Wiśniewski - reaktywacja
Komu teraz zawróci w głowie
20.06.2005 | aktual.: 20.06.2005 17:00
Takich jak on kocha się lub nienawidzi. Pojawiają się znikąd i robią błyskotliwe kariery. Ludzie chcą wiedzieć o nich wszystko. Co jedzą, jak mieszkają, gdzie i z kim śpią. Niczym amerykańskie gwiazdy są ofiarami plotkarskich gazet.
Co ma w sobie Michał Wiśniewski, że swoim pojawieniem się wywołuje takie emocje, a każde jego posunięcie jest szeroko komentowane? Jak udało mu się poruszyć Polaków, sprzedać im coś, co wielu do dziś nazywa kiczem i tandetą? A przede wszystkim na czym polega jego fenomen? Bo choć ostatnio Michał Wiśniewski ustąpił nieco miejsca żonie i zaszył się w domowych pieleszach, to coraz głośniej już o jego powrocie.
W domu w podwarszawskiej Magdalence mieszka od niedawna. Przestronny budynek, otoczony szczelnie płotem. Na płocie tabliczka: „Uwaga, zły pies”. Zamiast spodziewanej bestii po podwórku grasuje jednak przyjaźnie usposobiony szczeniak.
Wnętrze na wysoki połysk. Marmurowe, jasne podłogi, na których zaraz widać wszystkie ślady. W salonie kominek, okazałych rozmiarów kino domowe i meble jakby żywcem przeniesione ze stylowego pałacyku. Na sofie pod ścianą siedzi Xavier, syn Michała. Zajada kruche ciasteczka, a rączki starannie wyciera w mebel.
Taki jest właśnie dom Michała Wiśniewskiego. Na pozór pełen blichtru, ale wewnątrz bardzo ciepły. Na pewno jednak znacznie łatwiejszy do rozgryzienia niż sam gospodarz. Bo ten ostatni boi się wody, czyta niewiele. Czasem nudzi się ze sobą. Nie przyzwyczaja się do pieniędzy i nie chce być gwiazdą, ale nie wie też, czy potrafiłby żyć bez swoich fanów i czy poradziłby sobie z tym, że ktoś przeszedłby obok niego obojętnie.
– Jak tłumaczyć jego fenomen? – zastanawia się psycholog Agnieszka Zielonka-Sujkowska. – Jest nonkonformistą, potrafi grać w teatrze życia codziennego, ale jest też bardzo odporny psychicznie. Być cały czas na świeczniku i nie dać się zwariować? To godne podziwu. I o wypalenie tu nietrudno. Dlatego Michał będzie szukał niedługo jakiegoś nowego obszaru do swojej pracy twórczej. Może film? 24 czerwca na ekrany kin wchodzi „Lawstorant”, w którym Michał Wiśniewski gra jedną z głównych ról. Czy jego fenomen znowu da o sobie znać? – Być może. O ile tylko tzw. ludzie z branży nie wycisną wcześniej z niego ostatniej kropli zapału i nie wykorzystają go do własnych celów – ucina socjolog, Artur Górecki.
Po pierwsze, niech widzą...
Zdaniem socjologów, fenomen buduje się na atrakcyjnych społecznie cechach. Z jednej strony – żywiołowość, ale z drugiej – ciepło i przywiązanie do rodziny. Michał Wiśniewski spełnia idealnie te wymagania. Nigdy specjalnie nie krył się z tym, że jego dzieciństwo nie należało do najszczęśliwszych. I to łagodnie rzecz ujmując. Po kolejnych pijackich awanturach trafił pod opiekę babci. Gdy ta umarła, wyjechał do siostry ojca, do Niemiec. Z ciotką też mu się nie układało, więc zaraz po maturze wrócił do kraju. I pewnie dlatego sam teraz mówi, że nie ma nic piękniejszego niż facet trzymający na rękach niemowlę i że chce dać swoim dzieciom to, czego on nie miał.
