PublicystykaWitold Repetowicz: Referendum w Kurdystanie. Krok do niepodległości?

Witold Repetowicz: Referendum w Kurdystanie. Krok do niepodległości?

Kurdyjskie referendum niepodległościowe, które prawdopodobnie odbędzie się 25 września, nie doprowadzi do powstania nowego państwa, przynajmniej w perspektywie kilku – kilkunastu miesięcy. Nie spowoduje jednak również istotnego wzrostu napięć między Kurdyjskim Rządem Regionalnym a irackim rządem federalnym i państwami sąsiednimi.

Witold Repetowicz: Referendum w Kurdystanie. Krok do niepodległości?
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC BY | Boris Niehaus

04.09.2017 11:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Relacje między Regionem Kurdystanu a resztą Iraku od dawna są napięte. Kurdowie podkreślają, że są odrębnym narodem i mają prawo do samostanowienia. Uważają też, że eksperyment wspólnego państwa z irackimi Arabami się nie powiódł, czego miały dowodzić zwłaszcza ostatnie lata rządów poprzedniego premiera, Nuriego al-Maliki. Kurdowie zarzucają mu niewypłacanie należnej Kurdystanowi części budżetu federalnego, niewypłacanie żołdu kurdyjskiej Peszmerdze oraz groźby wprowadzenia na teren Regionu Kurdystanu wojska irackiego. Ich zdaniem, mimo zmiany premiera w 2014 r., nie doszło do rozwiązania jakichkolwiek problemów i Kurdystan stracił zaufanie do Bagdadu. Kluczowe znaczenie ma jednak to, że niemal wszyscy Kurdowie marzą o własnym państwie, a po 2003 r. Region Kurdystanu stał się w dużej mierze, faktycznie odrębnym organizmem, w którym mieszkańcy przestali się utożsamiać z Irakiem. To zresztą zarzucają im też Irakijczycy, którzy mają do Kurdów pretensje, że nie interesowało ich w czerwcu 2014 r. to, że oddziały Państwa Islamskiego (IS) zbliżają się do Bagdadu. Dopiero w sierpniu 2014 r., gdy IS zaatakował również Kurdystan, Peszmerga na dobre włączyła się do walki.

Te wzajemne pretensje oraz aspiracje narodowe Kurdów są niezbędne dla zrozumienia obecnej sytuacji. Konieczne jest jednak również przedstawienie faktycznego statusu prawnego Regionu Kurdystanu w Iraku, gdyż na tym tle dochodzi często do nieporozumień. Region Kurdystanu, wbrew obiegowej opinii, nie jest bowiem „autonomiczny”, Irak nie jest państwem arabskim, a Peszmerga nie jest kurdyjską milicją.

Wzajemne pretensje

Zgodnie z konstytucją z 2005 r. Irak jest państwem federalnym, przy czym istnieją dwa szczeble federacyjne: prowincje i regiony. O ile prowincje są podstawową jednostką administracyjną i cały kraj jest na nie podzielony, to regiony mogą być (pod określonymi warunkami) tworzone przez połączenie się kilku prowincji. Faktem jest, że powstał tylko jeden taki region i jest to Region Kurdystanu, jednak teoretycznie może ich powstać więcej (choć jest to mało prawdopodobne). Peszmerga ma natomiast status wojska irackiego na terenie Regionu Kurdystanu i dlatego inne oddziały wojska irackiego nie mają prawa wstępu na ten obszar bez zgody Kurdyjskiego Rządu Regionalnego. Zgoda taka została wydana podczas ofensywy na Mosul, jednak nie obejmowała oddziałów szyickich Haszed Szaabi. Zgodnie z konstytucją w Iraku są też 2 języki oficjalne: arabski i kurdyjski, mające równorzędny status. Trzy inne języki (turkmeński, syriacki i ormiański) mają status języków mniejszościowych.

