ŚwiatWojna o GMO: ambasada USA i naukowcy lobbują za zniesieniem zakazu

Wojna o GMO: ambasada USA i naukowcy lobbują za zniesieniem zakazu

Ambasada USA w Warszawie, naukowcy i polskie firmy z branży rolniczej wspólnie lobbowali za zniesieniem zakazu upraw GMO w Polsce, do lobbowania próbowano zaangażować również dziennikarzy, oferując zagraniczne wycieczki. Przeciw nim stanęły m.in. organizacje reprezentujące polskich rolników, które również zaangażowały się w lobbowanie w sejmie. Czy tym razem posłowie zignorują opinię publiczną i pozwolą lobbystom forsować zmiany w polskim prawie?

Wojna o GMO: ambasada USA i naukowcy lobbują za zniesieniem zakazu
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
Marcin Bartnicki

21.02.2012 | aktual.: 25.09.2012 18:18

Przeczytaj też: "Płody bez głów"; czy te eksperymenty zagrażają Polakom?

Czy w Polsce można będzie uprawiać na dużą skalę rośliny modyfikowane genetycznie? Prezydencki projekt ustawy w tej sprawie jest już w sejmie. Właśnie ze względu na zapisy dopuszczające stosowanie GMO, w ubiegłym roku prezydent Bronisław Komorowski po raz drugi sprzeciwił się rządowi i skorzystał z prawa weta. Powodem były nieprawidłowości podczas prac nad ustawą.

- Pan prezydent za wadę ustawy uważa sposób jej procedowania. Celem projektu rządowego było doprowadzenie do zgodności prawa polskiego z prawem Unii Europejskiej. Wbrew intencjom rządu radykalne zmiany wprowadzone w toku prac parlamentarnych wypaczyły cel i sens projektu. Uchwalona ustawa jest nie tylko niezgodna z aktualnie obowiązującym prawem unijnym, ale co gorsza, również nie implementuje wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, co może pociągać za sobą określone konsekwencje. Pan prezydent stoi na stanowisku, że ustawa niezgodna z prawem unijnym w ogóle nie powinna być procedowana w parlamencie. W sytuacji, kiedy doszło do uchwalenia takiej ustawy, pan prezydent musiał zainterweniować i ustawę zawetować - wyjaśniał Krzysztof Łaszkiewicz, sekretarz stanu w kancelarii prezydenta, podczas posiedzenia sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, 14 września 2011 roku (zobacz zapis posiedzenia komisji)
.

Jak twierdzą przeciwnicy GMO, z nieprawidłowościami mamy do czynienia również w przypadku kolejnej nowelizacji ustawy o nasiennictwie i to od samego początku prac nad projektem. Protest przeciw pierwszej debacie zorganizowanej przez prezydenta na temat ustawy wystosowała Koalicja "Polska Wolna od GMO". Jak twierdzi organizacja, Koalicja została pominięta w debacie, mimo, że jest największą organizacją reprezentującą przeciwników GMO.

- Ustalono tytuł debaty, który wskazuje, jaki jest cel dyskusji do osiągnięcia, czyli - albo wybieramy GMO, albo to będzie konieczność. Zaproszono zatem do tzw. debaty społecznej tylko osoby i organizacje wybrane przez kancelarię prezydenta, podzielono uczestników na ekspertów i obserwatorów, ustalono, że każdy z nich będzie miał inny limit czasowy na wystąpienie, przyzwolono prawdopodobnie, że wśród zwolenników GMO wystąpi sześciu ekspertów, a wśród przeciwników GMO tylko trzech, ustalono odgórnie pytania, na które uczestnicy spotkania mają "wspólnie" wypracować odpowiedzi, pominięto tematykę etyczną, naukową, prawną (w tym przepisy unijne, krajowe, prawo patentowe, ACTA), żywnościową, ekologiczną oraz zdrowotną - czytamy w liście do prezydenta.

"Zmiękczanie" opinii publicznej

Dotychczasowy przebieg prac nad zmianami prawa związanymi z GMO wskazuje, że również w przypadku nowego projektu nowelizacji możemy spodziewać się nieprawidłowości wywołanych m.in. lobbingiem, zarówno zwolenników, jak i przeciwników legalizacji upraw roślin modyfikowanych genetycznie. Umożliwieniem stosowania GMO w uprawach zainteresowane są m.in. przedsiębiorstwa z sektora biotechnologicznego. Patenty na nowe gatunki roślin należą w większości do firm z USA i Europy Zachodniej. Jest to o tyle ważne, że rolnicy nie mogą wykorzystywać części plonów jako materiału siewnego, za każdym razem trzeba kupić odpowiednie nasiona od producenta. O tym, czego możemy spodziewać się w sprawie nowej ustawy, mówią nam dotychczasowe wydarzenia związane z GMO.