– Michał nie robi tajemnicy ze swojego dzieciństwa, problemów, jakie kiedyś miał z matką – wtóruje Artur Górecki. – Jego obecne zachowanie to nie gra, a już na pewno nie wyrachowanie. Może tylko jest w tym nieco scenicznego kolorytu. Szczególnie gdy widać, jak społeczeństwo jest łase na takie wyznania.
Ze wszystkimi wokół jest na „ty”. Jeżeli ktoś zna go tylko ze sceny, może być nieźle zaskoczony. Michał po domowemu nadal ma czerwone włosy (przetykane białymi kosmykami, ale to jedyna widoczna w ostatnim czasie zmiana wizerunku), ale na tym koniec. Bez scenicznego makijażu, ubrany na luzie, wydaje się bardzo opanowany. Nie przeklina i nie krzyczy. Nikt z jego otoczenia nigdy nie powiedział o nim złego słowa. A dowody świadczące o jego altruizmie w cudowny sposób mnożą się same...
Joanna Blangiewicz od 1 lipca będzie oficjalnym menedżerem Wiśniewskiego. Wcześniej pracowała przy produkcji „Miasta marzeń” i tam właśnie lepiej go poznała. – To fajny człowiek, który ma bardzo dużo serca do tego, co robi. Niedawno poszedł do burmistrza Czaplinka i poprosił o kawałek ziemi dla Agnieszki. Dziewczynka ma sześć lat, nie ma nóżek i jednej rączki. Została adoptowana przez siostrę swojej mamy. Mieszkają w kilka osób w malutkim mieszkanku. Mimo to Agnieszka ma w sobie olbrzymią pogodę ducha. Teraz Michał robi wszystko, żeby zbudować dla niej dom – opowiada. – W ogóle stara się odwiedzić wszystkie dzieci z domów dziecka, które do niego napiszą. Nikogo nie lekceważy, bo sam kiedyś tułał się po takich miejscach i nigdy o tym nie zapomni.
Jednak jego medialny wizerunek nie jest już tak idealny... Mówi, że gwiazdą nie jest, ale czasem miewa iście gwiazdorskie humory. W odcinku kończącym program „Jestem, jaki jestem” tak pokłócił się z prowadzącym Hubertem Urbańskim, że po przerwie reklamowej nie chciał wrócić do studia. Kilka osób biegało za nim, prosząc, aby zmienił zdanie.
Dał się też poznać jako pacyfista i kosmopolita. Krytykował Stany Zjednoczone za agresję na Irak („Bush, f... you! Żadnych granic. Niestety, sorry”).
Kicz? Skoro tak, to dlaczego w jego obronie, gdy wypominano mu udział w niemieckiej Eurowizji, występowali Daniel Olbrychski, Dariusz Michalczewski albo Tadeusz Mazowiecki? Sprzedać fenomen
Bartłomiej Zobek z agencji PR Eurobrand, specjalista od wizerunku i promocji, ma na to swoje wytłumaczenie: – Michał Wiśniewski ma w sobie sporo ze współczesnego polityka, który wyznaje zasadę: nie ważne, co mówią, ważne, że mówią. No i koniecznie w telewizji. To fenomen, kontrowersyjna postać, ale takich właśnie wyrazistych ludzi media uwielbiają.
I on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Michał miał szczęście, bo trafił na swoje pięć minut w telewizji. Zabłysnął w publicznej Dwójce, wkradł się w łaski szefowej, Niny Terentiew. Tacy ludzie jak Michał mają swoją życiową rolę maszynki do robienia kasy. Nic nie jest za darmo. Jego koncerty emitowano na okrągło w telewizji publicznej, bo miały dużą oglądalność, czyli dawały pieniądze. Prywatna stacja TVN też nie oferowałaby milionowych kontraktów na programy z jego udziałem, gdyby nie spodziewała się znacznie większych zysków. Takie podejście do sprawy ma też swoje oczywiste plusy. Np. samo pojawienie się Michała na jakiejś akcji charytatywnej oznacza, że pieniądze na dany cel się znajdą.
