Włosi są chorobliwie przywiązani do matek
"Mammismo" - to włoski termin oznaczający zbytnie, wręcz chorobliwe przywiązanie dorosłego syna do matki i odwrotnie. Jednym słowem to kompleks Edypa lub Piotrusia Pana razem wzięte. Podczas gdy prawie wszędzie na świecie młodzi mężczyźni w wieku 24-27 lat rozpoczynają samodzielne, dorosłe życie, we Włoszech 40-letni chłopcy mieszkają jeszcze w domu mamy. Mówi się o nich "mammoni" i nie jest to komplement. Dlaczego tak się dzieje? Powodem są nawyki kulturowe i kryzys - tłumaczą psychologowie.
- Włoskie mamy słyną z tego, że zagłaskują swoich synków na śmierć, a włoscy synkowie są znani z tego, że temu zagłaskiwaniu biernie się poddają, wręcz "klaszczą uszami" na wyprane i poskładane ubrania, zapłacone rachunki czy obiad na stole, na który można jeszcze pogrymasić - opowiada Aśka z Rzymu, która, na co dzień ma do czynienia z Włoszkami w wieku 50-80 lat, typowymi włoskimi mammami.
Maminsynki z wygody, czy z przymusu?
Jak twierdzi Aśka - usprawiedliwienia maminsynków bywają różne. Najczęściej tłumaczy się, że mieszkają jeszcze z rodzicami, bo to biedni przedstawiciele "pokolenia tysiąca dwustu euro" i nie dadzą sobie sami rady, bo czynsz za wysoki.
- Do tego prać i prasować nie potrafią, nie mówiąc już o ugotowaniu zwykłego makaronu. Kto będzie gotował temu biednemu dziecku, ledwie odstawionemu od matczynej piersi i przeznaczonemu do wyższych celów, skoro jeszcze nie ma odpowiedniej żony? Tak powstają całe zastępy włoskich Piotrusiów Panów, którzy oczekują, że żona zastąpi matkę i będzie wokół nich krążyć jak elektron wokół jądra atomu - dodaje Aśka.
Ile trzeba się namęczyć z maminsynkiem, tego nie wie nikt, oprócz jego żony. Wystarczy niewielkie zmartwienie, by od razu pobiegł do mamy po radę, pieniądze czy pocieszenie. Dzwoni do niej po dziesięć razy dziennie, zdając relację niemalże z każdego kroku. Najgorsze jest jednak to , że bez przerwy porównuje żonę z matką, przy czym porównanie to wypada zdecydowanie na niekorzyść tej pierwszej.
Poświęciły życie dzieciom
Domy zblazowanych i rozczarowanych życiem, majętnych Włoszek, które wszystko poświęciły dzieciom to znakomite obserwatorium antropologiczne włoskiego społeczeństwa - jego obyczajów i nawyków. Jak twierdzi Aśka - niektóre opowieści wprawiają ją czasem w osłupienie.
Najbardziej ekstremalny przykład "mammismo", o którym usłyszała, to przypadek pewnego 28-letniego aspirującego aktora. Mama nadal sponsoruje mu wakacje, kupuje kolejne mieszkanie, zamawia i oczywiście płaci za łóżko na wymiar, daje w prezencie iPhona, iPada - po to , żeby mógł być z nią w stałym kontakcie - i cokolwiek jeszcze sobie zażyczy. Kiedy synek zaprasza przyjaciółki do domu, ona gotuje im obiad, a później się ulatnia żeby pobyli trochę sami, bo przecież trzeba w końcu synowi znaleźć żonę, która ją zastąpi.
- Zastanawiam się, kto tu jest bardziej winny? Dlaczego synowi nie przyjdzie nigdy do głowy, że rezygnując z luksusowych warunków, jakie zapewnia mamma, wynajmując małe mieszkanko na obrzeżach miasta, piorąc, gotując i samodzielnie dbając o swoje życie stanie wcześniej czy później na własnych nogach? Ale, po co tyle wysiłku, skoro mamuśka, aż się trzęsie, żeby zrobić wszystko za syna, bo inaczej by jej się nudziło, a wymówką jest to, że rodzina jest najważniejsza - komentuje Aśka.
Skąd się wzięło "mammismo"?