Z ujawnionych przez WikiLeaks depesz ambasady USA w Warszawie wynika, że amerykańska administracja rządowa ustaliła specjalną strategię forsowania zmian w polskim prawie. Taki wniosek można wysunąć na podstawie sprawozdania z przyjazdu do Polski Madelyn Spirnak, starszego doradcy ds. rolnictwa i biotechnologii z amerykańskiego Departamentu Rolnictwa. W stworzonym 25 stycznia 2006 roku dokumencie (zobacz depeszę)
zaznaczono, że jest on jawny, ale ze względu na drażliwość poruszanych kwestii, nie powinien być publikowany w internecie. Przytaczając debatę Spirnak z udziałem przedstawicieli rządu, środowiska akademickiego i mediów, autor dokumentu stwierdza: "jeden konkretny wniosek jest jasny: kwestia GMO zależy obecnie od opinii publicznej, aby wygrać z decydentami i opinią społeczną, niezbędna jest odpowiednia taktyka polityczna i społeczna". Jak czytamy w sprawozdaniu, po spotkaniu z naukowcami, Madelyn Spirnak dowiedziała się, że 70% Polaków
sprzeciwia się wykorzystywaniu GMO w przemyśle spożywczym i rolnictwie, dlatego "popierający GMO muszą, w wywieraniu wpływu na opinię publiczną, skupić się na potencjalnych korzyściach dla konsumentów, nie dla producentów". W jaki sposób próbuje się tego dokonać?

- Nasza strategia, aby wpłynąć na bardziej przychylne postawy społeczne wobec modyfikowanych genetycznie upraw, powinna skupić się na korzyściach dla konsumentów i na pozytywnym wpływie, jaki GMO mogą mieć na obniżanie cen żywności i na medycynę. Nasze wysiłki powinny skupić się także na pozytywnym wpływie GMO na środowisko, zapewnionemu dzięki zredukowaniu wykorzystania pestycydów i herbicydów (...). W najbliższych dniach istotna będzie praca z przedstawicielami polskiego rządu, aby zapobiec wprowadzeniu proponowanego dwuletniego moratorium na nasiona modyfikowane genetycznie oraz aby wpłynąć na kształt projektowanych przepisów dotyczących koegzystencji i zakresu odpowiedzialności, z nadzieją otrzymania zapewnienia, że nie będą na tyle restrykcyjne, aby zapobiec komercyjnemu wykorzystywaniu nasion modyfikowanych genetycznie w Polsce. Stopniowe wprowadzanie ziarna modyfikowanego genetycznie do paszy dla zwierząt (w przeciwieństwie do bezpośredniego spożywania przez ludzi) może "zmiękczyć" społeczny sprzeciw
wobec innych zastosowań GMO. Importowane pasze z GMO są już wykorzystywane w Polsce, więc ten most został już przekroczony - czytamy w podsumowaniu sprawozdania.

Metoda: pozyskiwanie sojuszników

Madelyn Spirnak spotkała się też z szefem działu "Nauka" "Gazety Wyborczej" Sławomirem Zagórskim. Jak czytamy w depeszy: - Wysłuchał życzliwie Spirnak i opowiedział, że napisał wcześniej artykuł o GMO, po wizycie w USA sponsorowanej przez (amerykański - przyp. red.) Departament Rolnictwa. Po publikacji Zagórski był oskarżany o bycie "agentem" Monsanto, który przyjął łapówki za napisanie artykułu pozytywnie przedstawiającego GMO. Jednak nadal jest zainteresowany tematem, wyjaśniał, że po prostu nie może teraz napisać kolejnego artykułu o GMO, ze względu na bardzo negatywną reakcję społeczną na jego poprzedni artykuł - pisze autor sprawozdania.

