Wielka panika nad zalewem
Jak informuje "Dziennik Łódzki", awaria
systemu ostrzegania wywołała w sobotnie popołudnie panikę w
Tomaszowie i okolicach. Mieszkańcy i wypoczywający w tej okolicy,
m.in. łodzianie, usłyszeli wycie syren i komunikaty z
rozstawionych wzdłuż Pilicy megafonów, nawołujące do
natychmiastowej ewakuacji z powodu pęknięcia tamy na Zalewie
Sulejowskim - podaje gazeta.
11.07.2005 | aktual.: 11.07.2005 07:29
Siedzieliśmy z mężem na tarasie, kiedy usłyszeliśmy sygnały alarmowe i nawoływanie do ewakuacji - opowiada dziennikowi Bogumiła Kamińska, mieszkająca niedaleko Pilicy. Komunikaty były bardzo niewyraźne, jednak dało się zrozumieć najważniejsze: że pękła tama i należy się natychmiast ewakuować - mówi "Dziennikowi Łódzkiemu" tomaszowianin, mieszkający w pobliżu mostu na Pilicy. Dezorientację wzmagały zablokowane telefony alarmowe policji i straży pożarnej. Setki dzwoniących w tym samym czasie ludzi spowodowało przeciążenie linii telefonicznych.
Telefony dzwoniły bez przerwy - przyznaje st. asp. Tomasz Pilarski, rzecznik tomaszowskiej policji. Każdy chciał sprawdzić, czy informacja o ewakuacji jest prawdziwa. Gdy okazało się, że tama wcale nie pękła, policjanci i strażacy zaczęli ogłaszać z megafonów, że alarm jest fałszywy. Spotykaliśmy wystraszonych i uciekających w panice mieszkańców - mówi dziennikowi st. ogniomistrz Andrzej Zieliński. Dopiero gdy usłyszeli od nas, że to awaria systemu alarmowego, ludzie uspokajali się i wracali do domów.
Przyczyną awarii było prawdopodobnie zwarcie elektryczne w centrali sterującej alarmem. To prawdopodobnie upał spowodował zwarcie i uruchomienie procedury alarmowej - wyjaśnia "Dziennikowi Łódzkiemu" Tadeusz Bienias, dyrektor nadzoru wodnego w Smardzewicach. Rozstawione na radiolatarniach, na dziewięciokilometrowym odcinku, megafony zaczęły nadawać automatyczną, nagraną wcześniej informację o pęknięciu tamy i nawoływać do ewakuacji mieszkańców. To naturalna procedura w takich sytuacjach. Dzisiaj stan urządzenia sprawdzi producent i poznamy ostateczną przyczynę awarii, co pozwoli nam uniknąć niepotrzebnej paniki w przyszłości - dodaje dyrektor.
Mieszkańcy są jednak oburzeni, że zwykłe zwarcie instalacji wywołało panikę w mieście. Najgorsze jest to, że teraz w przypadku realnego zagrożenia mało kto się tym przejmie, a wtedy rzeczywiście może dojść do tragedii - uważa Bogumiła Kamińska - podaje "Dziennik Łódzki". (PAP)