Wojna, wódka i piękna dziewczyna
Mój okropny charakter uratował mi życie. Że ja nie leciałem, a że miałem miętówkę i piękną dziewczynę, poszedłem po tej linii i to mi uratowało życie - czytamy w rozmowie z powstańcem opublikowanej w magazynie "(op.cit.,)".
27.08.2004 | aktual.: 27.08.2004 08:40
Ja to takim szlachetnym powstańcem nie byłem, ja byłem warszawskim łobuzem. Dla mnie to nie była dziwna sprawa, bo byłem dosyć dobrze przeszkolony, jak się chronić, jak się bronić, jak strzelać. Więc ja się czułem dobrze, wiesz, w takiej sytuacji, dlatego przeżyłem.
20 sierpnia, w nocy zrywają nas wszystkich, okazuje się, że idziemy zdobywać Pastę – gmach Pasty na ul. Zielnej. O godzinie gdzieś trzeciej w nocy rozpoczynamy atak. Pasta cała w kłębach dymu, płonie. Więc oczywiście nie strzelam. Głupia sytuacja, bo do czego mam strzelać – do zadymionego budynku? Wpadam do wejście do wyższej Pasty, biegnę, znam już ustawienie, kto co ma robić, więc ja miałem penetrować drugie piętro. Wpadam po schodach, pierwsze, drugie piętro, dym, gorąco strasznie, bo to płonie. Wpadam do dużej sali na drugim piętrze, gdzie okna wystają na Zielną, nie ma nikogo, już się wycofuję, ale widzę na stanowisku opuszczonym przez Niemca leży manierka. Łapię, potrząsam, jest ciężka. Odkręcam kurek, wącham – gorąca miętówka. No więc oczywiście pociągam dobre parę łyków i w tym momencie mam zamiar biec na górę do schodów, ale kiedy już się zbliżam do schodów – jęki, skrzyp, granaty. Więc się zatrzymuje. Wynoszą rannych. Gdyby nie ta wódeczka, gdybym się nie zatrzymał i pociągał łyczka, to bym
prawdopodobnie dostał. Sprowadzają jakiegoś powstańca rannego… Na górze już paru chłopaków, już wzięli sześciu żołnierzy niemieckich do niewoli, reszta załogi niemieckiej wycofała się do podziemi, więc ja nie mam co robić, wycofuję się na dół, ale mówię: no cóż, ani jednego strzału nie oddałem w czasie tego wspaniałego zdobywania Pasty, poza manierką ze świetną miętówką nie zdobyłem nic…
I w tym momencie wchodzi piękna dziewczyna, sanitariuszka. Więc ja oczywiście jak w dym za nią, mówię: koleżanko, wycofujemy się, bo już… Schodzimy na dół. Co kolega tu trzyma w ręku? Wspaniałą zdobycz – mówię – wprawdzie nie broń, ale miętówka. Chce koleżanka spróbować? Och, czemu nie? No to spadamy – mówię – ale nie będziemy tu pić, bo tu chłopaki biegają, szukają broni. Schodzimy na dół i naprzeciwko w bramie pociągamy po dobrym łyku tej miętówki. W tym momencie strasznie wstrząs jakiś, huk, nie wiemy, co się dzieje, coś w Pastę rąbnęło. Więc wracamy, zobaczymy, co się stało. Wpadamy do tego pokoju, gdzie byłem z tą dziewczyną, a tam jest ogromny pocisk artyleryjski, który nie eksplodował, z działa kolejowego. Gdybyśmy troszkę się spóźnili, gdybym ja tej dziewczyny nie porwał, to by nas po prostu przypłaszczyło, byśmy zginęli bez wybuchu, od samego ciężaru pocisku. Zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie. Mówię: koleżanko, wiejemy. Wychodzimy, daję jej buzi i ona ucieka. Ja idę zobaczyć zabitych, rannych,
którzy leżą naprzeciwko na podwórku. Tak się kończy pierwsza moja przygoda powstańcza alkoholowo-dziewczęca.
Pan widzi w tym jakiś sens? W tym spotkaniu tej kobiety i tej miętówki?
Ocaliło mi to życie. Mój okropny charakter uratował mi życie. Że ja nie leciałem, a że miałem miętówkę i piękną dziewczynę, poszedłem po tej linii i to mi uratowało życie, bo gdybym był w budynku i ona, to byśmy zginęli prawdopodobnie, bo byliśmy w tym pomieszczeniu, w który rąbnął ten pocisk kolejowy.
