Wildstein wnosi o oddalenie powództwa radnego
W odpowiedzi na pozew legnickiego radnego Ryszarda Kościa (SLD) o naruszenie jego dóbr osobistych przez Instytut Pamięci Narodowej i Bronisława Wildsteina, ten ostatni wniósł poprzez swojego pełnomocnika o oddalenie powództwa. Pozew radnego z Legnicy był pierwszym takim w kraju. Warszawski sąd nie wyznaczył jeszcze terminu pierwszej rozprawy.
03.08.2005 | aktual.: 03.08.2005 14:33
Radny Kość otrzymał odpowiedź Wildsteina, natomiast drugi pozwany przez niego - czyli IPN, nie odniósł się do pozwu. Zgodnie z prawem nie musi tego zrobić i może ujawnić swoje stanowisko dopiero na pierwszej rozprawie.
Ryszard Kość, którego nazwisko znalazło się na opublikowanej w internecie "liście Wildsteina", poczuł się urażony, ponieważ - jak powiedział - wywołało to godzące w jego dobre imię komentarze innych radnych oraz urzędników. Jego zdaniem, nadszarpnęło to także zaufanie wyborców do niego. W związku z tym domaga się od pozwanych przeprosin i 10 tys. zł zadośćuczynienia. Pozew w tej sprawie złożył w Sądzie Okręgowym w Warszawie 15 marca tego roku.
Pełnomocnik Wildsteina wniósł o oddalenie powództwa w całości. Mecenas Maciej Łuczak, który w moim imieniu sformułował odpowiedź na pozew, stwierdził, że nie dotyczy on mojej osoby - powiedział Wildstein.
Wildstein zaprzecza, jakoby to on umieścił listę w Internecie lub w jakikolwiek inny sposób ją publikował.
Innego zdania jest autor pozwu. Jestem takim stanowiskiem zaskoczony. Kto inny, jeśli nie Bronisław Wildstein mógł opublikować listę. Poprzez swoje działania naraził na szwank dobre imię wielu ludzi i nic dziwnego, że niektórzy domagają się w sądach poszanowania swoich praw - uważa Kość.
Według pełnomocnika Wildsteina, dziennikarz uzyskując wiedzę o zawartości dostępnej i jawnej listy katalogowej IPN "posługiwał się nią w swojej pracy zawodowej". "Także w celach służbowych udostępnił ją pracownikom innych redakcji prasowych, dla których stanowiła ona dogodne narządzie do wyszukiwania informacji oraz zbierania materiałów publicystycznych" - napisał.
Gdyby traktować tę sprawę serio, to oznaczałoby, że nie mam prawa rozmawiać ze swoimi kolegami na temat tego, co znajduje się w jawnym archiwum jakieś instytucji - powiedział Wildstein.
Pełnomocnik podniósł także fakt, że lista zawierała nie tylko nazwiska funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa i tajnych współpracowników, ale również osób pokrzywdzonych. Dlatego, według niego, fakt pojawienia się na liście jakiegoś nazwiska nie mógł prowadzić do wniosku, iż dana osoba była funkcjonariuszem lub współpracownikiem. Dodał, że lista zawierająca tylko imiona i nazwiska nie pozwalała na jakąkolwiek identyfikację osób na niej umieszczonych. Mogło to nastąpić dopiero przez porównanie innych danych, czyli daty i miejsca urodzenia.
Właśnie te dane pozwoliły na stwierdzenie, że to nie radny Kość figuruje na liście, tylko inna osoba. Uzyskał on już odpowiednie zaświadczenie z IPN.
Kość jest autorem witryny internetowej adresowanej do osób, które znalazły swoje imię i nazwisko na liście Wildsteina, a nie współpracowały z tajnymi służbami PRL.