"Płody bez głów"; czy te eksperymenty zagrażają Polakom?
Poronienia i wady rozwojowe u dzieci - to możliwe skutki spożywania żywności genetycznie modyfikowanej, alarmują eksperci. Przytaczają oni wyniki badań na zwierzętach w krajach, gdzie uprawia się rośliny GMO. Naukowcy po przeciwnej stronie barykady dyskwalifikują te doniesienia jako nierzetelne. W naszym kraju na dobre rozgorzał spór o żywność genetycznie modyfikowaną. A zaczęło się od krótkiej wzmianki w projekcie ustawy o nasiennictwie...
19.08.2011 | aktual.: 24.08.2011 10:55
Środa, 17 sierpnia. Belweder. Prezydent zaprasza do siebie ekspertów od inżynierii genetycznej. Naukowcy mają wypowiedzieć się na temat zagrożeń, jakie może nieść za sobą wejście w życie nowej ustawy o nasiennictwie. Ustawę przyjął już parlament.
- Ta ustawa otwiera furtkę dla wprowadzenia upraw GMO w Polsce - uważa prof. Katarzyna Lisowska z Instytutu Onkologii w Gliwicach. Tę furtkę, zdaniem przeciwników ustawy o nasiennictwie, stanowi m. in. usunięcie z obecnie obowiązującego dokumentu jednego zdania. Chodzi o art. 5 ust. 4.: "Odmian genetycznie zmodyfikowanych nie wpisuje się do krajowego rejestru". Protestujący przeciwko przyjęciu nowej ustawy wymieniają także nieprecyzyjne zasady wpisywania nasion roślin genetycznie modyfikowanych do krajowego rejestru. Ta kwestia wywołała ostrą dyskusję na temat szkodliwości żywności genetycznie modyfikowanej w ogóle.
- Część badań przeprowadzonych na zwierzętach pokazuje, że w drugim pokoleniu dochodzi do zakłócenia metabolizmu, pracy wątroby, nerek i innych organów - mówiła podczas spotkania w Belwederze prof. Ewa Rembiałkowska z Katedry Żywności Funkcjonalnej i Towaroznawstwa SGGW. Problemy z rozmnażaniem myszy karmionych genetycznie zmodyfikowaną kukurydzą wykazały doświadczenia przeprowadzone przez Uniwersytet Weterynaryjny w Wiedniu. - Wyniki tych badań były dostępne w internecie przez pół roku. Potem zostały zdjęte - mówi prof. Rembiałkowska. - Współautorka tych badań powiadomiła mnie, że firma Monsanto próbowała wpłynąć na naukowców. Domagano się od nich innego przeliczenia wyników. Nalegano na usunięcie z materiału naukowego matek myszy, których młode zdechły po spożyciu kukurydzy modyfikowanej firmy Monsanto - dowodzi prof. Rembiałkowska.
Lobby wielkich korporacji?
W dyskusjach na temat żywności GMO często pojawia się argument o lobby wielkich korporacji - producentów ziaren genetycznie modyfikowanych, którzy walczą o utrzymanie swojej pozycji na rynku. W tym kontekście najczęściej wymieniane są nazwy takie jak Monsanto, DuPont, Syngenta czy BayerCropScience AG. Najbardziej znana jest firma Monsanto. To międzynarodowy koncern z główną siedzibą w Stanach Zjednoczonych, który - według różnych szacunków - kontroluje ponad 70% rynku zmodyfikowanego genetycznie ziarna siewnego. Monsanto specjalizuje się m.in. w produkcji rolniczej, w obszarze biotechnologii i hodowli roślin. Korporacja stała się nawet "bohaterem" książki Marii Monique Robin "Świat według Monsanto". Autorka przytacza w niej przykłady praktyk, takich jak np. fałszowanie badań naukowych, dzięki czemu - zdaniem Robin - na rynek trafia wiele toksycznych produktów.
O innym lobby wspomina prof. Piotr Węgleński z Instytutu Biotechnologii i Genetyki UW. - Rośliny GMO są tak mocno krytykowane z różnych powodów. W tle pojawia się problem ekonomiczny. Europejskim koncernom zbożowym nie podoba się to, że amerykańskie mają nad nimi przewagę - uważa ekspert.