To była jedna historia. Druga historia. Mieliśmy kwaterą na ulicy Moniuszki pod nr. 1, róg obecnego placu Powstańców Warszawy, na pierwszym piętrze spaliśmy na belach papieru, bo tam był magazyn. Schodzę do bramy, w bramie jest wartownik, piękny słoneczny dzień, sobie gadamy z wartownikiem i tak sobie gadamy. Podchodzi do mnie dziewczyna, która mieszkała w tym domu i mówi: proszę kolegi, ja pana zapraszam na poczęstunek do nas, do piwnicy. A ja: takiej pannie się nie odmawia. Dziewczyna nie brzydka, poczęstunek, wchodzimy. Więc ja siadam w takim przejściu między piwnicą a korytarzem, ona wyciąga zakąski, wyciąga wódeczkę, już nie miętówkę, ale jakąś inną czystą chyba miała, rodzice jej siadają. No i sobie pijemy, wyciągam jeden kieliszek, piję i w tym momencie słychać wybuch straszny niedaleko i potem drugi, okropny, w nasz dom wali bomba. Bomba wali w klatkę schodową naszego domu, którą ja schodziłem, tam gdzie żeśmy mieli kwaterę, i eksploduje na dole. Więc straszny huk, dym, dźwięk, ludzi przysypało,
krzyk, ale jakoś my w tym korytarzyku ocaleliśmy. Łapię dziewczynę za rękę, mówię: bierz rodziców, wiejemy stąd, bo może się dalej zawalić. No i po gruzach wydostajemy się na podwórko, pomagam im wyjść, tam już są gruzy, tam bomba eksplodowała blisko. Klatka schodowa, wchodzę, wartownik zabity, z którym rozmawiałem. I dochodzę do wniosku, że po raz drugi uratowała mi wódeczka i dziewczyna życie. Drugi raz w czasie powstania. Jak tu nie pić, jak tu nie kochać się w dziewczynach?
Mówił pan wcześniej, że tak naprawdę miłość do ojczyzny kojarzy się panu tylko z miłością do kobiet…
Nie wiem… Pierwsza rzecz, zawsze podziwiałem kobiety w czasie okupacji, dziewczęta, one były dużo rozsądniejsze, wspaniałe. O ile chłopcy lecieli trochę na wariata do akcji, o tyle dziewczęta chyba sobie zdawały sprawę, ale były niezwykłe, były niezwykle poświęcające się. Na przykład w czasie powstania, chłopak leciał, dostawał kulę, tak bez sensu leciał, do walki jakiejś, ale dziewczyna musiała go ściągnąć spod ostrzału, czołgała się i wiele z nich ginęło. I w ogóle były bardzo ładne te polskie dziewczyny, były szalenie odważne, były mądre. I tak dużo z nich zginęło. Bardzo dużo tych dziewcząt. Tak że ja mam jakiś ogromny szacunek. A że lubiłem dziewczyny od najmłodszych lat w ogóle. Ja miałem lat 9, kiedy po raz pierwszy się zakochałem.
Czy można powiedzieć, że w czasie wojny są mocniejsze uczucia, jest większa potrzeba takich emocjonalnych związków?
No na pewno. Ale to chyba zależy od osoby. Są tacy, którzy jakoś, których ta groza w ogóle pozbawia zdolności do tego, a są tacy, jak ja, który szuka tego ciepła w kobiecie. Jest strasznie, groźnie, to jakie piękno pozostało? No, jeszcze ładna dziewczyna. Reszta wszystko jest piekło: trupy, ranni… Dowódcy mądrzejsi i głupsi, którzy często wysyłają jakoś tak bez sensu ludzi. A te dziewczęta są wspaniałe, one dają mi jakieś ciepło i, jakby to powiedzieć, ten sens, po co ja tak walczę.
No właśnie, to pytanie podstawowe: dlaczego?
No bo ja to kojarzyłem z dziewczętami, że ja muszę je pomścić, one muszą być wolne, niemordowane, niełapane. Mnie to wściekłość brała. Zresztą ja wstąpiłem do dywersji, to też był jeden z motywów. Najpierw śmierć mojego przyjaciela, ale potem to, co ja się napatrzyłem, aresztowali dziewczyny, przecież myśmy odbijali, zabierali z Oczki zabite dziewczyny. Tak że ta nienawiść moja do Niemców, chęć walki, bardzo się wiązała z tym, że ja chciałem jakoś walczyć w obronie tych dziewczyn przede wszystkim.
To ciekawe, bo najczęściej, jak się mówi o patriotyzmie, to się mówi w takich wzniosłych hasłach: miłość do ojczyzny, poświęcenie dla ojczyzny. A tu się okazuje, że można to sprowadzić do bardzo konkretnego wymiaru.
Może i tak, ta młodzież harcerska na pewno tak, a ja nie miałem takiego domu, żeby mnie tak jakoś… ja byłem łobuziakiem, z harcerstwa mnie wyrzucili, jeszcze jak byłem wilczkiem, zadawałem się z największymi łobuzami w Warszawie. Trudno tu u mnie mówić o patriotyzmie. Byłem sprawny, byłem głupio odważny, bo to w tym wieku to jest się głupio odważnym. Teraz to wiele rzeczy nie zrobię, co ja wtedy robiłem… I u mnie jakoś nie było takich wzniosłych… Oczywiście, wspaniała była ludność Warszawy, cudowna, to człowiek tak się wciągał w to, to była jedna wielka rodzina. Nie tylko te dziewczęta, ale wszyscy ludzie na ogół, poza nielicznymi wyjątkami, byli wspaniali, bohaterscy, solidarni szalenie. To wszystko jakoś człowieka zobowiązywało.