Sławomir Zagórski potwierdził w komentarzu opublikowanym w "Gazecie Wyborczej" swoje spotkanie z Madelyn Spirnak, wyjazd do USA i napisanie artykułu, zaprzecza jednak, że wycofał się z dalszych publikacji ze względu na negatywne opinie czytelników. - Czegoś takiego powiedzieć nie mogłem, gdyż nigdy w mojej dwudziestoletniej pracy dziennikarskiej (wcześniej byłem naukowcem, mam doktorat z nauk przyrodniczych) nie kierowałem się zasadą, by nie pisać na tematy kontrowersyjne - wyjaśnia Zagórski (zobacz komentarz Sławomira Zagórskiego o ujawnionym przez WikiLeaks dokumencie)
. Drugie dno

Z silnym lobbingiem mamy do czynienia nie tylko ze strony zwolenników GMO, ale także ze strony opowiadających się za utrzymaniem obowiązującego zakazu. W największych krajach UE, również w Polsce, lobby to na razie wygrywa. Przeciwnicy GMO skupiają się w dyskusji głównie na argumentach związanych ze zdrowiem i ekologią, w Polsce niemal zupełnie niedostrzegane są inne zagadnienia związane z GMO, które przyczyniły się do utrzymania zakazu uprawy roślin transgenicznych m.in. we Francji i w Niemczech. Poza argumentami naukowymi, dla niemieckiego i francuskiego rządu znaczenie miał również fakt, że z ekologami i częścią naukowców w jednym szeregu stoją rodzimi producenci żywności, którzy zarabiają na utrzymaniu zakazu upraw roślin modyfikowanych genetycznie.

- Często jest tak, że argumenty natury społecznej, zdrowotnej i ekologicznej idą w parze z interesami i wtedy są najbardziej skuteczne, więc nie traktowałbym tego na zasadzie opozycji. Nikt nie próbuje specjalnie ukrywać, że zakaz ma na celu m.in. ochronę własnego rolnictwa. Trzeba pamiętać, że podstawowa płaszczyzna sporu o GMO, która niestety często nam umyka, to tak naprawdę spór między Unią Europejską, a Stanami Zjednoczonymi, oczywiście w uproszeniu, ponieważ nie sama UE i nie same USA działają w koalicji, ale główna oś tego sporu ma charakter polityczny dotyczący kwestii wolnego handlu. Warto w tym kontekście przypomnieć o procedurze przed trybunałem Światowej Organizacji Handlu, która została wszczęta przez Stany Zjednoczone, Kanadę i inne kraje, które protestują przeciwko możliwościom wprowadzania zakazów GMO. Ta procedura była skierowana przeciwko UE, więc to jest ta główna płaszczyzna i nikt nie próbuje tego ukrywać. Chodzi o to, aby bronić własnego rynku i własnych producentów, szczególnie biorąc
pod uwagę, że problemem w Unii Europejskiej jest nadmiar produkcji żywności, a nie jej brak. Jest bardzo wyraźne i nie ulega wątpliwości, że zakaz GMO to po prostu ochrona własnego rynku przed importem taniej zmodyfikowanej żywności oraz paszy z innych krajów - wyjaśnia dr Piotr Stankiewicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, zajmujący się m.in. społecznymi aspektami rozwoju nowych technologii.

Podobnie sprzeciw wobec zniesienia zakazu uprawiania roślin transgenicznych uzasadniali posłowie opozycji, którzy sprzeciwiali się dopuszczeniu GMO w ustawie o nasiennictwie. Początkowo przeciwnikami ustawy byli tylko posłowie PiS, później dołączyło do nich SLD i PJN. W ostatnim głosowaniu w sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi, już po zawetowaniu ustawy przez prezydenta, przeciw ustawie głosowało dziewięciu posłów, za ustawą opowiedziało się tylko dwóch.

- Jeżeli Europa podejmie decyzję, że w związku z tym, iż w Europie brakuje żywności, trzeba wprowadzić rośliny genetycznie zmodyfikowane, to ja to rozumiem. Wydaje mi się jednak, że pan poseł Ajchler (SLD) słusznie podniósł, iż jest bardzo silny lobbing. Wy udajecie, że o tym nie wiecie. Kiedy byłem ministrem rolnictwa i rozwoju wsi, miałem wizytę ambasadora amerykańskiego, który nakłaniał do tego, aby to robić, dlatego że potężne koncerny zajmujące się roślinami genetycznie modyfikowanymi chciały zdobyć rynek. Dlaczego układacie się pod ten rynek? Takie są fakty, są notowane wizyty, trzeba wyraźnie powiedzieć, że to ma miejsce - mówił 14 września 2011 roku poseł Wojciech Mojzesowicz z PJN, na posiedzeniu komisji rolnictwa (zobacz zapis z posiedzenia komisji)
.