Jak twierdzi Raeleen D'Agostino - psycholożka i pisarka, która wyspecjalizowała się w dziedzinie maminsynków - nadmierne rozwinięcie kompleksu Edypa u męskiej populacji Włoch, bierze się z uwarunkowań kulturowych i historycznych. Kobiety włoskie bardzo długo nie były wyemancypowane i pełniły tylko rolę "westalek domowego ogniska", przebywając całymi dniami z dziećmi. Nie mając innych zajęć oraz pracy zawodowej, w której mogłyby się realizować - całą swoją energię przekładały na odchowanie pociech, przywiązując je do siebie, a siebie do nich. Pomagając dzieciom, a w zasadzie robiąc wszystko za nie - czują się potrzebne. Od kiedy Włoszki zaczęły pracować zawodowo, fenomen "mammismo" stał się mniej powszechny, nie zaniknął jednak zupełnie, bo nadal połowa kobiet w słonecznej Italii jest bezrobotna, siedzi w domu i spełnia się jedynie, jako kura domowa.
Drugim powodem, dla którego maminsynków we Włoszech nie brakuje są warunki ekonomiczne. Jak zauważa Raeleen D'Agostino - rodzina była, jest i będzie zawsze podstawą włoskiego społeczeństwa i dobrem najwyższym. Na rodzinę można w słonecznej Italii zawsze liczyć. Niektóre rodziny wolą, aby dzieci mieszkały z nimi dłużej, bo zamiast płacić za wynajem mieszkania, odkładają pieniądze na jego kupno. Faktycznie, Włochy są krajem, w którym jest najwyższy procent mieszkań i domów własnościowych w Europie. Ponadto, w dobie kryzysu gospodarczego lepiej połączyć rodzinne dochody oraz podzielić ciężar ekonomiczny opłat i wyżywienia.
Niestety, bezrobocie wśród młodych Włochów osiągnęło w ostatnich miesiącach poziom naprawdę alarmujący - 36,2 procent. Nic, więc dziwnego, że jedna trzecia włoskiej młodzieży do 30 roku życia musi mieszkać u rodziców i korzystać z ich pomocy finansowej. Nie są to tylko maminsynkowie, ale także "mamincórki".
Mężczyźni są leniwi
- We Włoszech trzeba odróżnić tych, którzy mieszkają z rodzicami z konieczność i przymusu ekonomicznego oraz tych, którzy robią to z wygody. Rzeczywiście obecnie w wielu rodzinach się nie przelewa, a ponieważ Włosi są rodzinni, nie przeszkadza im zbytnio, że dzieci pozostają u nich, nawet do czterdziestki i dłużej. Mężczyźni z natury są leniwi i jeżeli znajdzie się jakaś kobieta, która za nich wszystko zrobi chętnie pozostaną Piotrusiami Panami do końca życia - to opinia Małgorzaty, która pracuje w Rzymie, jako opiekunka starszej osoby i sprząta na godziny.
Choć ręce mężczyzn nie różnią się w niczym od kobiecych - bo oni też mają prawą i lewą, faceci jakoś mają zawsze dwie lewe ręce do sprzątania i przyzwyczaili się, że skarpetki same wskakują do pralki, a wyprasowane i złożone koszule do szuflady.
- Syn mojej podopiecznej ma już sześćdziesiąt lat i jest profesorem. To stary kawaler. Kiedyś matka mu prała, prasowała i gotowała, teraz gdy jest już niedołężna, a ja mieszkam z nią w domu, brudne koszule przynosi mi. Ja mu je piorę i prasuję, a on mi za to płaci. Taki mamy układ, więc nie robi mi to różnicy. Dziwi mnie jednak , że są mężczyźni, którzy nawet pralki włączyć nie potrafią, przecież do tego nie trzeba skończyć dwóch fakultetów. Ale takich można spotkać nie tylko we Włoszech, w Polsce ich też nie brakuje. Kiedy wracam do mojego domu po trzech miesiącach pracy za granicą, mój mąż też nagle nie chce nic robić i całą domową robotę próbuje zwalić na mnie. Mówię mu wtedy, o nie kochany, sprzątanie to mój zawód, jak chcesz żebym ci wyprała, ugotowała i wyprasowała to mi zapłać. W końcu to ja zarabiam więcej od niego i utrzymuję dom - dodaje Małgosia.