Dużo realniejsze jest to, kiedy pan mówi o tym konkretnym poświęceniu, że to z powodu, że były ładne dziewczyny, że przyjaciel zginął itd. No tak, bo dla mojego pokolenia to często takie hasła jak miłość do ojczyzny brzmią raczej abstrakcyjnie…
No ja byłem szczeniakiem, miałem 17-18 lat. Czy ja mogłem mieć wzniosłe jakieś uczucia, poglądy? To była praktyczna walka z okupantem, który wtargnął do mojego miasta ukochanego, wspaniałego, gdzie się żyło w swobodzie, wolności przed wojną, i raptem ten drań wlazł i zabija, morduje moich kolegów, przyjaciół, ludność niewinną.
A czy był jakiś wybór? Czy można było nie walczyć? Czy można było powiedzieć: nie?
No nie, ta ja bym się czuł jak, nie wiem, wyrzucony z domu rodzinnego i wpakowany gdzieś na pustynię. No nie, nie możliwe to było. To chyba bardzo nieliczne jednostki mogły się nie włączyć do walki. Wszyscy się włączali: od najgorszego łobuza do najszlachetniejszego. To nie było możliwe, psychicznie. Wszyscy byli włączenie do walki. Normalni ludzie, wszyscy. Niewłączenie się do walki to było wyrzucenie poza nawias społeczeństwa. Jak można było? I powoli ta wojna może kształtowała świadomość tego patriotyzmu. Bo ja na początku tak go nie miałem, ale stopniowo to już nie tylko te piękne dziewczęta, ale i chęć walki, chęć zwyciężenia. Tak że powoli ten patriotyzm się uzewnętrzniał. A jak teraz mam jakieś inne poglądy to przez to, że ja po wojnie dużo czytałem na ten temat, o których nie wiedziałem…
A to jak się zmieniły te poglądy?
No po prostu dla mnie to takie zażenowanie, że ja byłem takim łobuziakiem jednak, bez takich wyższych uczuć.
Zażenowanie?
Takie zażenowanie, że ja nie byłem takim szlachetnym, takim harcerzem – oni wszyscy wspaniali, naprawdę to byli wspaniali. Zresztą oni przeważnie wyginęli, bo byli za szlachetni. Tak, szlachetni ludzie giną.
Ale przecież nie tylko harcerze walczyli, cała ludność walczyła, wszyscy. Przecież jak mieliśmy kwaterę na ul. Zielnej 45. No i kwaterę nam dali w burdelu, w domu publicznym, gdzie mały sutenerek był zachwycony nami w ogóle, a pensjonariuszki dwie walczyły na barykadzie, a dwie pracowały w wojskowej kuchni. Uliczne dziewczyny. Cała ludność walczyła.
Bo tak, bo mi się wydaje, nie wiem, czy pan się z tym zgodzi, że wspomnienie o wojnie, takie ludyczne – wódka, kobiety itp. – trochę ginie, a zostaje tylko taka muzealna, patetyczna opowieść o wojnie.
Tak … Teraz jest ta akcja wielka z powstaniem. Ale to nie można… tu chodzi o młodzież, o naród, o przyszłość, pokazanie, jakie to było piękne, jacy bohaterowie, jakie czyste. Nie było tak…
Ale tak się pokazuje, prawda?
Bo tak musi się pokazywać. Nie mogą powiedzieć, że taki bohater manierkę z wódką i z dziewczyną popijał w bramie – no jaki to jest przykład dla młodzieży? Żaden.
Może to byłby lepszy sposób, lepiej byśmy to rozumieli.
W historii się eksponuje na ogół postawy szlachetne, czyste. A nie z tego się składa życie, zwłaszcza w czasie wojny.
Ja to rozumiem, tylko przeraża mnie to, że ja sam staje się powoli obiektem muzealnym. Kiedy byłem małym szczeniakiem, przed wojną, nie pamiętam, w którym to roku, na ulicy Piusa zobaczyłem powstańca z roku 63. Oni mieli granatowe mundury, furażerki. To był taki mamut, muzealny typ. I sobie do ogromnego mojego łba nie dopuściłem, że ja kiedyś będę taki. Bo ja jestem teraz w wieku tego muzealnego powstańca. I coraz bardziej, jak coś mówię, to tak patrzą na mnie tak jak na tego, jak jakieś spotkanie, to Boże, ja się sam zaczynam przesuwać do muzeum, to mnie przeraża, że ja staje się zabytkiem muzealnym?
A tu żyje jeszcze facet, łazi, to tylko go wziąć w ramki, powiesić w muzeum powstania warszawskiego. A niech wisi… A facet jeszcze lubi obejrzeć się na ładną dziewczynę, cholera. Wypada to takiemu muzealnemu obiektowi?
Wypada?
No nie wiem, czasem się łapię, że już chyba nie.
Rozmawiała: mag