Wielkanoc na kwarantannie. Zabijam czas, by zapomnieć, że jestem bezdomny

Wielkanoc w cieniu koronawirusa. - Niczego w życiu się nie boję. Pogodziłem się ze śmiercią. Jest nieunikniona, dlatego nie można się jej bać. Ernest Hemingway mówił, że jak my jesteśmy to śmierci nie ma. A jak ona jest to nie ma nas. Ale w samotności umierać bym nie chciał - mówi 71 letni Marian, mieszkaniec jednego z ośrodków dla bezdomnych w Warszawie. Publikujemy historię, którą nam opowiedział.

Wielkanoc na kwarantannie. Zabijam czas, by zapomnieć, że jestem bezdomny
Źródło zdjęć: © własne | własne

11.04.2020 | aktual.: 24.07.2020 11:04

Mieszkam w ośrodku dla bezdomnych od pięciu lat. Nie mogę narzekać. Mam pokój, który dzielę z pięcioma osobami, czajnik, telewizor, świeżą pościel i łóżko. Z zasiłku dostaję 645 zł miesięcznie. Za pokój płacę 590 zł. Na życie zostaje mi 55 zł miesięcznie. Dlatego czasem proszę o pomoc.

W ośrodku planuję umrzeć. Chciałbym mieć kobietę, żeby mieć się do kogo przytulić. Teraz na świecie jestem sam.

Każdy zamek da się otworzyć. Tylko trzeba mieć umiejętności

Siedziałem w więzieniu 10 lat.

To były inne czasy. Komuna, rok 73'. Robiłem mieszkaniówki. Chodziłem na tak zwane "pukane". To znaczy, że sprawdzałem drzwi, zamki i klamki. Im ładniejsze drzwi, im lepszy wystrój, tym większe zasoby w mieszkaniu. Potem otwierałem zamek i szukałem w domach najcenniejszych rzeczy.

Dobrze żyłem. Aż w końcu wpadłem.

Okradałem mieszkanie bogatego mężczyzny, który wyjechał na wesele, kiedy mój wspólnik, który stał na "obcince" nawalił. "Obcinkę" robi ten, kto czuwa pod drzwiami i obserwuje, czy nikt nie idzie. A on się zagapił i nie dał mi znać, że mężczyzna z rodziną wraca z wesela wcześniej. Gdyby mnie ostrzegł, to bym pobiegł piętro wyżej i nikt mnie nie zauważył. A tak minęliśmy się z rodziną na schodach. Rozpoznali nas na policji.

Dostałem cztery lata. A potem wziąłem się za samochody. Kradłem i sprzedawałem. Dostałem kolejne sześć.

Na odwyku. Do szaleństwa

Na nielegalnych interesach się dorobiłem. I poszedłem w narkotyki. Brałem kokainę i amfetaminę. Aż w końcu uzależniłem się od heroiny. I wtedy znowu wpadłem. Złapali mnie na handlu, miałem przy sobie sześć kilogramów. Straciłem cały majątek. Sąd dał mi ultimatum. Albo idę na półtora roku do więzienia, albo na dwa lata na leczenie do Świebodzina. Wybrałem terapię.

Na odwyku w Nowym Dworku przez internet poznałem Marysię. Zakochała się we mnie do szaleństwa. Wyszedłem z uzależnienia i wzięliśmy ślub. Byliśmy ze sobą 10 lat. Dziwię się, że ze mną tyle wytrzymała. Jestem złośliwy, potrafię dopiec. Kilka razy przesadziłem i mnie zostawiła. Nigdy jej nie uderzyłem. Ale słowa bolą bardziej niż uderzenie. Pięć lat temu wzięliśmy rozwód.

Kwarantanna. Z ośrodka nie wychodzimy na zewnątrz

W ośrodku jest nas 200. Trzy budynki: noclegownia, schronisko i stołówka. Na obiady chodzimy na zmiany, aby się nie zakazić koronawirusem od osób z noclegowni. Przez kwarantannę nie możemy wychodzić z budynku. Ale ja czasem przedostaję się na drugą stronę.

Codziennie budzę się rano około ósmej. Piję kawę, jem śniadanie na stołówce, oglądam telewizję i czytam książki. Tak zabijam czas, żeby nie myśleć o tym, że jestem bezdomny.

Jestem kinomanem. Lubię dobre filmy. Ale nie te z Chuckiem Norrisem, gdzie jeden mężczyzna zabija kilkaset osób. Moje dwa ulubione to "Zielona mila" i "Skazani na Shawshank".

Nie mam przyjaciół. Ciężko mi znaleźć z kimkolwiek wspólny język. W ośrodku dyskutujemy na błahe tematy. Przytakuję nawet wtedy, kiedy się nie zgadzam. Nauczyłem się tego. Ośrodek mnie zmienił. Przestałem być złośliwy, zacząłem być życzliwy i spokojny.

Jest tu dużo mężczyzn, którzy mają niechęć do kobiet. Tłumaczę im, że kobiety są milion razy mądrzejsze od mężczyzn. Przestępcy to w większości mężczyźni. To od nich wychodzi przemoc, agresja, pijaństwo. Kobieta to dobro, empatia i życzliwość.

Wielkanocne śniadanie, kiełbasa i jajka. Na tym koniec świąt

Kiedy człowiek wychodzi na zewnątrz i prosi o pomoc, ludzie pomagają. Do ośrodka przywożą nie tylko ciuchy, ale też jedzenie. Przydaje się, bo mieszka nas tu dwieście osób. A ja bardzo lubię mleko, kefiry, jogurty, banany i jabłka.

Na Wielkanoc będziemy mieli uroczyste śniadanie. Zjemy jajka i białą kiełbasę. Kiedyś przychodził do nas ksiądz, ale w tym roku przez epidemię koronawirusa go nie będzie. Na tym koniec świąt. Po śniadaniu wrócę do pokoju.

Myślę teraz, w te święta, że gdybym mógł cofnąć czas, to nie brałbym heroiny. Zniszczyła mi życie. Niewiele osób z tego wychodzi. Mną zajęli się psychologowie i terapeuci. I się udało.

Urodziłem się w Słupsku. Do Warszawy przeprowadziłem się 50 lat temu. Niech pani opisze moją historię. Ja pani to mówię, żeby sobie życie urozmaicić. I kobietę może znajdę, żeby mieć się na starość do kogo się przytulić. Bo jestem inteligentny, sympatyczny i zdrowy. Niczego w życiu się nie boję.

Pogodziłem się ze śmiercią. Jest nieunikniona, dlatego nie można się jej bać. Ernest Hemingway mówił, że jak my jesteśmy, to śmierci nie ma. A jak ona jest, to nie ma nas. Ale w samotności umierać bym nie chciał.

koronawiruswielkanocbezdomny
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (124)