Badania naukowe dowodzące szkodliwości żywności genetycznie modyfikowanej skrytykował prof. Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN. - Badań zespołu z Wiednia nie powtórzono, został on rozwiązany. Badania na myszach przeprowadzono też w Centralnej Azji, wykazały one, że gryzonie rodzą się z wadami płodu. Wyniki jednak utajniono. Dostępne są jednak materiały FDA (amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków - przyp. red.), EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności - przyp. red.) i oświadczenia Komisji Europejskiej, że nasiona i żywność genetycznie modyfikowana niczym nie różnią się od tej produkowanej w tradycyjny sposób - uważa Twardowski.
Przeciwnicy żywności genetycznie modyfikowanej podważają jednak wiarygodność tych instytucji. - Duże wpływy mają tam organizacje producenckie - mówi prof. Katarzyna Lisowska z Instytutu Onkologii w Gliwicach. - Ani FDA, ani EFSA nie prowadzi własnych badań bezpieczeństwa żywności. Organizacje te autoryzują żywność na podstawie badań, które dostarczają koncerny - producenci odmian GMO. To jawny konflikt interesów - przecież producent nie ujawni szkodliwych efektów swojego produktu, bo zależy mu na autoryzacji - mówi Lisowska. - Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie ufam instytucjom takim jak FDA czy EFSA. Często zatrudniają one lobbystów, którzy pracują dla koncernów takich jak Monsanto - podkreśla.
Żywność GMO - jest się czego bać?
Rośliny genetycznie modyfikowane na świecie uprawia się od 16 lat, w Europie - od 12. Zdaniem prof. Lisowskiej to za mało, aby móc z całą pewnością orzec o ich bezpieczeństwie dla zdrowia człowieka. - To zbyt krótki czas, aby dowieść, jaki wpływ na następne pokolenia będzie miało spożycie żywności genetycznie modyfikowanej. Potrzebna jest też zmiana podejścia badawczego - wszystkie doświadczenia na zwierzętach trwały bardzo krótko, np. tylko trzy miesiące - mówi Lisowska.
- Nie ma drugiego produktu spożywczego, takiego jak żywność GMO, który byłby pod ostrzejszą kontrolą ze względu na protesty na całym świecie - uważa prof. Twardowski. - Wszystkie poważne organizacje zajmują się sprawdzaniem skutków spożywania produktów GMO, ale też mięsa zwierząt i drobiu karmionych GMO - dodaje ekspert.
W Europie można uprawiać tylko dwie zmodyfikowane genetycznie rośliny - kukurydzę MON810 i ziemniaka Amflora. Prof. Lisowska zwraca uwagę na szkodliwą substancję, którą produkuje odmiana kukurydzy MON810 - toksynę Bt. Rośliny, którym wszczepiono gen ten substancji wytwarzają ją cały czas. Dzięki temu są chronione przed pasożytami, takimi jak gąsienice czy żuki. - Człowiek nigdy nie jadł bakteryjnej toksyny Bt i nie wiemy, jaki wpływ ma ona na nasze zdrowie - mówi Lisowska. - Wiemy jednak, że toksyna Bt przedostaje się do krwi człowieka. Do tej pory producenci temu zaprzeczali. Utrzymywali, że to substancja, która działa tylko na bezkręgowce. Przytaczano argumenty, że człowiek w jelitach nie ma receptorów, które mogłyby tę substancję wchłonąć. Jednak badania wykazały, że toksyna Bt przedostaje się do organizmu. Pytanie, z jakim skutkiem? Przekonamy się zapewne za wiele lat - mówi prof. Lisowska.
"Płody bez głowy"
W dyskusji nad szkodliwością żywności genetycznie modyfikowanej często pojawia się też słowo "Roundup Ready". To nazwa herbicydu wykorzystywanego powszechnie do spryskiwania upraw roślin genetycznie modyfikowanych. - 80% obszarów upraw GMO spryskuje się herbicydem Roundup Ready - wylicza prof. Katarzyna Lisowska. - W Ameryce Południowej, gdzie na dużą skalę uprawia się genetycznie modyfikowaną soję, robi się też duże opryski Roundupem. To właśnie na tym kontynencie od wielu lat obserwuje się wzrost problemów z płodnością, poronienia i wady rozwojowe u dzieci - mówi prof. Lisowska.
