Władze kontra strażnik wulkanu Merapi
Podczas gdy trwa ewakuacja tysięcy ludzi
ze zboczy indonezyjskiego wulkanu, pewien 80-letni mężczyzna,
tytułowany "strażnikiem duchów Merapi", upiera się, że zostanie na
miejscu, ponieważ nie widzi żadnego zagrożenia. Argumenty władz i prośby negocjatorów nie robią na nim wrażenia.
Sędziwy Maridjan, uznawany przez miejscowych za głównego właściciela Merapi, odmawia opuszczenia domu i namawia do tego samego grupę swoich wyznawców. Jego upór zirytował miejscowe władze, które oskarżają go o dawanie złego przykładu wieśniakom i narażanie ich na niebezpieczeństwo. W ciągu dnia bezskutecznie próbowali przekonać go do wyjazdu oficerowie policji. W negocjacje zaangażował się nawet były prezydent Indonezji Abdurrahman Wahid, który w ubiegłym tygodniu telefonował do "strażnika Merapi".
Większość Indonezyjczyków to muzułmanie, ale sporo ludzi zachowało wierzenia animistyczne i oddaje cześć duchom, zwłaszcza w prowincji Środkowa Jawa. Często podczas pełni księżyca wspinają się na brzeg kraterów i wrzucają ryż, biżuterię i żywe zwierzęta, aby ułagodzić wulkan.
Przez ostatnie dni z krateru wydobywały się kłęby pyłu i chmury gorącego gazu. We wtorek Merapi, co znaczy "góra ognia", nieco się uspokoił, ale wulkanolodzy ostrzegają, że nadal stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. W obawie przed możliwą erupcją Merapi zarządzono ewakuację - jak szacują władze - ok. 7 tys. ludzi. Ostatnio wulkan wybuchł w 1994 roku, zabijając ok. 60 ludzi. Najbardziej niszczycielska erupcja tego wulkanu w minionym stuleciu miała miejsce w 1930 roku, kiedy śmierć poniosło przeszło 1,3 tys. ludzi.