Więcej prawa = mniej biznesu
W Polsce coraz trudniej być uczciwym przedsiębiorcą. – Winne jest komplikowanie prawa, jakie fundują nam politycy. Jeżeli nowa władza tego nie zmieni, grozi nam korupcyjny kataklizm – ostrzega jeden z najbogatszych Polaków Roman Kluska w rozmowie z Grzegorzem Górnym, redaktorem naczelnym „Ozonu”.
22.09.2005 | aktual.: 22.09.2005 09:56
Roman Kluska
Jeden z najbogatszych Polaków. Twórca i były prezes giełdowej spółki Optimus. Produkcję komputerów rozpoczął w 1988 r. z kilkunastoma dolarami w kieszeni. Po dwóch latach był milionerem. Współtwórca portalu internetowego Onet.pl. W 2000 r. wycofał się z biznesu, sprzedając akcje firmy za 261,7 mln zł. W lipcu 2002 został zatrzymany przez CBŚ pod zarzutem wyłudzenia przez Optimusa zwrotu podatku VAT. Wyszedł z aresztu po wpłaceniu rekordowej kaucji 8 mln zł. Nierówną walkę z urzędami prowadził przez półtora roku. W końcu został oczyszczony z wszystkich zarzutów. Obecnie zajmuje się hodowlą owiec i prowadzi wydawnictwo ProDoKs. Na liście 100 najbogatszych Polaków zajmuje 70. miejsce z majątkiem wycenianym na 230 mln zł.
Po dojściu do władzy oczyścimy z korupcji wszystkie instytucje – zgodnie zapowiadają partie polityczne. Ale wojna ze skorumpowanymi urzędnikami może być trudniejsza, niż im się wydaje. Najlepiej wie o tym Roman Kluska, symbol walki z bezprawiem aparatu państwowego.
Ozon: Udowodnił pan, że wbrew powszechnej opinii jednostka może wygrać z wielką państwową instytucją. W pana ślady idzie wielu przedsiębiorców. Czy dzięki temu korupcji w Polsce jest mniej?
Roman Kluska: Faktycznie, spotykałem tysiące ludzi zarówno z małego, jak i wielkiego biznesu, którzy mają problemy podobne do moich. Od wielu z nich władza chce wyłudzić pieniądze, żądając łapówek. Zgłaszają się też tacy, którzy zmuszani są do płacenia haraczu lokalnej mafii urzędniczej. Kiedyś zadzwonił do mnie były komendant wojewódzki policji, który wytoczył wojnę lokalnej korupcji, ale został wrobiony i odsunięty ze stanowiska. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że problem skorumpowanych instytucji państwowych jest większy, niż nam się wydaje.
To wina ludzi czy panującego systemu?
– Przy takich przepisach, jakie mamy, nawet święty nie wiedziałby, co jest zgodne z prawem, a co jest jego naruszeniem. W Polsce wprowadzono ogromną ilość nieprecyzyjnego prawa. Tak wiele sprzecznych uregulowań na ten sam temat, że obojętnie, co się robi, to niemal każde działanie może być zgodne, a jednocześnie niezgodne z prawem. Wszystko zależy od interpretacji urzędnika. Jeżeli się uprze, to każdemu może postawić zarzut ominięcia bądź naruszenia prawa. To powoduje, że tego prawa permanentnie się nie przestrzega. Ale wobec osób wybranych, od których chce się zażądać łapówki, nagle zaczyna się to prawo egzekwować. I tak jest nie tylko w urzędach, ale i bankach, wszędzie tam, gdzie od czyjejś decyzji zależy dalsze funkcjonowanie przedsiębiorstwa. Typowa historia, jakich wysłuchałem setki: ktoś chciał wziąć sprawy w swoje ręce i założyć firmę. Zaciągnął kredyt w banku, rodzina mu poręczyła. Ale okazało się, że nie może zrealizować biznesu, bo brakuje jakiegoś podpisu albo pieczątki. Bank przychodzi po zwrot
kredytu, a inwestycja jeszcze nie pracuje. Obywatelowi odbiera się inwestycję, którą komornik wycenia na jedną dziesiątą wartości, kasuje się wszystkich poręczycieli. Zamiast poprawy sytuacji obywatela mamy tysiące rodzinnych tragedii. A to powoduje, że miejsc pracy nie przybywa.
