Władysław Bartoszewski: Jan Nowak-Jeziorański żył Bogiem i Ojczyzną
Martwił się zjawiskami warcholstwa, ale przede wszystkim małości, korupcji w klasie politycznej, martwił się rozbiciem ludzi dobrej woli, patriotów, martwił się kryzysem wartości, tak jak się martwił Kościół, którego był wiernym synem, do głębi praktykującym katolikiem. Ten człowiek żył Bogiem i Ojczyzną - powiedział Władysław Bartoszewski w "Poranku w radiu TOK FM".
Jacek Żakowski: Było coś niezwykłego w osobie Jana Nowaka, że mając te wielkie perspektywy i wpływy potrafił tez niezwykle aktywnie angażować się na rzecz różnych małych potrzeb, różnych podziemnych środowisk, dla których wyrywał w Ameryce po tysiąc, pięć tysięcy dolarów, po to by te potrzeby polskiego podziemia zaspokoić.
Władysław Bartoszewski: Był romantykiem w wizjach, a zwolennikiem organicznego działania na szerokim froncie od dołu.
Jacek Żakowski: Wielu osobom organizował socjalną pomoc, słynne były starania na rzecz medycznej pomocy. Można powiedzieć, że reprezentował taką postawę patrioty polityka, z podstawą człowieka który chce pomóc każdemu. Miał pan takie doświadczenia?
Władysław Bartoszewski: Nasze kontakty miały trochę inną płaszczyznę. Jestem z zawodu dziennikarzem, byłem związany ze środowiskami bardzo podobnymi do jego środowisk, kiedy bywałem za granicą, czy kiedy znalazłem się tam w roku 1982, charakter kontaktów uległ trochę zmianie, pogłębieniu, koordynowaniu oddziaływań, ale moje doświadczenie są przede oddziaływanie medialne. Te wpływy u ludzi nie były dla mnie dostępne, ja nie miałem znajomych Kennedych, Rockefellerów, życie układało się inaczej. Ja mogłem oddziaływać, co on popierał, autorytetem nazwiska, na rzec solidarności z Polską. Robiłem to, w Niemczech, tam mieszkałem 7 lat. Byliśmy w żywym kontakcie telefonicznym, pamiętam długie rozmowy nocne, on dzwonił z jakiejś instytucji po południu, u mnie był późny wieczór, albo noc i prezentował mi idee, opowiadał o działaniach, a był bardzo gwałtowny i bardzo oddany w przyjaźni. Potrafił wykrzykiwać, wymyślać, a niekiedy odkładać słuchawkę. A po 10 minutach dzwonił i przepraszał za swoje uniesienie, to było
wzruszające, bo ten człowiek wtedy po siedemdziesiątce, a zachowywał się jak młodzieniec, to były ludzkie cechy, bardzo autentyczne. Doświadczenia osobistej przyjaźni mogłyby się nałożyć tutaj, czego nie będziemy robić, na doświadczenia w działalności publicznej.
Jacek Żakowski: Pan miał ostatnio kontakt z Janem Nowakiem-Jeziorańskim?
Władysław Bartoszewski: Przed Bożym Narodzeniem, później już tylko telefoniczny i listowny, dlatego że stan jego zdrowia nie pozwalał na dłuższe spotkania niż półgodziny, i to mogło trwać godzinę - dwie. Reszta było wyłączona dla kontaktów. Ja, moja żona nie byliśmy tym objęci, czasami on z nią rozmawiał, czasami że mną, inicjatywa bywała po obu stronach, ostatnio już nie po jego stronie, gasł w sposób widoczny, od kilku miesięcy, ale jeszcze, na fali nowego roku, była wymiana myśli, jeszcze, do wczoraj informowany byłem przez jego najbliższego przyjaciela jakiego miał w życiu, w ostatnich dziesiątkach lat, adwokata Jacka Taylora, który opiekował się nim jak syn, bywał u niego dwa dni w tygodniu, specjalnie z Wybrzeża. Byłem informowany o każdym drgnieniu jego zdrowia, i ostanie informacje że on jest nieprzytomny i nie rozpoznaje otoczenia, miałem kilka godzin temu, ale mimo to nie było pewności że już nie usłyszymy się nigdy, bo były już takie regresy, a potem były poprawy.
Jacek Żakowski: W jakim nastroju był Jan Nowak, jakie miał myśli w sprawie Polski?
Władysław Bartoszewski: Te nastroje były wahliwe, ja już nie mówię o depresjach wynikających że stanu zdrowia, ale i wtedy kiedy był sprawny, nie taił troski aby Polacy nie zmarnowali szansy, która uważał za największą od 300 lat, nasza szansa międzynarodowa, pozycja moralna i polityczna jest niezmiernie istotną częścią naszego bytu. Martwił się zjawiskami warcholstwa, ale przede wszystkim małości, korupcji w klasie politycznej, martwił się rozbiciem ludzi dobrej woli, patriotów, martwił się kryzysem wartości, tak jak się martwił Kościół, którego był wiernym synem, do głębi praktykującym katolikiem. Ten człowiek żył Bogiem i Ojczyzną.