Maminsynki są wszędzie
Jak wynika z badań ok. 30 procent mężczyzn w życiu nie podjęłoby się prac domowych, ok. 50 proc. unika ich, jeżeli jest tylko taka możliwość, a 90 proc. uważa to za domenę kobiet. Przyczyna? Patriarchalne wychowanie, które wymusza podział obowiązków na żeńskie i męskie, uzależnienie finansowe kobiet, ich niska samoocena, niski stopień oportunizmu i wysoka spolegliwość - to główne przyczyny tego, dlaczego faceci żyją jak trutnie. Do tego dochodzi jeszcze stereotyp wychowywania dzieci - chłopczykom kupuje się samochodziki, a dziewczynkom garnki. Może coś by się zmieniło, gdyby firmy produkujące zabawki wprowadziły na rynek zestawy "Sprzątaj sam" dla dorastających chłopców, z odkurzaczem na baterie zdalnie sterowanym... - Każdy facet, bez względu na pochodzenie geograficzne to maminsynek! I nie zmienię zdania. W wieku trzech lat powinien iść na przeszkolenie do Legii Cudzoziemskiej, żeby wiedzieć jak się żyje na tym świecie - twierdzi Iza, która pracuje w Rzymie w gabinecie dentystycznym.
Maminsynek, to produkt nadmiernej opieki ze strony matki - jak uważają psychologowie. Mamusie zwykle bardzo obawiają się, by synalek nie upadł, nie uderzył się, nie zachorował. Chuchają i dmuchają aż do przesady.
Przed zjawiskiem "mammismo" trzeba się bronić
Dla Izy, włoski maminsynek to taki, który uważa, że mama i siostra mają zawsze rację, a ojciec jest od dawania kasy. Wina za nadmiar "mammismo" we włoskim społeczeństwie leży po stronie włoskich kobiet, które są nadopiekuńcze i wychowują swoje pociechy na mężczyzn doskonałych. Nie wszystkie Włoszki jednak tak robią.
- Na szczęście moja teściowa nie odzwierciedla włoskiego stereotypu: wszechobecnej matrony wciskającej wszędzie wścibski nos i swoje trzy grosze. To prawdziwy anioł i jestem szczęściarą mając taką kobietę za mojego sprzymierzeńca w domu. Nie mogę też narzekać na to , jak wychowała swojego syna a mojego życiowego partnera. Pracując przez większą część życia zawodowo nie miała czasu zamknąć go w szklanej kuli. Czasami jej się wymsknie, że go jeszcze zbyt rozpieszcza, ale dopóki ja na tym korzystam jest wszystko dobrze - mówi Iza.
- Z własnego doświadczenia mogę dodać, iż bycie maminsynkiem we Włoszech to bardzo prosta sprawa, wystarczy tylko poddać się fali matczynej miłości, która zalewa ze wszystkich stron o każdej porze dnia i nocy. Mało tego - nawet ja sama, gdybym tylko na to pozwoliła - szybko stałabym się "mamincórką" mojej teściowej. Włoszki po prostu tak mają, muszą dawać - czy ktoś chce czy nie chce - bo rodzina jest najważniejsza; bo zawsze chciała mieć też córkę i dlatego mnie kocha; bo raz się żyje; bo jutro może nas nie być; bo tak kiepsko wyglądamy; bo za dużo kupiła i się zmarnuje - twierdzi Aśka.
Jej zdaniem, można wybrać, czy poddawać się fali włoskiego "mammismo", czy ustanowić granice. Ona wraz ze swoim mężem ustaliła granicę, decydując się na wspólne życie pod własnym dachem, ale ponieważ włoska teściowa mieszka stosunkowo blisko, zapory przed zjawiskiem mammismo musi wznosić każdego dnia.
- Mnie się udało, bo nauczyłam się bronić przed tym fenomenem i wychowuję sama mojego męża. Problem polega jednak na tym, że przeciętny Włoch jest zbyt leniwy i wygodnicki, żeby buntować się i uciekać przed mackami matczynej miłości, bo przecież każdy wie najlepiej, że nie ma jak u mamy! - dodaje Aśka.
No cóż - podobno każdy facet, bez wyjątku, staje się maminsynkiem za każdym razem, gdy choruje i za każdym razem, kiedy jest naprawdę głodny.
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz