Władca sekty Moona

Sun Myung Moon zaczynał jako agent południowokoreańskiego wywiadu. Dziś jest władcą finansowego imperium. Niedawno koronował się w amerykańskim Senacie.

Waszyngtonie koronował się nowy mesjasz. Nazywa się Sun Myung Moon. Jego sekta była dotąd znana głównie z zamieniania stadionów olimpijskich w gigantyczne kaplice, w których wielebny Moon udzielał ślubu kilku tysiącom par jednocześnie. 23 marca tego roku przybrany w gronostaje 84-letni szarlatan ogłosił się zbawicielem, po czym przy dźwiękach pompatycznej muzyki w asyście kilkunastu amerykańskich kongresmanów nałożył sobie koronę.

Moonowi asystował George Stallings, były ksiądz katolicki, a obecnie arcybiskup Afroamerykańskiej Katolickiej Świątyni Imani. Atłasową poduszkę z koroną dzierżył kongresman Danny Davis, demokrata z Illinois, a wszystko odbyło się w jednym z budynków amerykańskiego Senatu przy waszyngtońskiej Constitution Avenue.

PRZYSYŁA MNIE HITLER

- Oto prawdziwy ojciec, obrońca pokoju, władca drugiego i trzeciego Izraela - grzmiał Chung Kwak, wydawca wpływowego dziennika "Washington Times" i szef agencji informacyjnej UPI. Chwilę wcześniej Moon ogłosił, że kontaktował się w zaświatach z Hitlerem, Stalinem i Kim Ir Senem, którzy zgodnie uznali go za jedynego prawdziwego zbawiciela świata. W ceremonii wzięło udział kilkunastu członków Kongresu - zarówno demokratów, jak i republikanów - a także ich doradcy i wolontariusze z kampanii wyborczych. Wpadł nawet James Towey, szef Biura Inicjatyw Religijnych Białego Domu. W sumie na zaproszenie Moona stawiło się około 300 osób.

Gdy w czerwcu amatorski film z uroczystości przedostał się do mediów, wybuchł skandal. Rzecznicy prasowi kongresmanów stawali na głowie, by usprawiedliwić udział swoich szefów w farsie wyreżyserowanej przez Moona. - Zostałem wystrychnięty na dudka - mówił Mark Dayton, demokrata z Minnesoty, tłumacząc, że zaproszenie nadeszło od republikańskiego dziennika "Washington Times". - Trzeba być głuchym i ślepym, by nie wiedzieć, że właścicielem tej gazety jest wielebny Moon. Zresztą jego nazwisko figurowało na zaproszeniach - ripostował Stallings, arcybiskup świątyni Imani, a zarazem jeden z organizatorów koronacji.

- Nikt nie znalazł się tam przypadkowo. Nawet reporterzy, których nie wpuszczono na salę, wiedzieli, że to jego impreza - mówi "Przekrojowi" John Gorenfeld, dziennikarz śledczy z Waszyngtonu, który jako pierwszy ujawnił sprawę. Gorenfeld odkrył film na stronie internetowej sekty Moona, która lubi się chwalić swoimi wpływami.

- Moon to megaloman i szaleniec. Sądzi, że jest mesjaszem, który będzie rządził światem - mówi nam Steve Hassan, uznany ekspert od Moona i jego sekty. W latach 70. Hassan sam wierzył, że Sun Myung Moon jest mesjaszem. Gdy miał 19 lat, do sekty zwerbowało go kilka atrakcyjnych i rozwiązłych kobiet. - Wielebny miał w zwyczaju bić i kopać ludzi, by udowodnić, że mimo bólu, jaki im zadaje, oni ciągle go wielbią - wspomina.

Dla Hassana marcowa koronacja Sun Myung Moona to logiczne zwieńczenie drogi rozpoczętej ponad pół wieku temu. Był guru małej sekty, gdy zaczął współpracę z wywiadem Korei Południowej. Dzięki rozległym koneksjom politycznym stworzył globalne imperium finansowe - zaczątek ziemskiego raju, w którym ludzkość będzie go czciła jak boga.

Z OBOZU PRACY DO WIĘZIENIA

Urodził się w 1920 roku w Korei będącej wówczas częścią Cesarstwa Japonii. Wraz z rodzicami należał do pseudochrześcijańskiej sekty, która wierzyła w rytuał nazywany "oczyszczaniem łona". Zgodnie z nim kapłani przekazują swoje błogosławieństwo, spółkując z członkiniami kongregacji. Za bigamię i molestowanie nieletnich Moon trafił swego czasu do północnokoreańskiego obozu pracy.

Po wyjściu na wolność uciekł na Południe. W 1954 roku założył w Seulu Stowarzyszenie Ducha Świętego dla Zjednoczenia Światowego Chrześcijaństwa, w skrócie: Kościół Zjednoczenia. Mówił o potrzebie pokoju i zjednoczenia wszystkich religii, ale pod swoim przewodnictwem. Mieszał chrześcijaństwo z konfucjanizmem i nacjonalistycznym przekonaniem, że w przyszłym ziemskim raju Moona wszyscy powinni mówić po koreańsku.