Beneficjentami obowiązującego obecnie zakazu upraw roślin modyfikowanych genetycznie jest m.in. część rolników i przedsiębiorstw z branży rolniczej i spożywczej. W porównaniu z dużymi koncernami z branży biotechnologicznej, są jednak dużo słabsi. - Nie mówiłbym tu wprost o firmach, bo raczej trudno znaleźć podmioty gospodarcze, które miałyby w tym interes. Z pewnością taką najbardziej widoczną grupą, która lobbuję za utrzymaniem zakazu są rolnicy ekologiczni, jednak jest to grupa bardzo rozproszona i niezorganizowana, trudno mówić o tym, aby stanowili jakąś siłę pod względem lobbingowym. To jest jeden z problemów, które wiążą się z tym zagadnieniem: trudno znaleźć grupy, które by wprost korzystały na utrzymaniu tego zakazu, poza jakimś ogólnie pojętym interesem polskiego rolnictwa, które powinno być z założenia reprezentowane przez państwo. Trzeba przyznać, że do tej pory państwo dość skutecznie wywiązuje się ze swojej roli, chociażby przez dotychczasową politykę wobec GMO - wyjaśnia dr Stankiewicz.

Lobbyści jadą na wakacje?

W Polsce konflikt na linii USA-UE przekłada się na firmy z branży rolniczej i producentów żywności ekologicznej. Lobbystów największych firm trudno wskazać, ponieważ z założenia działają niejawnie. Ich efekt jest jednak widoczny w postaci kolejnych zmian w projekcie ustawy o nasiennictwie. Z łatwością można natomiast ustalić, kto zajmował się lobbingiem na mniejszą skalę, reprezentując polskich rolników i przedsiębiorców.

Zwolenników upraw GMO reprezentuje m.in. stowarzyszenie Koalicja na Rzecz Nowoczesnego Rolnictwa. Przedstawicielka tej organizacji Joanna Raczkowska jest wymieniona wśród osób obecnych na posiedzeniu sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi z 25 maja 2011 roku, na którym procedowano ustawę o nasiennictwie (zobacz zapis posiedzenia komisji)
. Raczkowska nie jest zarejestrowanym w sejmie lobbystą, nie zgłosiła się także, gdy przewodniczący komisji Józef Kim pytał: "czy są obecnie w sali osoby zajmujące się działalnością lobbingową w sprawach, których dotyczy nowa ustawa?"

Ta sama osoba zajmowała się w ubiegłym roku m.in. rozsyłaniem materiałów prasowych promujących GMO, które trafiły m.in. do redakcji Wirtualnej Polski. Ich nadawcą była Niezależna Agencja Prasowa. W Krajowym Rejestrze Sądowym, obie instytucje - Koalicja na Rzecz Nowoczesnego Rolnictwa i Niezależna Agencja Prasowa są zarejestrowane pod tym samym adresem i z tym samym numerem telefonu. Te same dane podano także w przypadku Polskiego Stowarzyszenia Producentów Karmy dla Zwierząt Domowych Polkarma. Prezesem stowarzyszenia KRNR jest Adam Karyzna, który jest jednocześnie współwłaścicielem firmy Chempest, zajmującej się m.in. sprzedażą nasion.

Skontaktowaliśmy się z Niezależną Agencją Prasową, aby poprosić o komentarz na temat stowarzyszenia KRNR i lobbingu ws. GMO. Przez kilka dni pracownikom NAP nie udało się dotrzeć do Adama Koryzna. - Prezes jest na wakacjach za granicą i nie można skontaktować się z nim, ani telefonicznie, ani mailowo - usłyszeliśmy w ostatecznej odpowiedzi. Przedstawiciele stowarzyszenia zrezygnowali z komentarza, ponieważ prawo do reprezentowania organizacji ma wyłącznie prezes.

Nieosiągalny był także lobbujący przeciw GMO Paweł Połanecki, który widnieje na sejmowych listach lobbystów z 2010 i 2011 roku. Jako jedyny oficjalnie zarejestrował się jako lobbujący ws. GMO. Jego nazwisko znajduje się także na pierwszym miejscu, wśród osób, które podpisały ostatni protest Koalicji "Polska Wolna od GMO". Połanecki podpisał się jako "niezależny ekspert". Bez problemu otrzymaliśmy od Koalicji jego numer telefonu, jednak przez niemal tydzień telefon był wyłączony. Przedstawicielka Koalicji wyjaśniła, że Połanecki jest za granicą i prawdopodobnie dlatego nie ma z nim kontaktu. Kwestię lobbowania przeciw GMO chętnie wyjaśniła nam Edyta Jaroszewska-Nowak, która również jest zaangażowana w działania Koalicji, jest również wiceprzewodniczącym Stowarzyszenia Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi Ekoland, prywatnie jest także rolnikiem ekologicznym.

