Trwa ładowanie...
01-08-2007 12:28

Władysław Bartoszewski o Powstaniu: było warto

Nigdy nie doprowadzono mnie do takiego stopnia rozpaczy, załamania wewnętrznego, żeby o Powstaniu Warszawskim nie móc powiedzieć: "warto było". To była największa ofiara, jaką można sobie wyobrazić, a zawsze warto cenić ofiarę – powiedział prof. Władysław Bartoszewski w audycji "Salon Polityczny Trójki".

Władysław Bartoszewski o Powstaniu: było wartoŹródło: AFP
d21j2a3
d21j2a3

Krzysztof Skowroński: Na pewno będzie Pan dzisiaj na cmentarzu na Powązkach. Jak Pan idzie tymi alejkami, jak Pan patrzy na krzyże, na groby, o czym Pan myśli?

Władysław Bartoszewski: 1 sierpnia zawsze jeśli jestem w Polsce, a staram się być, jestem nie tylko na cmentarzu, jestem również pod pięknym pomnikiem w pobliżu Sejmu, wzniesionym w miejscu symbolicznym. Wymieniam ten pomnik, bo ten pomnik poświęcił Jan Paweł II w roku 1999, w czerwcu. O czym myślę? O czym myśli człowiek w sześćdziesiąt kilka lat po wydarzeniach związanych z jego ważną częścią życia, może najważniejszą, bo młodością. W dodatku człowiek, który zajmuje się zawodowo historią i pisarstwem historycznym. Przypominam sobie fakty, ale myślę dzisiaj coraz częściej o tym, że myśmy wygrali. Bo setki tysięcy młodych Polaków z Warszawy i nie z Warszawy przyjeżdża do muzeum historii, jakim stało się Muzeum Powstania Warszawskiego, przychodzi na różnego typu odczyty, interesuje się problematyką, czyta książki - to jest ogromne zwycięstwo. Po sześćdziesięciu kilku latach, kiedy niebawem nie będzie już przy życiu świadków, bo jeszcze nieubłagana biologia ma przed sobą 10-15-20 lat i na ogół do stu lat
mało kto żyje, a ci, którzy mają około siedemdziesięciu kilku, to już są najmłodsi, którzy mogą cokolwiek pamiętać. Wobec tego, jeżeli są następcy, którzy przywiązują wagę do tego historycznego wydarzenia, to myśmy wygrali.

A są takie groby i takie miejsca na Powązkach, przy których Pan specjalnie staje, rozmawia z kimś? Ma Pan tam przecież bardzo dużo osób, bardzo dużo przyjaciół.

- Tak. To są ludzie bardzo mi bliscy. Są ludzie, których ekshumacji szczątków i pogrzebaniu ich na cmentarzu wojskowym brałem nawet udział tuż po wojnie, jako bardzo młody 23-letni człowiek. I to oczywiście są bardzo osobiste skojarzenia dziewcząt i chłopców bardzo mi bliskich. A są ludzie, którzy są dziś nazwiskami historii ogólnej, historii Polski, dowódcy oddziałów, dowódcy zgrupowań, dowódcy dzielnic. Tak, jak zawsze jest po upływie setek lat po powstaniu styczniowym, poza nazwiskiem Romualda Traugutta i może paru jeszcze innych, wspominamy jeszcze innych? Nie. Już nie wspominamy. My, żyjący dziś nie wspominamy. A przecież ich bezpośredni następcy jeszcze ich wspominali. Tak będzie i z tym powstaniem i z każdym powstaniem. Ale zjawisko, fakt historyczny będzie funkcjonowało. Poza tym, Warszawa jest miastem szczególnym, bo jest jedyną stolicą, okupowanej przez Niemców, Europy, która była w tym stopniu zniszczona. I jest jedyną stolicą, która straciła w sumie ponad połowę swojej ludności przedwojennej. W
związku z tym, Warszawa jest miastem odnowionym, jest pojęciem geograficznym, historycznym. Są nowe pokolenia warszawiaków, które nie wiadomo było, jaką tradycję wybiorą. A dziś te pokolenia, obecne na cmentarzu, idące alejami grupy ludzi, którzy mają nie tylko poniżej nie tylko siedemdziesięciu, ale czterdziestu, trzydziestu, a nawet dwudziestu lat - one pokazują jaką tradycję wybrały.

A wracając do tego cmentarza, do tych grobów, czy Pan widzi twarze tych powstańców i przyjaciół, kiedy Pan jest na Powązkach?

- Ja chodziłem na jeden komplet uniwersytecki w latach 1941-44 np. z dwoma dość powszechnie znanymi, bo utalentowanymi pisarsko młodymi ludźmi. Mam na myśli Tadeusza Gajcego i Zdzisława Stroińskiego, czyli "Topornickiego" i "Chmurę" - aby użyć ich pseudonimów literackich dla poezji pisanych w ich dwudziestym pierwszym, dwudziestym drugim roku życia. Dłużej nie żyli - obaj polegli w czasie powstania w sierpniu. Jakżeż mogę nie widzieć twarzy ludzi, przy których śmierci nie byłem, ale których w ostatnich miesiącach życia widywałem w jakimś stopniu na co dzień? Jakże mogę nie widzieć twarzy ludzi, przy których śmierci prawie byłem, albo np. rozpoznawałem ich szczątki, albo grzebałem ich ciała? To naturalnie zostaje do końca życia. Bo ile lat byśmy nie mieli, to tak wstrząsające wspomnienia dotyczą zawsze bardzo krótkiego okresu życia każdego z nas. Miał Pan taki moment w życiu - przez te 63 lata, które upłynęły od powstania - kiedy Pan nie w pełni mógł powiedzieć - warto było?

d21j2a3

- Nie. Nigdy mnie do tego nie doprowadzono, do takiego stopnia rozpaczy, załamania wewnętrznego. Dlatego, że zawsze warto jest cenić ofiarę, a ta ofiara była największa, jaką można sobie wyobrazić. I ponadto z jeszcze jednego bardzo przekornego powodu. Zrobiono niesłychanie dużo - szczególnie w latach 1945-55 - aby powstanie zohydzać, aby kalumniami obrzucać powstańców. Później taktyka władzy ludowej zmieniła się, później usiłowano zawłaszczać cierpienia i mękę szeregowych, wyklinać tylko ich dowódców. Później taktyka się jeszcze bardziej zmieniła i w latach 70. już nawet kompania honorowa ówczesnego Wojska Polskiego chodziła na Powązki wojskowe. Ale ja nie zapomniałem siedmiu lat więzień komunistycznych, gdzie jako były uczestnik powstania i były AK-owiec, byłem automatycznie implicite podejrzany o wszystko zło i traktowany jak pół-wyrzutek, jak obywatel najniższej kategorii. Moją odpowiedzią było przywiązanie do tych wartości, za które inni zginęli, a za które tysiące z nas cierpiało. To była jedyna
odpowiedź pozytywna - nie wyrwiecie nam z serc i mózgów naszych wartości.

Przeczytaj cały wywiad

d21j2a3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d21j2a3
Więcej tematów