Prof. Lisowska podkreśliła też, że: - Badania prowadzone na żabach wykazały, że w wyniku oddziaływania Roundup Ready rodzą się cyklopie, czyli kijanki z jednym okiem, albo żabie płody bez głowy. To jest realne zagrożenie, któremu nie można zaprzeczyć. Badania francuskie wykazały, że małe stężenie herbicydu Roundup Ready jest toksyczne dla komórek ludzkich hodowanych w warunkach laboratoryjnych. Na szczęście roślin, do uprawy których wykorzystywany jest ten herbicyd, nie uprawia się w Europie. Jeśli jednak otwieramy się na te wspaniałe technologie, to pewnie w następnej kolejności na to też się "otworzymy" - ironizuje prof. Lisowska. Badania dowodzące szkodliwości żywności GMO dyskredytuje prof. Piotr Węgleński. - Doświadczenia, które potwierdzają szkodliwość żywności genetycznie modyfikowanej są nieliczne i zupełnie niepoważne. Te badania zostały skrupulatnie sprawdzone i zdyskwalifikowane - uważa ekspert. Wśród nich profesor wymienia m. in. badania Arpada Pusztaia, węgierskiego biochemika. W 1998 roku
poinformował on w wywiadzie telewizyjnym, że u szczurów karmionych zmodyfikowanymi genetycznie ziemniakami stwierdził uszkodzenie jelit i osłabienie układu odpornościowego. Po tym wywiadzie firma prowadząca badania zawiesiła go w pracy, a później nie przedłużyła z nim kontaktu. Badania Pusztaiego wzbudziły kontrowersje co do poprawności metodologicznej i podzieliły środowisko naukowe. Wyniki badań zostały opublikowane w roku 1999 w czasopiśmie naukowym "Lancet".
- Nie wrzucajmy do jednego worka wszystkich GMO - apeluje prof. Węgleński. Można stworzyć roślinę, która będzie trująca, ale można też stworzyć bardzo wiele takich, które będą użyteczne. Przykładem jest tzw. złoty ryż. Jest to odmiana, która zawiera witaminę A i ratuje wzrok milionom ludzi w Bangladeszu, Filipinach i w Chinach. Dla nich głównym pożywieniem jest tradycyjny ryż, który jest ubogi w tę substancję - dowodzi ekspert.
Na potwierdzenie tezy o bezpieczeństwie żywności genetycznie modyfikowanej prof. Węgleński przytacza też dokonania Normana Borlauga. To laureat pokojowej Nagrody Nobla z 1971 roku, autor tzw. zielonej rewolucji w Indiach. Borlaug wyhodował nowe odmiany pszenicy, odporne na choroby i bardzo plenne. Uratowały one od klęski głodowej miliony ludzi w Indiach.
- Ale ponad 100 tys. rolników indyjskich popełniło samobójstwo, bo zawierzyli koncernom, które sprzedały im nasiona bawełny - ripostuje prof. Ewa Rembiałkowska. - Koncerny obiecywały im, że te nasiona będą przynosiły większe plony, tymczasem rzeczywistość okazała się zupełnie inna - zaznacza prof. Rembiałkowska.
Rośliny GMO a polskie rolnictwo
W trakcie dyskusji pojawił się też temat zagrożenia, jakim dla tradycyjnego rolnictwa mogą być uprawy roślin genetycznie modyfikowanych. - Konflikt między rolnictwem tradycyjnym, ekologicznym a wielkoobszarowymi uprawami GMO doprowadzi do zaniku drobnych gospodarstw w Polsce - twierdzi prof. Rembiałkowska.
- W Europie nie ma zbytu na produkty GMO, kukurydzy uprawianej z takich ziaren nikt nie chce kupować - mówi prof. Lisowska. - Mieliśmy już do czynienia z taką sytuacją, związaną z nielegalnymi uprawami GMO w Polsce. W 2009 roku wysłaliśmy do Szwecji transport kukurydzy. Miała ona pochodzić z upraw tradycyjnych, czyli GMO-free. Szwedzi zrobili jednak testy i wykryli, że ta kukurydza zwiera czteroprocentową domieszkę GMO. Podziękowali nam i odesłali cały transport. Europa chce kupować GMO-free - zaznacza ekspert.