I aż trudno sobie wyobrazić, że ten sam czerwonowłosy idol zaraz po powrocie z Niemiec pracował w hurtowni cebuli w Łodzi. Później wpadł na pomysł, żeby wprowadzić na polski rynek plastikowe karty rabatowe. Pomysł jednak padł, a Michał, który mówił płynnie po niemiecku, wziął się do tłumaczenia filmów. Potem po kolei były: biuro tłumaczeń, pośrednictwo pracy, a na koniec do łask wróciły plastikowe karty. Tym razem na poważnie, bo we współpracy z Instytutem Papierów Wartościowych w Monachium, wprowadził karty dla Orbisu i Polskich Linii Lotniczych. I to wszystko w ciągu dwóch lat po powrocie do kraju. Aż któregoś dnia, z okazji 20. urodzin postanowił wystawić musical. Trafił do środowiska muzyków i już w nim został. – I od tego momentu każde jego posunięcie było już bardzo starannie przemyślane – przekonuje Bartłomiej Zobek. – Na samym początku powiedział wprost, że śpiewać nie potrafi. I tym samym zamknął usta całej krytyce. Taki zabieg to czysty, profesjonalny PR. Jeżeli wiemy, że ktoś ma zamiar nas
skrytykować, uprzedźmy go. Dzięki temu być może nawet urośniemy w oczach innych. Że jesteśmy tacy szczerzy, samokrytyczni.
Jedna z definicji marketingu mówi, że to sztuka odpowiadania na potrzeby ludzi. Ale według innej, znacznie ostatnio popularniejszej, chodzi o wyrabianie w odbiorcach potrzeb. I tak jest właśnie z Wiśniewskim. To genialny przykład produktu popkultury. Gdy pierwszy raz na antenę wchodziła piosenka „A wszystko to, bo ciebie kocham”, była już odgrzewanym kotletem. Ale właśnie dzięki telewizji stała się hitem. Włosy, kolczyki i tatuaże Wiśniewskiego to, zdaniem ekspertów od wizerunku, pomyłka z punktu widzenia estetyki. Ale liczy się efekt, jaki wywierają na grupie odbiorców. A ci to głównie młodzi ludzie. Działają emocjami, refleksja przychodzi później, po kilku latach. Bo z Wiśniewskiego często się wyrasta.
Zdaniem psycholog Agnieszki Zielonki-Sujkowskiej, Michał Wiśniewski wybrał dość ryzykowny model kariery: postawił na jeden styl funkcjonowania i trzyma się go bezwzględnie. – Dominuje. Jest singlem, nie działa w koalicjach. Bo nie zależy mu na tym, co powiedzą inni. Ten styl trafia do specyficznego audytorium. Pogubionego, niepewnego, może niewyrobionego i gorzej wykształconego – mówi. – Tacy ludzie częściej będą widzieli w nim swój ideał. Człowieka podobnego do nich, któremu mimo wszystko udało się zawojować rynek muzyczny. I w tym właśnie audytorium Michał Wiśniewski ma ciągle bardzo dużo zwolenników. Ale są całe tłumy, do których w ogóle nie trafia. Bo nie potrafi być elastyczny. Próba czasu
– I pewnie dlatego kiedyś był fenomenem, a teraz to już mocno przebrzmiała historia – wtóruje Iwona Manos, socjolog. – Na czym polegał? Na specyfice muzyki, adresowanej do młodych. Prostej, ale nie tandetnej. Teksty w stylu „czy zastałem Jolkę” były żywcem wyjęte z podwórkowego języka.