Obraz
© PAP

Jednym z podstawowych problemów (o ile nie największym) jest jednak implementacja art. 140 irackiej konstytucji. Jest to przy tym kłopot znacznie bardziej skomplikowany, niż kwestia ewentualnej niepodległości Kurdystanu. Wielu Irakijczyków gotowych byłoby bowiem zaakceptować secesję Kurdów, ale w granicach Regionu Kurdystanu, a nie w obecnych granicach terytorium, nad którym kontrolę sprawuje Peszmerga. Tereny sporne, których dotyczy art. 140, obejmują część prowincji Niniwa (zdominowane przez jazydów tereny dystryktu Szengal oraz Równinę Niniwy, zamieszkaną przez mieszankę etniczno-religijną, w tym z dużym udziałem irackich chrześcijan), część prowincji Dijala (dystrykty Kifri i Chanakin), dystrykt Tuz Churmatu w prowincji Salahaddin oraz przede wszystkim prowincję Kirkuk. Niemal wszystkie tereny sporne znajdują się obecnie pod kontrolą Peszmergi i wyklucza ona wycofanie się z nich. W rękach irackich znajduje się tylko część Równiny Niniwy (zamieszkana przez chrześcijan) oraz tereny pogranicza prowincji Dijala i Wasit, zamieszkane przez szyickich Kurdów Fejli.

Poza terenami kontrolowanymi obecnie przez Peszmergę (a więc terenami które z całą pewnością referendum nie obejmie) znajduje się ok. 100-200 tys. Kurdów. Natomiast na terenach, które mają zostać objęte referendum mieszka prawdopodobnie ponad 1 mln osób należących do innych grup etnicznych (Arabów, Turkmenów i Asyryjczyków) i mniejszości religijnych o spornej identyfikacji etnicznej (jazydów i Szabaków).

Problem Kikurku

Największy problem dotyczy prowincji Kirkuk, w której Kurdowie stanowią obecnie prawdopodobnie połowę mieszkańców. Reszta to Turkmeni i Arabowie. W dodatku część prowincji Kirkuk tj. dystrykt Hawidża, znajduje się pod kontrolą Państwa Islamskiego i na tym terenie IS utrzyma się najdłużej. Wynika to z trzech przesłanek. Po pierwsze, mimo iż enklawa Hawidży jest otoczona, to jest samowystarczalna żywnościowo. Po drugie, brak kontroli rządu irackiego nad tym terenem ma bardzo mały wpływ na funkcjonowanie reszty kraju, a tutejsi mieszkańcy znani są z sympatii do Saddama Husajna. Po trzecie Hawidżą kontrolowana przez IS stanowi ciągłe zagrożenie dla bezpieczeństwa Kirkuku, wymuszając współpracę kirkuckich władz kurdyjskich z władzami Iraku.

Problem Kirkuku oczywiście nie wynika wyłącznie z jego złożonej kompozycji etnicznej, ale też (a może przede wszystkim?) z ogromnych złóż ropy i gazu. Ani Kurdowie, ani Irakijczycy nie mają wątpliwości, że bez Kirkuku niepodległość Kurdystanu byłaby fikcją i byłby on uzależniony od jednego z sąsiadów, najprawdopodobniej Turcji. To tez powoduje, że niektóre partie kurdyjskie (tj. Goran i islamska Komala) odniosły się sceptycznie do organizacji referendum.

Obraz
© Materiały prasowe

Dwa bardzo ważne spory

W tle debaty nad referendum niepodległościowym toczą się dwa bardzo ważne spory: spór o wspomniane wyżej terytoria sporne oraz wewnętrzny spór polityczny w Kurdystanie. Wraz z referendum ogłoszone zostały bowiem wybory parlamentarne i prezydenckie, które mają się odbyć 1 listopada. Od 1992 r. prezydentem jest Masud Barzani, przy czym w 2005 r. prezydentura ta uzyskała pełną podstawę prawną z 4 letnią kadencją i ograniczeniem do dwóch kadencji. Teoretycznie zatem Barzani nie będzie kandydował, jednak jego zwolennicy nie wyobrażają sobie zmiany na tym stanowisku, a debaty na temat następcy w ogóle nie ma. Wcześniejsze przedłużenie kadencji Barzaniego doprowadziło do sporu z partią Goran (obecnie drugą, co do wielkości w parlamencie) i w rezultacie paraliżu w 2015 r. Referendum niewątpliwie wzmacnia pozycję Barzaniego i jego partii PDK przed wyborami, natomiast ulegnięcie naciskom międzynarodowym by je odwołać miałoby dla nich katastrofalny efekt. Dlatego wątpliwym jest, by referendum zostało odwołane, choć Kurdowie od czasu do czasu sygnalizują taką możliwość.

Kurdowie nie spodziewali się tak jednoznacznie negatywnej reakcji USA, Europy i sunnickich państw arabskich wobec referendum i ich planu niepodległościowego. Jedynym państwem, które obecnie popiera niepodległość Kurdystanu jest Izrael, przy czym z oczywistych względów nie jest to nagłaśniane. Problem braku poparcia Zachodu dla niepodległości Kurdystanu nie wynika przy z niechęci do Kurdów i ich aspiracji, lecz z niekorzystnych dla Kurdów kalkulacji geopolitycznych. Chodzi bowiem o to, że Zachód i sunnickie państwa arabskie zdają sobie sprawę, że samo przeprowadzenie referendum, nie mówiąc już o ewentualnym ogłoszeniu niepodległości przez Kurdystan przed przyszłorocznymi (kwietniowymi) wyborami parlamentarnymi w Iraku, zwiększa prawdopodobieństwo powrotu do władzy Nuri al-Malikiego i w rezultacie pełnego uzależnienia Iraku od Iranu. I dlatego naciskają Barzaniego, by przynajmniej przełożył termin referendum na czas po irackich wyborach.

Likwidacja autonomii Kurdystanu?

Od 14 sierpnia w Bagdadzie przebywała delegacja kurdyjskiej komisji, zajmującej się przygotowywaniem referendum, która przeprowadziła szereg rozmów m.in. z premierem Abadim, b. premierem (a obecnie wiceprezydentem) Malikim oraz liderem szyickich oddziałów Haszed Szaabi Hadim al-Amerim. Mimo, że obie strony w zasadzie pozostały na swoich stanowiskach, które są ze sobą sprzeczne, to rezultaty tej wizyty były (paradoksalnie) napawające umiarkowanym optymizmem. Strona iracka wprawdzie podkreśliła, że nie uznaje referendum za legalne, mające oparcie w konstytucji i mogące wywołać jakiekolwiek skutki prawne, jednak klimat spotkań wskazuje, że rząd federalny nie podejmie żadnych działań przeciwko Kurdom w związku z tym referendum i żadne liczące się siły polityczne, czy militarne nie będą na to naciskać. To bardzo ważne, gdyż niektórzy zagraniczni komentatorzy (również w Polsce) ostatnio wieszczyli wręcz, że władze Iraku będą chciały zlikwidować „autonomię Kurdystanu” (czyli precyzyjniej - pozbawić ten region obecnego jego statusu). Jest to zdecydowanie wykluczone, gdyż wymagałoby, albo zamachu stanu w Iraku, albo zmiany konstytucji, a na to się nie zanosi. Żadna z liczących się partii irackich nie podnosi tez takiego postulatu.

Obraz
© Facebook.com | Rojava

Bardzo istotne znaczenie miało spotkanie delegacji Regionu Kurdystanu z Hadim al-Amerim oraz z ambasadorem Iranu w Bagdadzie. Wcześniej pojawiały się bowiem również głosy, że referendum może doprowadzić do walk między Haszed Szaabi (wspartym przez Iran) a Peszmergą. Tymczasem al-Ameri nazwał takie spekulacje absurdalnymi i wykluczył by mogło dojść do jakichkolwiek walk. Kilka dni przed wizytą delegacji Kurdów w Bagdadzie inna delegacja Regionu Kurdystanu przebywała też w Teheranie, gdzie podpisane zostały protokoły w sprawie radykalnego wzrostu wymiany handlowej między Iranem, a Regionem Kurdystanu. Kilka tygodni wcześniej pojawiła się lakoniczna deklaracja Iranu, że „Kurdowie nie mogą się spodziewać niczego dobrego ze strony Iranu w związku z referendum”, co zostało zrozumiane jako groźba interwencji lub przynajmniej blokady granicy (znaczną część żywności Kurdystan importuje z Iranu). Najwyraźniej jednak Iran nie zamierza podejmować żadnych działań w związku z referendum. Bardzo wstrzemięźliwie odnosi się do tej kwestii również Rosja. Z jednej strony stara się ona wykorzystać swoje generalnie dobre relacje z „szyickim półksiężycem” do zwiększenia swych wpływów w Bagdadzie (które obecnie nie są zbyt duże), z drugiej natomiast od lutego trwa istna ofensywa handlowa Rosnieftu w Regionie Kurdystanu. W szczególności chodzi o deal na 1 mld USD w przedpłatach za handel kurdyjską ropą.