- Stowarzyszenie Polska Wolna od GMO ma swojego lobbystę, Pawła Połaneckiego, który stara się na bieżąco sprawdzać co się dzieje. Stowarzyszenie nie ma środków finansowych, dlatego Paweł Połanecki robi to społecznie, nie biorąc za to pieniędzy. Zdajemy sobie sprawę, że z drugiej strony jest duży kapitał, dlatego myślę, że mamy nierówne szanse - wyjaśnia Edyta Jaroszewska-Nowak. Przyznaje również, że utrzymanie zakazu upraw GMO w Polsce leży w interesie producentów żywności ekologicznej, do których sama się zalicza.

- Reprezentuję sektor rolnictwa ekologicznego zrzeszony w stowarzyszeniu Ekoland. Nie ukrywam, że utrzymanie zakazu upraw GMO to nasz żywotny interes. Bez tego nie będziemy mogli w ogóle dalej funkcjonować w polskim rolnictwie. Zdajemy sobie sprawę, że gdy GMO rozprzestrzeni się w polskich uprawach, my stracimy certyfikaty i możliwość funkcjonowania w całym systemie rolniczym, a konsumenci stracą możliwość wyboru produktów bez GMO. To pewne, że przy rozprzestrzenieniu się upraw GMO nie da się utrzymać rolnictwa ekologicznego i tradycyjnego. Tak było m.in. z rzepakiem w Kanadzie, w tej chwili w tym kraju w ogóle nie ma rzepaku bez GMO, ponieważ nie ma możliwości utrzymania upraw w czystości. Cała ustawa o rolnictwie ekologicznym zakłada, że przy produkcji nie są używane genetycznie modyfikowane organizmy - twierdzi Edyta Jaroszewska-Nowak. Zaznacza również, że działalność rolników ekologicznych jest już w tej chwili utrudniona m.in. ze względu na pasze wytwarzane z roślin modyfikowanych genetycznie.

- W Polsce rolnicy nie mogą kupić żadnej paszy, która byłaby bez GMO. My, rolnicy ekologiczni nie możemy używać takich pasz przy produkcji, dlatego musimy sprowadzać pasze bez GMO z Niemiec, Austrii lub z Holandii. Na rynku polskim pasz bez GMO nie ma, więc rolnicy nie mają żadnej możliwości wyboru - mówi Jaroszewska-Nowak. Władza ekspertów

Naukowcy nie są zgodni, ani co do wpływu upraw roślin modyfikowanych genetycznie na środowisko, ani czy spożywanie produktów wytworzonych z GMO może wpływać na zdrowie. Zwolennicy GMO twierdzą, że nie ma żadnych wiarygodnych badań naukowych wykazujących negatywny wpływ roślin transgenicznych na zdrowie, mimo że produkty wytwarzane z tych roślin są obecne w naszej diecie od lat. Według przeciwników GMO, potencjalnych skutków nie można jeszcze oszacować, ponieważ zaburzenia mogą ujawniać się dopiero w kolejnych pokoleniach. Na publicznych debatach dominują zamiennie przeciwnicy i zwolennicy zakazu upraw GMO, w zależności m.in. od tego, kto organizuje dyskusję. Problem powodują m.in. sami naukowcy, ponieważ część najbardziej kompetentnych w tej dziedzinie biotechnologów utrzymuje się z pracy dla koncernów z sektora biotechnologicznego, dlatego są jednocześnie przedstawicielami nauki i biznesu.

- To sprawa jawna, ale mało eksponowana w dyskusji publicznej. Biotechnologia jako dziedzina nauki jest chyba najbardziej sprywatyzowaną ze wszystkich dyscyplin na świecie. Szacuje się, że około 70% wszystkich badań biotechnologicznych jest wykonywane ze środków prywatnych, czy to w prywatnych instytucjach badawczych, których właścicielami są koncerny zajmujące się biotechnologią czy też finansowane na zasadzie grantów i zlecania badań przez te koncerny. To rozdarcie między naukę publiczną a prywatną, jest wpisane w tę dziedzinę i z tego wynika ta sytuacja konfliktu interesów. Polega on na tym, że biotechnolog to taka profesja, czy typ naukowca, którego możliwość uprawiania tej nauki zależy od możliwości rozwoju tego sektora gospodarki, jakim jest właśnie biotechnologia. Efektem jest to, że poszczególni naukowcy nie mogliby funkcjonować, gdyby nie wsparcie ze strony koncernów biotechnologicznych - mówi dr Stankiewicz.