Iwona Manos trzy lata temu usłyszała przez przypadek zespół Ich Troje. To było przy okazji jakiegoś święta. Pamięta, że jej się podobało. Ale potem to było trochę jak z lodami. Trzy razy dziennie to już przesada. Wiśniewski był wszędzie, bez przerwy. Teraz jego płyta leży na dnie szafy, bo muzyka nie wytrzymała próby czasu. – To nieprawda. Jego fenomen będzie trwać wiecznie – protestuje Piotr Świderski, który od lat jest zagorzałym fanem Michała Wiśniewskiego. Chwali się, że miał okazję ze dwa razy z nim porozmawiać. Łącznie może kilka minut, ale to jedno z jego najcenniejszych wspomnień. Był akurat wtedy w Warszawie i pojechał pod dom swojego idola. Trochę to trwało, ale w końcu Michałsię pojawił. Piotr nie może tylko przeboleć, że akurat wtedy popsuł mu się aparat. I zamiast zrobić własne zdjęcie, dostał tylko takie zwykłe, choć był na nim autograf Michała. – Ludzie go nie znają i dlatego bywa, że źle o nim mówią. Że kolczyki i ten kolor na głowie. Że może coś jest z nim nie tak... Ale ja zawsze
powtarzam: ludzie, porozmawiajcie z nim, poznajcie choć trochę, a potem będziecie sobie gadać.
Piotr od niedawna mieszka w Niemczech. Żałuje, że niewiele osób słyszało tu o Ich Trojgu. Jego kilkuletni syn został w Polsce. – Mam takie marzenie – zawiesza głos. – Mój dzieciak i jego koledzy uwielbiają piosenki Wiśniewskiego. Gdyby tak się udało, żeby Michał przyjechał do jego szkoły... To niewielki budynek w małym miasteczku na wschodzie Polski. Uczy się tam góra 150 dzieci. Ale wiem, że dla nich to byłoby przeżycie na lata.
Fenomen – reaktywacja?
Paweł Sito, dziennikarz muzyczny, był zdziwiony, gdy Ich Troje się rozwiązało. – Myślałem, że to typowe zagranie pod publikę. Bo uczciwie trzeba przyznać, że jeszcze ze dwa lata mogliby pojeździć po kurortach i robić kasę na występach – mówi. I zastanawia się, co dalej będzie z Michałem. – Przypomina mi to fenomen wczesnej Izabeli Trojanowskiej, także idolki na megaskalę. Gdy ostatnio weszła zaśpiewać do studia TV, ludziom robiło się jej żal. W takich przypadkach trzeba brać przykład z Beatlesów, którzy wiedzieli, kiedy skończyć. Co dalej będzie z Michałem, nie wiem. Jest znakomitym impresariem, i to nie tylko swoim. Jestem pełen uznania, jak skutecznie udało mu się wypromować Mandarynę. Gdy usłyszałem ją po raz pierwszy, pomyślałem, że to zupełnie przyzwoity europop, acz w niemieckim guście.
Wizerunek ludzi pokroju Michała trzeba inteligentnie sprzedawać. Bez zmian są w stanie wytrwać góra jeden sezon. Tymczasem on ma aspiracje, żeby być kreatorem dla innych. To karkołomne zadanie. – Ludzie jego pokroju są kilkusezonowi, ale nie wieczni – przekonuje Iwona Manos. – Początkowo odbierani są w sposób ciepły, jako coś nowego, oryginalnego. Potem jednak stają się żałośni. Tak było np. z programem „Jestem, jaki jestem”. Wielu ludzi zrozumiało ten krok jako kiepską próbę wyciągnięcia pieniędzy. Co teraz zrobi Michał Wiśniewski? Jeżeli nic, to trafi tylko do wąskiego grona zapatrzonych w niego ślepo ludzi. Jeżeli chce jak poprzednio ruszyć tłum, powinien coś zmienić. Zgolić włosy, wyjąć kolczyki, nawet założyć garnitur. Taką zmianą znowu zwróciłby na siebie uwagę. Choć z drugiej strony, konsekwencją może zyskać spory szacunek, a próba gruntownej zmiany może się okazać pomyłką. Jedno jest pewne: powroty nie bywają łatwe. Może film będzie takim sposobem na reaktywację fenomenu?