- Przetrwanie ludności na świecie zależy od tego, czy wprowadzimy na rynek żywność genetycznie modyfikowaną - twierdzi prof. Michał Kleiber z PAN. Według mnie osoba, która jest za zakazem, w drugiej ręce powinna trzymać transparent "Nie rodzimy więcej dzieci". Musimy być świadomi tego, że roślinom transgenicznym przypisuje się oszczędności ekonomiczne, szybszą wegetację, odporność na szkodniki, mniejsze zużycie wody - podkreślał prof. Kleiber.
- Powinniśmy uprawiać te rośliny, które są najbardziej plenne, a nie takie, które zajmują ogromne obszary - uważa prof. Węgleński. W innym przypadku zostaniemy zmuszeni do wycinki wszystkich lasów amazońskich po to, żeby uprawiać rośliny do produkcji biopaliw - podkreślał ekspert.
Wśród negatywnych dla środowiska skutków uprawy roślin genetycznie modyfikowanych wymienia się też np. śmierć owadów, które nie są pasożytami, ale żywią się pyłkiem produkowanym przez rośliny transgeniczne. Według prof. Węgleńskiego działa tu zasada "coś za coś". Mamy za to większy plon pomidorów, kukurydzy czy pszenicy.
Podczas spotkania z prezydentem prof. Węgleński podkreślił też, że rośliny genetycznie modyfikowane to mała część produktów inżynierii genetycznej. - Gdyby wprowadzono w Polsce ustawę o inżynierii genetycznej, która na szczęście nie weszła w życie, a która znacznie utrudniała prowadzenie badań, to mielibyśmy w Polsce zakaz produkcji insuliny. I nie szczepilibyśmy się przeciwko żółtaczce zakaźnej, a to jest też produkt inżynierii genetycznej. Powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy trzeba blokować postęp i wprowadzanie nowych technologii - twierdził.
Na zarzuty, że dziewięć krajów Unii Europejskiej, w tym Niemcy i Francja, wprowadziły moratorium (czasowy zakaz uprawy roślin genetycznie modyfikowanych do czasu zbadania możliwych skutków ich oddziaływania - przyp. red.) na uprawę roślin genetycznie modyfikowanych odpowiedział prof. Twardowski. - Wprowadzenie moratorium to wola ludu, 75% Polaków jest przeciwko GMO. 90% ekspertów jest za. I rządy krajów UE na tej samej podstawie wprowadziły moratoria - mówił prof. Twardowski.
Polacy GMO mówią "nie"
Według danych PBS DGA z 2008 roku zdecydowana większość Polaków uważa, że uprawa roślin modyfikowanych genetycznie powinna być zabroniona (29% odpowiedziało "raczej tak", 26% "zdecydowanie tak"). 30% ankietowanych uznało, że żywność genetycznie modyfikowana powinna być w Polsce dozwolona.
Prezydent po spotkaniu z ekspertami określił przyjętą przez parlament ustawę jako "bubel prawny". Zaznaczył też, że: - Fatalnie kończy się zła praktyka legislacyjna, to znaczy wrzucanie w ostatniej chwili do ustawy problemów kontrowersyjnych bez dobrego przygotowania opinii publicznej. Prezydent dodał też, że nie istnieją żadne naukowe dowody na szkodliwość żywności genetycznie modyfikowanej.
Protesty przeciwko ustawie o nasiennictwie towarzyszyły każdemu z etapów jej uchwalania. Sprzeciwiają się jej organizacje takie jak Międzynarodowa Koalicja Dla Ochrony Polskiej Wsi czy Koalicja "Polska Wolna od GMO". O zawetowanie ustawy o nasiennictwie apelowali do prezydenta także Zieloni 2004, SLD i Jarosław Kaczyński. Bronisław Komorowski na podjęcie decyzji ma czas do 24 sierpnia.
Anna Korzec, Wirtualna Polska