Wojenne pamiątki sprzedane przez funkcjonariuszy PRL?
Zbiór wojennych pamiątek mógł zostać
sprzedany przez funkcjonariuszy PRL po wojnie - powiedział instruktor Szarych Szeregów, Zygmunt Głuszek, który w czasie
Powstania współorganizował Harcerską Pocztę Polową.
Zygmunt Głuszek ps. Victor był komendantem hufca Ziem Zachodnich. Pracował przy organizacji Harcerskiej Poczty Polowej. Dowodzony przez niego oddział 50 najmłodszych harcerzy zajmował się roznoszeniem listów. Głuszek napisał dwie książki poświęcone Szarym Szeregom: "Hej chłopcy. Zawiszacy z Szarych Szeregów" oraz "Hej chłopcy. Harcerze Szarych Szeregów w Powstaniu Warszawskim".
Jak wyjaśnił Głuszek w rozmowie, był on odpowiedzialny za ukrycie po upadku Powstania archiwum Harcerskiej Poczty Polowej. Zakopał powierzone mu skrzynki w pobliżu siedziby komendy poczty, która mieściła się przy ul. Wilczej 41. Przypuszczalnie znajdowały się w nich dokumenty urzędowe, stemple, znaczki oraz listy.
Otrzymałem to zadanie od druha "Orszy" Broniewskiego. Metalowe skrzynki pocztowe zakopałem wraz z kolegą w dużym dole. Nie wiem, co znajdowało się w tych skrzynkach, mogę się jednak domyślać, bo codziennie bywałem w siedzibie poczty i wiem co się tam znajdowało. Skrzynek było chyba osiem, musiały więc zawierać bardzo dużo dokumentów - opowiadał.
Po wojnie, jak wspomina, skrzynki oficjalnie nie odnalazły się, chociaż miejsce ich ukrycia zostało odgruzowane i w latach 50. odbudowano stojące tam domy. Przy odbudowywaniu skrzynki musiały zostać odkryte - uważa Głuszek.
Według jego przypuszczeń, możliwe jest, że komunistyczne władze ukryły dokumenty. Niewykluczone, że będący w ich posiadaniu funkcjonariusze zorientowali się z wartości kolekcjonerskiej tych przedmiotów, zwłaszcza unikatowych znaczków pocztowych, i postanowili je spieniężyć.
Nie jest jednak wykluczone, jak podkreślił Głuszek, że zbiory odkupione od niemieckiego kolekcjonera w ogóle nie są związane z zaginionym archiwum Harcerskiej Poczty Polowej.
Są pasjonaci, którzy kupują określone pamiątki bez względu na cenę. Bywają kolekcjonerzy, którzy gotowi są sprzedać swoje mieszkanie, żeby zdobyć przedmiot, którego im brakuje, np. znaczek pocztowy - powiedział.
Jego zdaniem, zbiór zakupiony na aukcji w Duesseldorfie jest obszerny, ale nie imponujący. Cierpliwy i zamożny kolekcjoner mógł, według niego, przez lata zebrać ją, odkupując od właścicieli pojedyncze okazy.
Na korzyść tej teorii przemawia to, że w zbiorze znajdują się listy ostemplowane pieczęcią z napisem "Poczta Polowa", która była instytucją AK, odrębną od Harcerskiej Poczty Polowej, a oznaczonych w ten sposób listów nie było w zakopanym archiwum.
Jakie by nie były losy tego typu zbiorów, to zawsze powinny wrócić do Polski, o ile są prawdziwe - podkreślił Głuszek. Według niego, warto było wydać na kolekcję 190 tys. euro. To nie jest wysoka cena, zważywszy na inne wydatki naszego państwa, te prawidłowe, jak i te aferalne - ocenił. Zaznaczył, że pamiątek z Powstania Warszawskiego jest mało i warto gromadzić wszystkie, które się da.
Opinii tej nie podziela naczelny dyrektor Archiwów Państwowych dr Sławomir Radoń. Według niego, kolekcja nie ma aż takiej wartości z punktu widzenia historycznego czy kolekcjonerskiego. Przede wszystkim ma ona wartość sentymentalną. Natomiast prywatny kolekcjoner nie kupiłby tego zbioru za cenę, której zażądał sprzedawca - ocenił Radoń. Według niego, anonimowy kolekcjoner zrobił na tej transakcji "interes życia".
Jak przypomniał, wiele polskich dokumentów znalazło się za granicą w wyniku burzliwej historii Polski. Znajdują się one zarówno w instytucjach, jak i w rękach osób prywatnych. Niektóre cenne pamiątki wywieziono po II wojnie światowej.
Polskie dokumenty są rozproszone po całym świecie, podobnie jak dzieła sztuki. Wiele z nich zostało wywiezionych z kraju nielegalnie. Celnicy chwalą się raz na jakiś czas, że przechwycili coś na granicy, ale wszyscy wiemy, że nie da się udaremnić wszystkich prób przemytu - powiedział Radoń.