– Fabuła „Lawstoranta” to raczej nic specjalnego, same dobrze znane motywy – komentuje na świeżo po obejrzeniu Wiesław Kot, krytyk filmowy. Drobny cwaniak wychodzi z więzienia. Jest utrzymankiem pań. Bufetowych, urzędniczek, u których siedzi w kieszeni. Postanawia zrobić przekręt, po którym mógłby wyjść na swoje. Problem polega jednak na tym, że musi zadrzeć z mafiosem. Montuje ekipę pomocników. Samych życiowych nieudaczników. Alkoholika ubiera w garnitur i robi z niego dyrektora, z prostytutki – asystentkę. Zatrudnia też spłukanego nałogowego hazardzistę, Fraglesa. To właśnie Wiśniewski. – To drugoplanowa rola, która niewiele ma wspólnego z jego estradowym wizerunkiem. Czarne włosy związane w kucyk. Bez ekstrawagancji, bez telewizyjnego blichtru, czasem nawet nieco nudna. Ale zagrana zaskakująco dobrze. Początkowo myślałem, że film powstał po to, żeby po raz kolejny sprzedać Wiśniewskiego. I zarobić na nim trochę kasy. Ale pomyliłem się. Michał został co najwyżej wypożyczony. Odnalazł się, nie dał
wykorzystać. Nie jest marionetką, ale zupełnie normalnym facetem bez cienia sztuczności. Ta rola to na pewno jego sukces, a nie kolejny występ na Wybrzeżu dla tłumu krzyczących nastolatek. Jest tu tylko pewien paradoks. Film, w którym występuje muzyczny idol, nie ma swojego przeboju. Sam Wiśniewski też tam nie śpiewa. Ale może to dobrze. Coś jak nowe oblicze...
Złota zasada marketingu mówi, że każdy produkt ma swój życiowy cykl. Kiedyś wydawało się, że ta reguła odnosi się tylko do proszków do prania. Tymczasem sprawdza się też idealnie w odniesieniu do ludzi. – Kiedyś trasa koncertowała potrafiła trwać i 30 dni. Jeden występ to ponad dwie godziny biegania jak po boisku. Pod koniec Michał lądował pod kroplówką – tłumaczy Joanna Blangiewicz. – Pewnie dlatego Michał potrzebował nieco odpoczynku. Ale zaraz wróci. I znowu zaskoczy. Może więc na tym polega istota fenomenu? Dać czadu, wycofać się, po czym wrócić i znowu zaskakiwać. Pytanie tylko, na co tym razem damy się złapać. Kim jest fenomen?
Imię i nazwisko: Michał Krystian Wiśniewski
Data urodzenia: 9 września 1972 r.
Data imienin: 29 września
Znak zodiaku: Panna
Stan cywilny: żonaty (z Martą „Mandaryną” Wiśniewską, z domu Mandrykiewicz)
Dzieci: syn Xavier, córka Fabienne
Najbardziej lubi: Kwiaty: róże
Owoce: grejpfrut
Danie: ziemniaki purée, buraczki, kefir, jajko sadzone
Pora roku: jesień
Muzycy: Michał Bajor
Piosenka Ich Trojga: „Sam” i „Requiem Żelaznych”
Film: „Zapach kobiety”, „Miasto Aniołów”
Aktor: Sandra Bullock
Sport: piłka nożna
Książka: „Władca Pierścieni”, „Spóźnieni kochankowie”
Walę prosto z mostu
Każdy artysta chciałby mieć w życiu swoje pięć minut. I ja już je miałem.
Michał Wiśniewski
- W pokoju, w którym teraz rozmawiamy, pełno jest nagród. Na ścianach ciasno obok siebie wyróżnienia i podziękowania. Kawał życia.
– Te wszystkie nagrody to relikt przeszłości. W zasadzie tak bym to określił. Fajnie wiedzieć, że się przeżyło coś takiego. Moment, na który pewnie czeka wielu artystów. Co jest więcej warte: płyty czy podziękowania od dzieci? Dla mnie pewnie to drugie. Każdy artysta chciałby mieć w swoim życiu swoje pięć minut. I ja już je miałem. Prezent od losu, cieszę się z tego powodu, nie będę oszukiwał. Tym bardziej że nie wiem, czy drugi raz zrobiłbym to samo.
