Władza zmienia taktykę: śledztwo w sprawie przemocy policyjnej w Turcji
Śledztwo wszczęte w piątek przeciwko kilku policjantom, którzy nadużyli przemocy i zawieszenie paru innych mogą być sygnałem, iż rząd turecki po 9 dniach masowych, coraz bardziej politycznych protestów przeciwko jego autorytarnej władzy zmienia nieco taktykę. - Ludzie są wściekli na premiera, ale tureckie kobiety najbardziej - powiedziała dziennikarzom Asli Goymen, sekretarz redakcji jednego z pism kobiecych.
08.06.2013 | aktual.: 08.06.2013 20:03
W nocy z piątku na sobotę policja trzymała się po raz pierwszy na znaczną odległość od "bastionu tureckich oburzonych", stambulskiego placu Taksim i przyległego parku Gezi, gdzie pozostały do rana setki demonstrantów, których liczba znów w sobotę doszła do kilkudziesięciu tysięcy.
Tysiące kobiet dotarły na plac we wspólnym pochodzie, który przeszedł przez miasto. Został zorganizowany na znak protestu przeciwko intencjom ustawodawczym zadeklarowanym przez premiera Recepa Tayyipa Erdogana, który zażądał, aby każda Turczynka rodziła co najmniej troje dzieci.
- Ludzie są wściekli na premiera, ale tureckie kobiety najbardziej. Od dziesięciu lat stanowią główny cel ataków w jego przemówieniach zapowiadających m.in. reformę ustawy aborcyjnej w celu narzucenia społeczeństwu modelu rodziny opartej na tradycyjnej islamskiej koncepcji dominacji mężczyzn - powiedziała dziennikarzom Asli Goymen, sekretarz redakcji jednego z pism kobiecych.
W stolicy kraju, Ankarze, gdzie konserwatywno-islamski rząd premiera Erdogana ma większe poparcie, policja udaremniła w sobotę gromadzenie się demonstrantów.
Ruch, który rozpoczął się 31 maja od zwykłego wiecu protestacyjnego w obronie placu Taksim i parku Gezi, przeciwko rządowym planom budowy meczetu i centrum handlowego na ulubionym miejscu spotkań mieszkańców 18-milionowej metropolii, nabrał szybko politycznego charakteru wskutek brutalnej reakcji rządu.
Oprócz Stambułu jego głównymi ośrodkami stały się Izmir i Ankara, a związek zawodowy tureckich pracowników zdrowia poinformował o śmierci dwóch demonstrantów i jednego policjanta, podczas gdy ponad 4700 osób odniosło rany.
Coś, co wydawało się absolutnie niemożliwe - wspólne wystąpienia antyrządowe kibiców trzech "wrogich" sobie wielkich klubów sportowych: Fenerbahce, Galatasaray i Beskitas - stało się w piątek w Stambule faktem. Na placu Taksim demonstrowały wspólnie przeciwko rządowi zastępy "orłów" z Beskitas w czarno-białych koszulkach swego klubu, "kanarków" z Fenerbahce w niebiesko-żółtych i "lwów" z Galatasaray w czerwono-żółtych.
Po dziewięciu dniach brutalnie tłumionych protestów, które objęły praktycznie cały kraj, wydaje się, że obecnie są one skierowane głównie przeciwko autorytarnemu sposobowi sprawowania władzy przez premiera i jego planom islamizacji tureckiego społeczeństwa.
Wielkie sukcesy gospodarcze i wzrost poziomu życia w ciągu dekady rządów premiera Erdogana, którego popierało dotąd - według sondaży - 50 proc. społeczeństwa, sprawiły, że przynajmniej mieszkańcy dużych miast, które najbardziej skorzystały na tej koniunkturze, zdają się być coraz bardziej niechętni lansowanej przez władze stopniowej islamizacji kraju, do której wstępem mają być częściowe zakazy dotyczące sprzedaży alkoholu.
W najbardziej zeuropeizowanych dzielnicach Stambułu styl bycia młodego pokolenia Turków, ich sposób spędzania wolnego czasu nie różni ich właściwie od Europejczyków. To głównie młodzi Turcy i kobiety tureckie widoczne są w pierwszych szeregach demonstrantów - podkreślają agencje.
Pojawiły się też barykady. Młodzi Turcy w końcu tygodnia wznosili pierwsze uliczne barykady w Sultangazi, peryferyjnej dzielnicy Stambułu.
Ruch tureckich "oburzonych" oceniany jest przez obserwatorów zagranicznych w Stambule jako pierwsze znaczące wystąpienie opozycji - młodzieży, partii laickich i organizacji lewicowych - po dziesięciu latach niemal hegemonicznych rządów partii Erdogana - AKP.
Powoli zmieniają ton uległe zwykle wobec władz tureckie media, które w pierwszych dniach protestów starały się ich nie dostrzegać. Liberalny dziennik "Taraf", który wyróżnił się dziennikarstwem śledczym w sprawach związanych z antyrządową działalnością spiskową w tureckim wojsku, do niedawna ostoi tradycji laickich, nie zawahał się w sobotę przed zatytułowaniem doniesień na pierwszej stronie: "Erdogan podpala Turcję".
Premier Recep Tayyip Erdogan, który w pilnym trybie zwołał w sobotę posiedzenie kierownictwa swej partii - odbyło się ono wyjątkowo w Stambule, a nie w stolicy - oświadczył, że nie ma mowy o przeprowadzeniu wcześniejszych wyborów pod wpływem protestów.
- Wybory lokalne odbędą się w marcu 2014 r., prezydenckie w sierpniu 2014 r., a powszechne - w czerwcu 2015 - potwierdził turecki rząd dotychczasowy kalendarz wyborczy.
Erdogan, który w swych poprzednich wystąpieniach twierdził, że część uczestników protestów to "terroryści", po powrocie z podróży do krajów Maghrebu nadal demonstruje stanowczość wobec opozycji, ale widoczna jest zmiana tonu.
Przemawiając w czwartek wieczorem na lotnisku do dziesięciu tysięcy zwolenników oświadczył, że gotów jest wysłuchać tych, którzy "domagają się przestrzegania wymogów demokratycznych", a w sprawie parku Gezi tłumaczył, że "chodzi jedynie o wycięcie kilku drzew" i zbudowanie muzeów i innych instytucji kulturalnych.