Woda z mózgu
Zbiorowa schizofrenia. Już nikt nic nie wie. Kto złodziej, a kto ofiara? Kto bohater, a kto gracz? Kto dawał, a kto brał? Choroby tej nabawić może się każdy, kto czyta kilka gazet, ogląda kilka telewizyjnych programów. To opinia naszych Czytelników, którą podzielamy w całej rozciągłości. Zbiorowa histeria wokół BKS Polonia trwa od trzech lat. Ostatnio osiągnęła apogeum.
26.01.2004 07:45
Wykorzystano ją do rozgrywek politycznych i personalnych. W ich tle wyrastał na bohatera ukarany za brak nadzoru nad podwładnymi naczelnik sekcji do walki z przestępczością gospodarczą Komendy Miejskiej Policji w Bydgoszczy - Krzysztof Mikietyński. Kreował się na ofiarę spisku.
Już, już... miał podobno stawiać zarzuty popełnienia przestępstw byłym lewicowym notablom, których niecne czyny wykrył - a tu: stop. Śledztwo mu zabrano, zmontowano prowokację. Ludzie z biura wewnętrznego komendy głównej zrobili nalot na stadion Chemika. Sfilmowali, jak podwładni Mikietyńskiego przyjmują "haracz w towarze" od handlarki podrabianą odzieżą. Potem szantażowali złapanych na gorącym uczynku. W zamian za łagodniejsze potraktowanie mieli oni wyznać, że szef o wszystkim wiedział. Nie wyznali.
Potem nawet ci, którzy już przyznali się do przyjęcia łapówki, stojąc przed kamerą u boku szefa, twierdzili, że towar im podrzucono. A naczelnik brnął dalej. Opowiadał dziennikarzom o szczegółach prowadzonych przez jego sekcję dochodzeń, sugerując, że i tam się niektórym ważnym naraził. I choć to prokurator decydował o przeszukaniach, zatrzymaniach, kolejnych działaniach policji i stawianiu zarzutów, a wszystkie sprawy nadal się toczą i "nie ukręcono im łba" - informacyjny szum zrobił swoje. Materiały z dochodzeń zawsze robią wrażenie. Zwłaszcza gdy potraktuje się je wybiórczo, nie podda weryfikacji i odpowiednio skompiluje.
Tak z Bydgoszczy zrobiono... Starachowice. Może słusznie, bo i tu, i tam były policyjne przecieki.
Czarne - białe
Co jest prawdą, a co fałszem? Plewy od ziarna usiłowały ostatnio oddzielić Komenda Główna Policji i Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku. Ich ustalenia pokazały, że zawieszony w czynnościach naczelnik Mikietyński - delikatnie rzecz ujmując - mija się z prawdą.
- Nieprawdą jest, że odebrano mu śledztwo w sprawie "Polonii" i powierzono kolegom z komendy wojewódzkiej po to, żeby sprawę rozmydlić.
Prawdą jest natomiast, że medialna burza wokół Polonii (w połowie listopada ubiegłego roku) zainspirowała komendanta wojewódzkiego Henryka Tokarskiego do nadania dochodzeniu szczególnej rangi.
Komenda Wojewódzka z reguły przejmowała dochodzenie w sprawach szczególnie zawikłanych. W "Expressie Bydgoskim" od 8 do 15 listopada 2003 r., w serii publikacji o BKS Polonia pod tytułem "Dogorywka", pisaliśmy szczegółowo o powiązaniach polityki, sportu i biznesu. Komendant uznał, że sprawa jest poważna, a wyjaśnianie kolejnych wątków tej afery w miejskiej komendzie idzie zbyt wolno. Od maja do listopada zakończono zarzutami tylko najprostszą sprawę: fikcyjnych umów z piłkarzami. Na dodatek i tutaj popełniono błędy. Nie zabezpieczono oryginałów, a jedynie kopie owych umów. Te zaś nie stanowią dowodów.
- Nieprawdą jest, że Mikietyński prosił, by sprawę Polonii KWP przejęła wraz z człowiekiem z "miejskiej", który ją prowadził.
Prawdą jest, że o to, by nie zabierać mu pracownika z zarzuconej miejskimi aferami miejskiej komendy, wnioskował szef KMP Marek Echaust. Jak twierdzi: na prośbę samego Mikietyńskiego.
- Nieprawdą jest, że wydział przestępstw gospodarczych w KWP był "w organizacji" i pracowali w nim niedoświadczeni funkcjonariusze.
Prawdą jest, że pracują tu policjanci z długą praktyką i kwalifikacjami, których Mikietyński takim stwierdzeniami obraził. Także funkcjonariusz, któremu powierzono sprawę Polonii, prowadził już sprawy gospodarcze (w jednostce, z której go kilka miesięcy temu do KWP awansowano). Żaden z wątków "polonijnej afery" na razie się nie rozmył. Policja i prokuratura kontynuują śledztwo. Sprawa ma wiele wątków.
- Nieprawdą jest, że Mikietyński, wespół z prokuratorem, szykował się do postawienia zarzutów byłym miejskim notablom. Chodziło o brak kontroli nad dotacjami miejskimi dla Polonii.
Prawdą jest, że donos w tej sprawie wpłynął w październiku ubiegłego roku, a do 14 grudnia przesłuchano w KMP zaledwie trzy osoby. Prokuratura uznała, że na tym etapie nikt o zdrowych zmysłach nie postawiłby zarzutów. Komenda Wojewódzka przejęła dochodzenie w sprawie dotacji 6 stycznia br. * Nieprawdą jest, że podwładnym Mikietyńskiego podrzucono "fanty", by zmusić ich do donosu na szefa.
Prawdą jest, że biuro spraw wewnętrznych KGP przyglądało się sekcji kierowanej przez Mikietyńskiego ponad rok. O szczegółach działań operacyjnych wiedziało wąskie grono. Przestępstwo dokonane przez policjantów z sekcji PG na Chemiku zarejestrowano kamerą. Protokół, na którym nie znalazły się zabrane handlarce rzeczy, to kolejny dowód w sprawie.
- Nieprawdą jest, że Fortis Bank bezpowrotnie stracił 550 tys. zł. kredytów, które bez należytego zabezpieczenia (rzekomo miała je stanowić tablica świetlna na stadionie) wpompował w BKS Polonię szef bydgoskiego oddziału Grzegorz Kloska.
Prawdą jest, że oba kredyty zostały spłacone. I to z racji dobrego zabezpieczenia, które stanowiły m.in. poręczenia wekslowe bydgoskich firm i cesja należności z umów sponsoringu.
- Nieprawdą jest, że dotacje z Urzędu Miasta "defraudowano, kupowano za nie mecze, zegarek dla Millera, organizowano bankiety".
Prawdą jest, że część dotacji wydano niezgodnie z przeznaczeniem, najczęściej na bieżące potrzeby klubu, a w Urzędzie Miejskim przymykano na to oko. Pisaliśmy o tym w czerwcu i lipcu 2001 r. w wieloodcinkowym serialu "Polonia Restituta". Powtarzaliśmy w połowie listopada w serialu "Dogorywka". Dopiero teraz ogólnie znana dzięki tym publikacjom informacja urosła do miana afery.
Grażyna Ostropolska