- To znaczy, że się zestarzałeś?
– Chyba trochę dojrzałem. Zresztą jak się przeżyje taki moment, człowiek po prostu staje się mądrzejszy. Widzę to też po swoich kolegach. Ci, którzy odnieśli naprawdę wielki sukces, są porządnymi, pełnowartościowymi ludźmi. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
- Czyli dopiero gdy w zawodzie osiągnęło się wszystko, można być uczciwym?
– I nie przekonywać ludzi na siłę do swoich wartości. Tak.
- Wprawdzie nieco schowany za drzwiami, ale masz w swojej kolekcji list pochwalny od premiera Millera. Jak się patrzy na takie wyróżnienia?
– Dostałem go w Łodzi. Mnie nie interesuje, czy Miller i spółka okradli Polskę, czy nie. Był premierem i każde uznanie jest ważne. Nie uważam, że powinienem chować do szuflady rzeczy, których jutro mógłbym się wstydzić. Jestem przeciwny aferom, także wywlekaniu ich na siłę. - Miałeś w swoim życiu moment, kiedy czułeś się niczym pupilek polityków i innych VIP-ów?
– Nigdy w życiu. Raz wystąpiłem na konwencji jednej partii i zostały mi za to zapłacone pieniądze. Dzisiaj już bym tego nie zrobił, ale z zupełnie innych powodów, zbyt się nacierpiałem. Nagle mnie, zdeklarowanego liberała, wrzucono w czerwoną otchłań. Zostałem zepchnięty ze skały tylko dlatego, że dobrze wykonałem swoją pracę.
- A teraz miewasz jakieś oferty od polityków?
– Tak, ale na razie odmawiam.
- Namawiają?
– Namawiają. I to wcale nie ci sami. Poza tym już wiem, że są trzy rzeczy, do których lepiej się nie dotykać. Religia, sport i polityka. Kiedyś chciałem zrobić coś dobrego w sporcie i nagrałem utwór dla drużyny, której tak naprawdę nie byłem fanem. Zdobyli mistrzostwo Polski, byli z mojego miasta. I chciałem pokazać, że jestem ponad podziałami. Do końca mi się to nie udało, bo zostałem znowu uznany za fana jednego zespołu.
- Była polityka i sport. Zostaje jeszcze religia...
– Dopóki nie zaczniemy filozofować, religia jest ponad podziałami. Nie wstydzę się tego, że wierzę. Mówię o tym otwarcie. Po drodze nauczyłem się kilku rzeczy, ale nikt mnie jeszcze o to naprawdę nie pytał.
- Nie pytał o religię?
– Bo ciężko na ten temat rozmawiać. Nie każdy chce i potrafi to robić. Poza tym nie wiem, czy warto. Każdy swoją wiarę nosi w sobie. Ostatnio doszedłem do wniosku, że często wstydzimy się tej wiary. Ale szczególnie po śmierci papieża sporo osób zrozumiało, że nie ma czego się wstydzić.
- Często pojawiają się zarzuty, że wokół wiary za dużo jest show. Robi się szopkę i zapomina o istocie sprawy.
– Tak, ale czasem, żeby dotrzeć do ludzi, potrzebna jest właśnie taka szopka. Pewnie tak jesteśmy skonstruowani.
- Kto jak kto, ale ty jesteś chyba specjalistą w dziedzinie robienia show.
– No i właśnie to nie jest prawda. Nie robię nic, czego artysta na scenie nie mógłby zrobić. Gram muzykę popkulturalną. Nie wadzi nikomu, jest mało kontrowersyjna. Może się podobać lub nie, ale nie robię nią nikomu krzywdy.
- To dlaczego wszystko razem wzbudza tyle kontrowersji?
