Wojna w LOT. Pracownicy jedni przeciw drugim. "Dziewczynie trzęsły się ręce i płakała"
W LOT trwa potężny spór! Do wtorku była to wojna między związkami zawodowymi a prezesem. "Ale teraz przeciwko związkom jest coraz więcej pracowników. Są przerażeni, że firma upadnie i stracą pracę. We wtorek w budynku krzyczeli na protestujących 'Wracajcie do pracy'" - pisze w liście wysłanym Wirtualnej Polsce jeden z pracowników firmy.
Wiadomość otrzymaliśmy przez platformę DziejeSię. Jej treść jest porażająca:
"Prawda jest taka, że zdecydowana większość z nas nie popiera strajku. Budynek firmy pełen jest kartek z napisami "Wracajcie do pracy". A protestują głównie starsze stewardessy i piloci. Ci kapitanowie z boeingów 787 zarabiają po 20-30 tys. złotych miesięcznie. Prowadzą sobie wojnę z prezesem, a to my stracimy pracę. Przecież przez ostatnie dni firma musi odwoływać coraz więcej long haul’i (lotów długodystansowych – red.). To straty milionów złotych. Jeżeli liczyliśmy na jakieś podwyżki, możemy o nich zapomnieć przez następny rok! A może dłużej.
Moje koleżanki nie dają rady psychicznie. Przez strajk i tych, którzy pobrali fikcyjne zwolnienia, one pracują 7 dzień z rzędu. Głównie stewardessy. Żeby firma nie zbankrutowała, od tygodnia latają bez przerwy dzień i noc. Jedna z młodych dziewczyn wczoraj zachorowała. Powinna wziąć zwolnienie, ale boi się, że wszyscy pomyślą, że też dołączyła do strajku. Przez to zamieszanie płakała, bo lata teraz z gorączką. Jest wściekła na protestujących, ale nic nie możemy zrobić. Pracownicy centrum operacyjnego też przeżywają dramat. Muszą ogarnąć całe to zamieszanie, które wymyśliły sobie związki. Jasne, że mogą wyjść z pracy po 8 godzinach, ale wiedzą, że za miesiąc firma upadnie i stracą pracę. Co to za rozwiązanie?
Zobacz nagranie wideo, które otrzymaliśmy od kolejnego z pracowników LOT. "Na pokłady" krzyczą do protestujących przeciwnicy strajku.
Jasne, że prezes Milczarski ma wśród pracowników średnią opinię. Nie jest za bardzo lubiany, ale teraz nagle po jego stronie staje coraz więcej osób. Bo czego chcą związki? W 2013 roku skasowano im wynagrodzenia, które ktoś przyznał im w 2010 roku. Ale ta spółka nie jest jeszcze tak stabilna, żeby wypłacić miliony, które kiedyś ktoś bez sensu im obiecał. A nawet jak im wypłacą, to naszym kosztem. Kosztem setek zwykłych młodych pracowników, którzy nie zarabiają tak jak oni, tylko po 3-4 tysiące.
Metody działania tych związków to jakiś przeżytek. Piloci dużych samolotów walczą o podwyżki dla siebie, a małych dla siebie. Jedni przeciwko drugim. I chcą wyrwać kasę od firmy tylko dlatego, że to spółka skarbu państwa i przyzwyczaili się, że taką firmę można doić do żywego.
Zwykli pracownicy mają tego dosyć. Godzinę temu na dole było wielkie zamieszanie. Związki domagały się od prezesa dymisji i krzyczeli "Musisz odejść", a ludzie z biura lotniczego, sprzedaży, siatki lotów i call center stali na różnych piętrach i krzyczeli na nich "Wracajcie do pracy". Bo ci ludzie zrujnują naszą firmę. A teraz ich postulat to przywrócenie do pracy zwolnionej niedawno Żelazik (byłej szefowej Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego Moniki Żelazik – red.). Przecież ta kobieta namawiała niedawno, żeby na strajk kupić race, dwa wozy opancerzone i wyrzutnię rakiet. To nie jest poważna osoba!
Naprawdę wiele osób nie traktuje tutaj LOT-u jak zwykłą firmę, tylko jak nasze dobro narodowe, z którego chcą być dumni. A teraz trzęsą im się ręce. Na lotnisku firma załatwiła nawet psychologów, z którymi załogi mogą porozmawiać przed lotem. Bo wszyscy są zastraszani. Przychodzą na odprawę i chcą normalnie pracować, a związkowcy ich zastraszają i obrażają. Starzy nic sobie z tego nie robią, ale mnóstwo młodych kolegów, a szczególnie koleżanek jest roztrzęsionych. Protestujący to ci starzy i doświadczeni, więc młodzi się boją."