Rytuał "oczyszczania łona" zmodyfikował o tyle, że "oczyszczone" jego boską mocą kobiety miały przekazywać ją swoim kolejnym partnerom. Pak Chung Hwa, który był jednym z pierwszych wyznawców Moona, kilka lat temu oskarżył go o prowadzenie haremu z rotacyjnie wymienianymi kobietami. Rekrutował je z chrześcijańskich szkół dla dziewcząt. Pod koniec lat 50. Moon znów trafił do więzienia, pod tymi samymi zarzutami, które stawiali mu komuniści z Korei Północnej.

Moon opuścił je w glorii męczennika za wiarę, gromadząc wokół siebie grono żarliwych wyznawców gotowych do pracy misyjnej w Japonii i Stanach Zjednoczonych. W dziejach świata otwierał się nowy rozdział. Tyle że wtedy świat jeszcze o tym nie wiedział.

CENTRALNA SEKTA WYWIADOWCZA

W 1978 roku Kościół Zjednoczenia i praktyki Moona były już na tyle znane, by jego działalnością w USA zajęła się podkomisja amerykańskiego Senatu. CIA zainteresowała się Moonem na wiele lat przed tym, zanim w 1971 roku osiedlił się w USA. "Południowokoreański wywiad KCIA wykorzystuje 30-tysięczną sektę do politycznych celów" - głosi raport amerykańskiego wywiadu z 26 lutego 1963 r. Wśród wyznawców Moona, którzy zwrócili uwagę komisji, był ówczesny szef KCIA, a późniejszy premier Korei Południowej Kim Dzong Pil. Pułkownik wywiadu o nazwisku Bo Hi Pak do dziś jest prawą ręką koreańskiego mesjasza.

Senacka komisja oskarżyła Moona o przejęcie kontroli nad Diplomat National Bank. KCIA przepuszczała przez niego pieniądze, które wydawano później na finansowanie oficjalnych bankietów i zagranicznych podróży członków amerykańskiego Kongresu. Dodatkowo Moon wydelegował 300 młodych kobiet - "oczyszczonych" uprzednio przez członków sekty i gotowych do przekazywania innym boskiej mocy mesjasza - by zatrudniły się w biurach kongresmanów jako wolontariuszki, gromadziły informacje i lobbowały na rzecz Korei Południowej oraz samej sekty.

Raportem komisji w sprawie Koreagate nie zajął się jednak żaden prokurator. - Korea Południowa trzymała w szachu komunistów, a nikomu w Waszyngtonie nie zależało na kompromitowaniu tak ważnego sojusznika - mówi "Przekrojowi" Steve Hassan, który po wystąpieniu z sekty sam zeznawał w Senacie.

Zdobyte w czasie Koreagate kontakty przydały się Moonowi. W 1980 roku znalazł się wśród VIP-ów zaproszonych na inaugurację prezydentury Ronalda Reagana. Dwa lata później trafił na krótko do amerykańskiego więzienia za oszustwa podatkowe, ale jego wpływy w Waszyngtonie wyraźnie okrzepły.

FLAGI ZAMIAST KRZYŻY

- Naszym zadaniem jest rozpowszechnianie słowa bożego na świecie - mówił wielebny w 2002 roku na bankiecie z okazji 20-lecia należącego do niego "Washington Timesa". W tym samym roku dziennik opublikował całostronicowe ogłoszenie, w którym właściciel pisma zawiadomił świat o poparciu, jakie jego nauki uzyskały w zaświatach ze strony Buddy, Jezusa, Mahometa i Konfucjusza.

By zatrzeć różnice utrudniające religiom zjednoczenie się pod przewodnictwem Moona, Wielkanoc 2003 roku uczcił on w Stanach akcją usuwania krzyży. Wyznawcy nakłaniali czarnoskórych kaznodziejów ze slumsów od nowojorskiego Bronksu po South Central w Los Angeles do wieszania w miejsce krzyży flag Kościoła Zjednoczenia.

Mimo kompromitujących działań jego właściciela "Washington Times" jest nadal ceniony wśród Republikanów kojarzonych w USA z tradycyjnym chrześcijaństwem. - To moje jedyne źródło informacji - zwykł mawiać o gazecie Ronald Reagan. Moon rewanżował mu się, finansując nikaraguańskich contras po tym, jak Kongres obciął administracji fundusze na ten cel.

- "Washington Times" to szanowana gazeta, a jej właściciel to człowiek z wizją - mówił w 1996 roku w Buenos Aires były amerykański prezydent George Bush.

- To nie gazeta, tylko jeden wielki billboard Partii Republikańskiej - wyjaśnia John Gorenfeld. Nakład dziennika jest niewielki, ale z racji umiejscowienia w stolicy USA i dobrych kontaktów z Republikanami jej komentatorzy mają stały dostęp do ogólnokrajowych programów telewizyjnych.

Uznanie elit kosztuje. I to sporo. "Washington Times" przynosi kilkadziesiąt milionów dolarów strat rocznie. W ciągu 20 lat istnienia Moon włożył w deficytowe republikańskie pismo ponad miliard dolarów.

