Wielki pożar w zakładach "Konstilany"
Prawie setka strażaków z jednostek w Konstantynowie, Łodzi, Pabianicach, Łasku i Poddębicach gasiła pożar fabryki tekstylnej "Invest" działającej w dawnych zakładach "Konstilana" w Konstantynowie. Ogień objął trzy hale produkcyjne i magazyn przędzy. Płomienie pojawiły się tuż po godzinie 2 w nocy z soboty na niedzielę.
17.10.2005 | aktual.: 17.10.2005 10:43
W zakładzie dyżurowało trzech pracowników. Na szczęście żadnemu z nich nic się nie stało. Ogromne są natomiast straty - w płomieniach stanęły maszyny warte około miliona euro i kilkadziesiąt ton przędzy bawełnianej.
- Obudził mnie huk pękających płyt, którymi od zewnątrz wyłożone były ściany hali - mówi Piotr Banasiak, mieszkający o kilkaset metrów od fabryki. - Potem zaczęły wyć syreny strażackich samochodów. Patrzyliśmy z rodziną, jak języki płomieni unoszą się coraz wyżej nad zakładem. W końcu runął cały dach nad palącą się halą. Byliśmy przerażeni i nie zmrużyliśmy już oka aż do rana.
Ogień udało się opanować po czterech godzinach. Jednak tlące się bele bawełnianej przędzy wciąż trzeba było polewać wodą, by na nowo nie stanęły w płomieniach. Przez całą niedzielę strażacy dogaszali pożar. Strażackie samochody krążyły jeden za drugim po mieście. Z powodu wzmożonego poboru wody ciśnienie w kranach zostało bardzo ograniczone. Na wyższych piętrach bloków wody nie było wczoraj w ogóle.
- Temperatura jest tak wysoka, że nie ma mowy o wejściu do spalonej hali. Operujemy armatkami wodnymi z dachu sąsiedniej hali i z podnośników. Akcja potrwa jeszcze wiele godzin. Każdą z tlących się bel przędzy musimy wydostać na zewnątrz i zalać wodą. W przeciwnym razie płomienie znów się pojawią - mówi dowodzący akcją gaśniczą oficer.
Wczoraj od rana konstantynowianie gromadzili się pod fabryką. - Zadzwoniła do mnie koleżanka z Lądka Zdroju, bo usłyszała w radiu, że pali się zakład, w którym pracujemy - opowiada Ewa Łaska. - Nogi się pode mną zatrzęsły i tak jak stałam przybiegłam zobaczyć, co się dzieje. Na szczęście to nie nasza firma się spaliła, ale sąsiednia.
Właściciele spalonego zakładu nie potrafią jeszcze oszacować strat. Nie chcieli także wypowiadać się co do przyszłości firmy i losów prawie 200-osobowej załogi. Ludzie są jednak zrozpaczeni.
- Dopiero co znalazłam pracę w tym zakładzie i znów czeka mnie bezrobocie - mówi ze łzami jedna z pracownic "Investu". - Nawet jeśli właściciele dostaną odszkodowanie i kiedyś odbudują firmę, to dla nas praca się skończyła.
Przyczyny pożaru ma zbadać specjalna komisja. Będą one znane najwcześniej we wtorek.
Jacek Zemła