Referendum przełożone?

W trakcie i po wizycie kurdyjskiej delegacji w Bagdadzie pojawiły się informacje o gotowości przełożenia terminu referendum na okres po wyborach irackich - pod warunkiem zgody Bagdadu na późniejszą datę. Byłoby to odpowiedzią na zastrzeżenia ze strony USA dot. złego czasu na referendum i korzystne dla samych Kurdów, ponieważ wątpliwości budzi ich obecna gotowość techniczna do przeprowadzenia referendum na terenach spornych. Jednak z punktu widzenia Iraku byłoby to uznanie kurdyjskiego prawa do secesji, więc nie wchodzi to w grę. Jednak z analizy ostatnich wypowiedzi liderów kurdyjskich, w tym Masuda Barzaniego po jego spotkaniu z amerykańskim sekretarzem obrony, wynika, że Kurdowie (również po przeprowadzeniu referendum) są gotowi rozmawiać na temat alternatywy dla ich niepodległości. Barzani uznał, że taka alternatywa może powstać, ale teraz jej nie ma. Może zatem chodzić o ewentualne przekształcenie Iraku w luźną unię dwóch podmiotów, jednak przy zachowaniu formalnej jedności. Takie rozmowy mogą się jednak zacząć na poważnie dopiero po przyszłorocznych,wyborach. Można się spodziewać, że do tego czasu kurdyjskie referendum nie wywoła większych skutków.

Obraz
© PAP | PAP

To jednak nie rozwiązuje sprawy terenów spornych, zwłaszcza Kirkuku, Szengalu oraz Równiny Niniwy. Jeśli chodzi o dwa ostatnie obszary, wiążę się to również z postulatami redefinicji statusu prowincji Niniwy. Problem polega na tym, że mniejszości zamieszkujące te tereny, zwłaszcza jazydzi i chrześcijanie, po negatywnych doświadczeniach z ostatnich kilku lat, domagają się specjalnego statusu, czy to w ramach Iraku czy też w ramach Regionu Kurdystanu. Tymczasem wciąż nie są traktowani podmiotowo, a jedynie przedmiotowo. Specjalny status, w tym określający jasne zasady podziału dochodów z ropy i gazu, musi zostać również przyznany Kirkukowi. I to ten element prawdopodobnie pozostanie najtrudniejszy w rozmowach kurdyjsko-irackich. Kurdowie będą zresztą interpretować referendum niepodległościowe na terenach spornych, jako zastępujące referendum, o którym mowa w art. 140 konstytucji (czyli determinujące przynależność tych terenów do Regionu Kurdystanu), jednak taki status tego referendum może być i zapewne będzie kwestionowany, jako nie mający podstawy prawnej. Oczywiście, zakładając, że przeszkody techniczne (których jest niemało) nie uniemożliwią organizacji referendum na obszarach spornych.

Z niepodległości nici?

W krótkiej perspektywie (około roku) nie dojdzie zatem do ogłoszenia kurdyjskiej niepodległości, choć referendum zapewne się odbędzie. Bliski Wschód jest jednak nieprzewidywalny i trudno powiedzieć, co stanie się w nieco dalszej perspektywie. W szczególności chodzi o dwa czynniki, które mogą zmienić sytuację. Z jednej strony jest to ewentualny powrót do władzy Nuri al-Malikiego, co może skłonić wiele krajów do zmiany ich stosunku do jedności Iraku. Z drugiej strony jest to natomiast krzepnięcie samodzielności Federacji Północnej Syrii, stworzonej przez syryjskich Kurdów, co może (mimo ideologicznych różnic między Kurdami w Syrii i Iraku) otworzyć drogę do jakieś formy unifikacji tego podmiotu z Regionem Kurdystanu.

Witold Repetowicz, Defence24.pl

Źródło artykułu:Defence24
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)