"Washington Times" jest częścią większego medialnego imperium. Do Moona należą magazyn ,Insight" i gazety na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Ameryce Południowej, a także United Press International, szanowana niegdyś amerykańska agencja informacyjna.

- Ludzie Moona nie stoją już na rogu ulicy, sprzedając kwiatki. Weszli w biznes i politykę - mówi "Przekrojowi" Steve Hassan. Kościół Zjednoczenia zajmuje się produkcją i handlem bronią oraz obraca nieruchomościami na skalę globalną.

BUDUJE W PHENIANIE, WALCZY Z AIDS

Interesy Moona zaciekawiły nawet Pentagon, okazało się bowiem, że utrzymuje on bliskie kontakty z władcami Korei Północnej. Od 1991 roku w zamkniętym dla obcych inwestorów kraju Moon zbudował hotel w Phenianie, fabrykę samochodów i luksusowy kurort, który ma prywatne połączenie promowe ze światem zewnętrznym. Tamtejszy reżim wydzierżawił mu też dziewięć kilometrów kwadratowych pod ośrodek Kościoła Zjednoczenia.

- Zapytałem kiedyś senatora z mojego stanu, jak to możliwe, że były skazaniec robi interesy z naszym głównym wrogiem. Odparł, że Departament Stanu nie widzi w tym problemu - opowiada Steve Hassan. Niedawno jedna z organizacji finansowanych przez Moona dostała od administracji Busha wyłączność na prowadzenie działalności promującej abstynencję seksualną w ramach rządowej akcji walki z AIDS. John Caprara, wysoki rangą przedstawiciel Kościoła Zjednoczenia, został szefem finansowanej przez USA organizacji charytatywnej AmeriCorps VISTA, a wyznawczyni Moona Josette Shiner jest podsekretarzem w amerykańskim Departamencie Handlu.

- U nas mało kto pamięta dziś Moona. Ludzie myślą, że sekta wyniosła się z USA 20 lat temu - mówi John Gorenfeld. Kościół Zjednoczenia do perfekcji opanował sztukę maskowania swojej działalności. Lista fundacji Moona zajmujących się zbożnym dziełem promowania wartości rodzinnych i pokoju na świecie układa się w grubą księgę.

Z zaproszeń na konferencje organizowane przez te instytucje korzystają najwybitniejsze osobistości świata. Często po to, by się przekonać, że na przykład kongres odbywający się w siedzibie Narodów Zjednoczonych kończy się zbiorowym ślubem wyznawców sekty, którego udziela sam wielebny. W 2001 roku w taką imprezę wmanewrowany został prezydent Lech Wałęsa, ale ostentacyjnie opuścił salę, gdy zaczynały się obrzędy. Podobnie postąpił znany z zaangażowania w sprawy społeczne amerykański komik Bill Cosby. Zerwał kontrakt na wieść o tym, że za imprezą, w której miał uczestniczyć, stoi Sun Myung Moon. Są jednak tacy, którzy Moonowi nie odmawiają. Stać go na to, by przywieźć byłego prezydenta USA George'a Busha na promocję nowej południowoamerykańskiej gazety albo urządzić tournée po Dalekim Wschodzie, w czasie którego George senior i Barbara Bush promują Federację Rodzin - organizację ludzi wierzących, że ich jedynym prawdziwym ojcem jest wielebny Sun Myung Moon. Wszystko oczywiście za sowite honoraria. Bo Moon
kupuje sobie poparcie sławnych i wpływowych. Na sponsorowanych przez niego imprezach bywali też były wiceprezydent Dan Quayle, prokurator generalny USA John Ashcroft i całe grono byłych i obecnych prezydentów bananowych republik, którzy dorabiają sobie w ten sposób do pensji. Ostatnio do tego grona dołączyło kilku amerykańskich kongresmanów, którzy w trakcie swoich kampanii wyborczych nieopatrznie przyjęli od Moona czeki z datkami. Dobrze, że choć część z nich na widok ubranego w koronacyjne szaty guru w popłochu opuściła salę.

- Moon nie jest tak wpływowy, jak by chciał. Ale z pewnością zbyt wpływowy jak na wariata snującego plany powołania pseudochrześcijańskiej teokracji, w której cały świat mówiłby po koreańsku - mówi Steve Hassan.

JAKUB MIELNIK

_____

MOONIŚCI W POLSCE

Pierwsi misjonarze pojawili się u nas w 1980 roku. Dziś w Polsce jest około 500 moonistów. Organizują naukę języków obcych, oferują też atrakcyjne wyjazdy, między innymi do Korei Południowej. Moon odwiedził Warszawę w 1995 roku. Jego zaufany Chung Kwak, obecnie wydawca "Washington Post", był w Gdańsku w 1989 roku. W 2001 na zaproszenie Moona do Nowego Jorku pojechał Lech Wałęsa. Dwa lata później prezydent skorzystał z zaproszenia na zjazd laureatów pokojowej Nagrody Nobla w Seulu. Wygłosił oświadczenie o przywiązaniu do Kościoła katolickiego.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)