Wojna w państwie Kaczin - kolejna odsłona jednego z najdłuższych konfliktów na świecie
W Birmie trwa kolejna odsłona jednego z najdłuższych konfliktów zbrojnych po II wojnie światowej, którego przyczyną są niepodległościowe aspiracje Kaczinów - ludu zamieszkującego górzystą północ kraju. Rządowe siły zbrojne stosują metodę spalonej ziemi, a ostatnio musiały tłumaczyć się z tego, że jej śmigłowce dwa razy ostrzelały terytorium Chin - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Bogdan Góralczyk.
06.02.2013 | aktual.: 18.04.2014 09:32
Birma, zwana dzisiaj Mjanmą, to etniczna tęcza i językowa wieża Babel: ponad 130 narodów i grup etnicznych i ponad 200 języków i narzeczy. Jak skomplikowany to twór, potwierdza oficjalny podział administracyjny: siedem państw związkowych oraz siedem Regionów (Division), na które podzielono ziemie birmańskie (też nie do końca).
Najdłuższy konflikt zbrojny
Ten federalny kraj może poszczycić się jednym wątpliwej wartości rekordem świata: najdłuższym konfliktem zbrojnym po II wojnie światowej. Jeden z narodów związkowych - Karenowie (Kayin) chwycił za broń w 1948 r., a porozumienie rozejmowe, nie wszystkim przypadające do gustu, podpisał dopiero przed rokiem.
Drugim takim bojowym podmiotem przez lata pozostawali Kaczinowie, których trudno uznać za jeden naród, bowiem na terenie ich państwa związkowego zamieszkuje co najmniej sześć podstawowych grup etnicznych: Jinghpaw, Langwaw (Maru), Atsi (Zaiwa), Rawang, Lisu i Lachik. Najważniejsi są ci pierwsi, mający pobratymców w sąsiedniej chińskiej prowincji Yunnan, gdzie występują pod nazwą Jingpo i są zaliczani do 55 mniejszości etnicznych zamieszkałych na terenie ChRL. Innymi słowy, naród jest podzielony i zamieszkuje terytoria po obu stronach granicy.
Górski, a nawet wysokogórski Kaczin, bo na północy graniczy z Himalajami, przez dziesięciolecia był niedostępny. A ci nieliczni, którzy tam dotarli, jak Szwed Bertil Lintner czy Amerykanin Shelby Tucker, napisali potem książki, z których jednoznacznie wynikało, iż były to tereny nie tylko trudno dostępne, ale też niekontrolowane, a już na pewno nie kontrolowane przez ówczesną birmańską juntę.
Nic dziwnego, że władze długo przywiązywały ogromne znaczenie do podpisanego 24 lutego 1994 r. porozumienia z Organizacją Niepodległości Kaczin (KIO), będącą politycznym ramieniem partyzantki o nazwie Armia Wyzwolenia Kaczin (KIA).
Wojna na nowo
Porozumienie to było w zasadzie przestrzegane przez obie strony aż do czerwca 2011 r., kiedy - z do dziś nie wyjaśnionych powodów - ponownie wybuchły walki. Według oficjalnych danych, do końca 2012 r. przyniosły one ze sobą 84 zabitych i 297 rannych, choć uważa się te szacunki za zaniżone. Eskalacja tych działań pod koniec grudnia i w połowie stycznia, gdy birmańskie wojska rządowe, zwane Tatmadaw, przystąpiły do ofensywy, a nawet sięgnęły po - dawno niestosowane - ataki z powietrza, które przyniosły dalsze ofiary i zwróciły na Kaczin uwagę świata. Ambasada amerykańska w Rangunie zdobyła się nawet na bezprecedensową krytykę władz (oczywiście odrzuconą przez MSZ w nowej stolicy - Naypyidaw), a Chińczycy najpierw skrytykowali Tatmadaw za to, że dwa razy jej śmigłowce ostrzelały terytorium Chin, a potem wysłali do Mjanmy osobę numer dwa w swoim MSZ, wiceminister Fu Ying, która rozmawiała na temat konfliktu w Kaczin z samym prezydentem Thein Seinem.
Ofensywa dyplomatyczna sprawiła, że strona rządowa 19 stycznia jednostronnie ogłosiła powrót do porozumień rozejmowych. Tyle, że walki nadal trwają, a do światowych mediów nadal przedostają się zdjęcia palonych wiosek. Albowiem Tatmadaw wróciła do stosowanej dawniej metody spalonej ziemi. W efekcie mówi się już nawet o 100 tys. osób wysiedlonych z własnych domostw, z czego ok. 15 tys. trafiło do położonego o kilka kilometrów od chińskiej granicy 20-tysięcznego miasteczka Laiza, gdzie zatrzymały się władze KIA i KIO oraz wokół którego, co naturalne, skoncentrowały się walki.
Na razie ofensywa Tatmadaw została wstrzymana, bowiem KIA już kilkakrotnie zagroziła, iż zajęcie Laiza spowoduje ponownie jej przejście do podziemia i wznowienie partyzantki, która tak mocno dokuczała centralnym władzom w poprzednich dekadach.
Wysoka stawka
Wszystko jednak wskazuje na to, iż stawka może być o wiele wyższa niż tylko lokalny konflikt. Otóż Mjanma, jak wiadomo, od 2011 r. weszła na ścieżkę demokratyzacji i bezprecedensowego otwarcia (na Zachód). Jej zwieńczeniem mogą być już w pełni demokratyczne wybory, zapowiedziane na rok 2015. A w nich - o ile zostaną spełnione zapewnienia prezydenta Thein Seina dotyczące nowelizacji konstytucji - niemal pewnym zwycięzcą zdaje się być noblistka Aung San Suu Kyi (która dziś nie mogłaby stanąć do wyborów, bo ma dwóch synów za granicą - i ten zapis trzeba właśnie znowelizować).
Aung San Suu Kyui jest w przypadku tego konfliktu wyjątkowo ostrożna i dyplomatyczna. Powtarza tylko, iż konieczne jest "narodowe pojednanie". Ma rację, bez nowych umów rozejmowych z mniejszościami trudno sobie wyobrazić demokratyczny porządek w tym niezwykle skomplikowanym organizmie, jakim jest dzisiejsza, ciągle biedna i zacofana Birma. Ale na taki "okrągły stół mniejszości" musiałyby się też zgodzić tak władze w Naypyidaw, jak też przywódcy poszczególnych mniejszości. Zgodzą się?
Wygląda na to, iż konflikt w Kaczin jest doskonałym papierkiem lakmusowym intencji wszystkich stron, tak birmańskich władz, jak też tamtejszej opozycji oraz ugrupowań mniejszościowych, a także, co nie mniej ważne, innych państw, począwszy od wielkiego sąsiada - Chin, po "nowego przyjaciela" - USA. Dlatego ten peryferyjny konflikt nadal należy uważnie śledzić.
Tytuł, śródtytuły i lead pochodzą od redakcji.