– Jako Ich Troje byliśmy pierwszym zespołem, który poza samym graniem zdecydował się jeszcze na wizualizację koncertu. I to nie jest żaden show, bo my zwyczajnie nie mamy na to pieniędzy. Show robią Michael Jackson czy Metallica. Genialne efekty, które wprowadzają misterium. My robimy tego namiastkę. Tyle, na ile nas stać. - Mówisz, że ciebie na coś nie stać? Michała Wiśniewskiego? Taką gwiazdę?
– No i to jest kolejny problem: nie jestem żadną gwiazdą. I bardzo niewiele osób chce to zrozumieć. Ja w ogóle nie wierzę w coś takiego jak gwiazda. To niesprawiedliwe, że są ludzie wartościowi, którzy nie mają szansy na przekazanie swojej wiedzy i umiejętności gdzieś dalej. Z drugiej strony są właśnie pseudogwiazdy, które mają swoje forum, na którym mogą się wypowiedzieć dla szerszego grona. Nie mówię, że jestem biedny. Bogaty też nie. Bo na bogatego człowieka jego pieniądze same pracują. Ja z kolei, żeby mieć pełny portfel, muszę bardzo ciężko pracować. Być może, gdybym zarobił z 10 mln dol., odłożyłbym i żył z procentów. Może wtedy byłbym bogaty i nie miał myśli typu: jutro przychodzi rata za dom i muszę ją zapłacić.
- A teraz masz takie myśli?
– Zawsze, co miesiąc. To bardzo złudne, że zarabia się niezłe pieniądze. Obrót jest bardzo duży, ale to nie znaczy, że do twojej kieszeni trafiają miliony. Oczywiście, że zarabiam więcej niż kasjerka w Biedronce. Pewnie też więcej niż szef jakiegoś przedsiębiorstwa. Ale trzeba pamiętać, że każdy artysta jest niczym przedsiębiorca. Ma na swoim utrzymaniu tłum ludzi.
- Czy masz jakieś czysto materialne marzenia, które chciałbyś zrealizować, choć na razie nie możesz?
– Wszystkie swoje marzenia zrealizowałem. Mam udane dzieci, dom, kochającą żonę, miałem swoje pięć minut. Miałem też mercedesa, harleya, samolot. Teraz mogę mieć tylko życzenie, żeby było tak dalej i żeby zdrowie dopisywało. Zamiast marzeń mam raczej zachcianki. Części z nich na pewno nie zrealizuję. Bo np. jak masz małe mieszkanie, to z czasem chcesz mieć większe. Potem chcesz mieć ogród. Chciałbym mieć lepszy samolot, żeby móc latać na zakupy do Nowego Jorku. Ale obawiam się, że nigdy w życiu nie będzie mnie stać nawet na kółko do takiej maszyny.
- Czy nie obawiasz się, że zrobisz się zgorzkniały? Bo dla człowieka marzenia są często napędem do działania. A skoro ty ich nie masz...
– Ja żyję wyzwaniami. Analizą tego, co było, i tego, co może się wydarzyć. Wcale nie stałem się dziaduniem, który założył bambosze i teraz siedzi w domu przed telewizorkiem. Ciągle robię swoje, ale już nie w tym tempie, nic na siłę. Do ostatniej płyty Ich Trojga nie zrobiliśmy nawet teledysku. Myślę, że byliśmy trochę zmęczeni. Chcieliśmy się pożegnać, a teraz okazuje się, że bardzo nam tego wspólnego działania brakuje. Czy będzie powrót, nie wiem. I tak ciągle jakoś ze sobą pracujemy. Za tym wszystkim nie ma żadnej strategii. Podobnie jak w czasie koncertu. Gdy mamy nastrój i publiczności się podoba, to możemy grać znacznie dłużej. Tyle mojego, że w konkretnym momencie chcę trochę kolorowych świateł albo trochę dymu. I to jest cała strategia Michała Wiśniewskiego. - Czemu w takim razie ma służyć film „Lawstorant”?
– To moja kolejna przygoda. Nie robię niczego na siłę. Popularność mi nie odbija. Nie zobaczysz tego w moim zachowaniu czy w sposobie mówienia. Nie pchałem się do filmu, tylko zostałem zaproszony. Przeżyłem fajną przygodę, pracowałem ze wspaniałymi ludźmi. Ale nie myślę o ciągu dalszym, zobaczymy, co przyniesie los.
