwai Leumi i Lehi). Ta bratobójcza walka do dzisiaj pozostawiła niezabliźnione rany, a Harel wywiązuje się z niej nad wyraz gorliwie. Jednak prawdziwego przeciwnika, równie twardego, bezwzględnego i oddanego walce o zwycięstwo syjonizmu, znajduje nie wśród przeciwników, a wśród "swoich". Na scenie pojawia się Iser Beeri.

Iser Harel i Iser Beeri. To co ich widocznie różni to wzrost, pierwszy jest mały, a drugi duży. Rywalizacja pomiędzy nimi rozpoczyna się wraz z powstaniem państwa Izrael, co ma miejsce 14 maja 1948 r. Kto ją wygra? Ten kto jest bardziej bezwzględny, a równocześnie sprytny, lepiej intrygujący i potrafiący mieć absolutnie oddanych współpracowników. Takim okazał się "mały Michał" Iser Harel, który rozpracowywał wszystkie zadania ze współpracownikami w zaciszu "dźwiękoszczelnego" pokoju, we własnym mieszkaniu, przy kruchych ciasteczkach własnoręcznie wypieczonych przez Ryfke, żonę z Polski. A język tych narad był sam w sobie szyfrem nie do rozpracowania, trochę z jidisz, trochę słów-skrótów hebrajskich, rosyjskich i polskich. Harel był bez wątpienia geniuszem wywiadu i intrygi, tak jak i jego szef, pierwszy premier Izraela, Dawid Ben Gurion. To dzięki swojemu szefowi "Mały Michał" kieruje w końcu Szin Bet (służbami powszechnego bezpieczeństwa) i Mosadem. Zostaje pierwszą osobą izraelskiego wywiadu tzw.
memunehem (odpowiedzialnym). To Harel Iser przeprowadza błyskotliwą operację, dzięki której uprowadzony zostaje z Buenos Aires Karl Adolf Eichman, hitlerowski "specjalista" od eksterminacji Żydów. Ale też Harel potrafił na swoją stronę zwerbować sławnego hitlerowskiego speca do zadań specjalnych Otto Skorzennego, czemu nigdy nie zaprzeczył. Szantażem, a może i terrorem, potrafił zmusić do współpracy naukowców i byłych hitlerowskich oficerów, wysługujących się prezydentowi Egiptu Naserowi.

Największy rywal "Małego Michała" - Isera Harela, "Duży Michał" - Iser Beeri miał swoją własną, "specyficzną" dewizę: "Z chwilą gdy służby wywiadu zaczynają działać zgodnie z prawem, przestają być służbami wywiadu". Iser Harel, genialny animator krętych ścieżek tajnych służb, nigdy nawet podobnych słów nie wypowiedział, ale robił dokładnie jak w dewizie swojego konkurenta ..... i na tym się wywrócił.

W kolejnym odcinku, za tydzień, przybliżę postać nie mniej ciekawą, ba, może jeszcze bardziej ciekawą, bo sławną na cały świat - Icchaka Szamira, polskiego studenta, który "wyrósł" na terrorystę, tajnego agenta, a w końcu premiera rządu. To ci dopiero pasztet wyśmienity, jak mawia mój chiński przyjaciel (chiński tylko z nazwiska, a przyjaciel jak "Mały Michał" tego "Dużego").

Jednym słowem dalej będę odkrywał kulisy wywiadów pod kątem terroryzmu.

Marek Popowicz-Watra jest dziennikarzem Polskiego Radia Toronto

Komentarze (0)