Opinia, zarówno decydentów, jak i społeczeństwa, na temat GMO opiera się w głównej mierze na opiniach ekspertów. Aby podkreślić swoją wiarygodność, naukowcy zaznaczają, że są niezależni. Nie zawsze jest to prawda, często naukowcy sami są stroną w sporze. Mimo to biorą udział w konsultacjach społecznych i występują w dyskusjach jako obiektywni eksperci reprezentujący naukę.

- Dobrym przykładem jest profesor Tomasz Twardowski, jeden z najbardziej znanych polskich biotechnologów i jednocześnie propagator GMO, występujący często w mediach jako autorytet. Co istotne, profesor Twardowski występuje jako pracujący na rzecz agend rządowych, np. zasiadający w komisji ds. GMO przy Ministerstwie Środowiska, której przez kilka lat przewodniczył, a jednocześnie jest założycielem, a następnie przez wiele lat był prezesem Polskiej Federacji Biotechnologii, która skupia takie koncerny biotechnologiczne, jak Monsanto Polska, Syngenta i BASF. Jest to organizacja, która ma charakter biznesowy, a nie naukowy, jej celem jest promowanie biotechnologii i torowanie drogi GMO. Można zrozumieć to, że naukowcy współpracują z biznesem. Problemem jest to, że wypowiadając się jako eksperci, roszczą sobie prawo do tego, by występować jako obiektywni, niezależni, wolni od wpływów ze strony korporacji, podczas gdy są z nimi powiązani właśnie przez fakt współpracy, która często sprowadza się nie tylko do
finansowania badań, ale też do wszelkiego rodzaju doradztwa, konsultingu, przygotowania ekspertyz i opinii. Ta działalność ekspertów jest trudna do monitorowania i często pozostaje skryta przed opinią publiczną - wyjaśnia dr Stankiewicz.

Będzie powtórka?

Według badań przeprowadzonych przez PBS DGA w 2008 roku, 55% Polaków to przeciwnicy uprawiania roślin GMO w Polsce. Zwolennicy GMO stanowią 30%. Mimo braku poparcia większości społeczeństwa i braku zgody wśród naukowców co do wpływu GMO na środowisko i na zdrowie, pomysły na dopuszczenie upraw roślin transgenicznych regularnie wracają dzięki działalności lobbystów firm z branży biotechnologicznej. Również lobbyści reprezentujący przeciwników GMO walczą o zmiany w prawie, domagają się między innymi aby produkty zawierające żywność modyfikowaną genetycznie były specjalnie oznaczane, chcą także zakazu sprowadzania do Polski pasz wytwarzanych z GMO. Jak zauważają pracownicy ambasady USA w Warszawie w depeszy ujawnionej przez WikiLeaks, największy wpływ na prawo dotyczące GMO w Polsce ma opinia społeczna. Dopóki społeczeństwo będzie zainteresowane tematem GMO, opinia większości Polaków będzie miała większy wpływ na polityków niż lobbyści. Tak właśnie było do tej pory.

- Kluczową jest rola naszego społeczeństwa. Jeżeli będziemy mieli świadomość, jako zwykli ludzie i konsumenci, że chcemy spożywać produkty bez GMO, to musimy w tym zakresie więcej działać. Jak zauważyliśmy w przypadku sprawy ACTA, rząd zaczyna zastanawiać się co robi, jeżeli społeczeństwo jest bardziej świadome od naszych rządzących. I dokładnie taka sama sytuacja jest z GMO. Tak naprawdę, posłowie nie mają pełnego obrazu tematu GMO i zagrożeń, które są z tym związane. Dlatego społeczeństwo musi się bardziej wyedukować i usilnie naciskać posłów i senatorów - tych ludzi, których wybraliśmy jako naszych reprezentantów, aby reprezentowali nasze interesy, a nie interesy wielkich korporacji - apeluje Edyta Jaroszewska-Nowak z Koalicji "Polska Wolna od GMO".

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
ustawagmowikileaks
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2426)