- Boisz się recenzji? Że np. Wiśniewski źle wypadł?
– Żadnych recenzji już się nie boję. Tyle się nasłuchałem głupot na swój temat. Większość osób, które recenzują moje płyty, nigdy wcześniej ich nie słuchała. Ktoś zobaczył czerwonego w telewizji i pomyślał: o kurde, jaka kaszana. I wysmażył coś na ten temat.
- Dopiekli ci dziennikarze, skoro tak mówisz?
– Nie wiem, czy to w ogóle dziennikarze... Bo pytanie, kto nim jest. Powinno się pisać przede wszystkim o rzeczach ładnych. A w Polsce, gdy się zaczęło źle dziać z muzyką, to zamiast napędzać koniunkturę, promować nowe zespoły, wszyscy się skupili na kopaniu. Plotek o sobie też już nie dementuję, jak kiedyś. Szkoda mi czasu. Codziennie dostaję na swój temat około 15 wycinków. Tylko gdy mama do mnie zadzwoni i powie, że napisali w gazecie, że kupiłem prawo jazdy i idę siedzieć, wyprowadzam ją z błędu. Uspokajam, że to kłamstwo. Poza tym walka z nieuczciwymi dziennikarzami to jak walka z wiatrakami. A ja nie chcę już być Don Kichotem.
- Uczysz teraz tego swoją żonę?
– Ona szybko się uczy. Jestem dumny z tego, że nie popełnia takich błędów, jak ja kiedyś. Prasa też na niej nie robi wrażenia.
- Ostatnio nazywasz siebie kurem domowym.
– Jestem mężem swojej żony. Siedzę cichutko i robię swoje, a ona jest wszędzie. Gdy odbiera jakąś nagrodę, na imprezie stawiam się jako osoba towarzysząca.
- I co na to twoje ego?
– Czuje się dobrze. Choć teraz trochę lepiej rozumiem, jak wcześniej Marta musiała się czuć przy mnie. Mam tę świadomość i dobrze mi z tym. Dużo siedzę z dziećmi w domu, ale i dużo pracuję. Cisza przed burzą...
- Kiedyś powiedziałeś, że prawdziwą karierę zaczniesz robić po pięćdziesiątce. To prawda?
– Mam taki swój ideał, Franka Sinatrę. Człowiek, który przez całe życie pozostał sobą, nie zdradził własnych ideałów. Myślę, że po pięćdziesiątce facet nabiera innego smaku. Im starszy, tym lepszy. Jak wino. Ja też nie chcę się poddawać do samego końca. Zawsze będę miał jakiś pomysł na siebie. Na razie wszystko, co robiłem, było bardziej lub mniej świadome. Rodzina i dzieci zmieniły mnie.
- Na lepsze czy na gorsze? Masz wady?
– Wiele. Takie standardowe, ludzkie.
- Jesteś bałaganiarzem, masz kłopoty z punktualnością?
– Nie robię z mieszkania muzeum. Bałaganiarz tak, ale nie brudas. Z punktualnością bywa bardzo różnie.
- Bywasz złośliwy? Kupujesz zbędne rzeczy?
– Walę prosto z mostu. Nie jestem dyplomatą. Co się tyczy tego drugiego, jest ładne powiedzenie: jeżeli facet czegoś bardzo chce, jest w stanie wydać nawet 200 zł. I to ma. Kobieta natomiast wyda kilkaset złotych na rzeczy, których kompletnie nie potrzebuje.
- Ludzie często przez ciebie płaczą?
– Mojej żonie kilka razy się zdarzyło. Czasem żałuję swojego zachowania. Ale potrafię się przyznać do błędu i powiedzieć przepraszam.
- Masz listę absolutnych życiowych priorytetów?
– Zdrowie, szczęście rodzinne i spłacane kredyty. Standardowe, proste jak but.
Paulina Nowosielska