– Za to mamy coraz więcej biurokracji. Rosnąca ilość aktów prawnych powoduje, że potrzebne są nowe urzędy, a w nich urzędnicy, biura, biurowce, telefony, samochody, delegacje, ubezpieczenia, urlopy. Każdy akt prawny trzeba realizować. To są ogromne koszty dla społeczeństwa. Podatki na szkoły, bezpieczeństwo czy drogi idą na realizację tych aktów prawnych, które z kolei zniewalają całe społeczeństwo. Dlatego jako kraj nie mamy szans w walce konkurencyjnej o wygranie swego miejsca w Unii Europejskiej. Jeżeli jakiś kraj ma u siebie gorsze warunki, to z góry jest skazany na niepowodzenie w skali międzynarodowej. Nasi przedsiębiorcy mają bardzo dużo utrudnień i o wiele gorsze warunki do prowadzenia biznesu niż przedsiębiorcy w innych krajach. Przy silnej konkurencji są skazani na przegraną. Ratunkiem dla nich jest dzisiaj bezrobocie, bo mogą w akcie desperacji zaniżać płace. Ale na długo to nie wystarczy, a przede wszystkim sprowadza znaczną część społeczeństwa do poziomu wegetacji.
Patologia tego systemu dotknęła i pana.
– Absurdalność oskarżeń wobec mnie była porażająca. Widać było, że ktoś dostał z góry polecenie aresztowania mnie i nie zadał sobie nawet trudu, by jakoś uprawdopodobnić zarzuty. Główny zarzut polegał na „wprowadzeniu w błąd urzędów skarbowych i celnych co do miejsca pochodzenia eksportowanych komputerów”. Problem polegał na tym, że przy eksporcie jedynym dokumentem jest SAD. W tym dokumencie są dwie rubryki – producent i kraj pochodzenia. I wszędzie było wpisane: producent – Optimus, kraj pochodzenia – Polska. Jak można mówić o zarzucie wprowadzenia w błąd urzędów celnych, skoro na wszystkich dokumentach poprawnie wypełnione były wszystkie rubryki?
Myśli pan, że prokuratura w Krakowie to wymyśliła?
– Zarzut był tak absurdalny, że musiał przyjść z góry. Tym bardziej że równocześnie wojsko zarekwirowało mi samochody na potrzeby obronności kraju w okresie pokoju i na czas nieokreślony. Bywają różne zbiegi okoliczności, ale bez przesady. Potem moja rodzina i ja dostaliśmy telefony, że jak zapłacę, to sprawa od razu zostanie pomyślnie umorzona. Następnie urząd skarbowy umarza mojej firmie, czyli Optimusowi, kwotę rzekomego przestępstwa. Dzieje się to dzień przed posiedzeniem Naczelnego Sądu Administracyjnego. Zapewne chodziło o to, żeby posiedzenie NSA się nie odbyło, bo jeśli nie ma konieczności zwrotu pieniędzy państwu, to cała rozprawa w NSA jest niepotrzebna. Proszę zobaczyć, jak to było możliwe. Do takiego umorzenia potrzebna była zgoda UOKiK w Warszawie. W ciągu 24 godzin od wydania zgody przez UOKiK w Warszawie Urząd Skarbowy w Nowym Sączu podejmuje decyzję o umorzeniu Optimusowi spłaty kwoty podatku, o której rzekome niespłacenie mnie się oskarża, i jeszcze w tym samym dniu dostarcza decyzję
Optimusowi. Nawet najszybsza poczta nie pozwoliłaby na tak ekspresowe przesłanie dokumentów. Gdyby posiedzenie NSA się nie odbyło, wówczas liczyłaby się ostatnia decyzja urzędu skarbowego, na podstawie której do końca życia byłbym przestępcą. Tę sprawę koordynował ktoś z wysoka. Jest pan znanym człowiekiem, więc z łatwością mógł pan zwrócić się do mediów o pomoc. I chyba dziennikarze pomogli, stanęli w pana obronie?
– Nie od razu. W pierwszym okresie wielu z nich uczestniczyło w nagonce na mnie, zwłaszcza dziennikarze telewizji publicznej. Ich nastawienie zmieniło się po sławetnym posiedzeniu sejmowej komisji gospodarki. Komisja wezwała czterech ministrów, żeby wyjaśnić moją sprawę. Na sali było około 50 dziennikarzy. Na posiedzenie przyszedł zastępca komendanta głównego policji pułkownik Rapacki. Na zarzut jednego z posłów, że sprawa jest polityczna, odpowiedział, że to nieprawda, śledztwo prowadzą organy lokalne w Nowym Sączu i centrala w Warszawie nie ma z tym nic wspólnego. Potem pada kolejne pytanie: dlaczego zatrzymanie Romana Kluski było brutalne, dlaczego został skuty kajdankami w domu? Jeszcze pytający nie skończył mówić, a już komendant Rapacki wstaje i krzyczy: jak to brutalnie go zatrzymano? Sam przecież wydałem dyspozycję, że ma być zatrzymany delikatnie. W tym momencie na sali wybuchł śmiech. Ale to, co nastąpiło chwilę później, przekroczyło wszelkie oczekiwania. Z sali padło pytanie: jaki akt prawny
naruszył Kluska? W imieniu ministra sprawiedliwości miał odpowiadać prokurator krajowy Karol Napierski, obok niego siedział szef prokuratury krakowskiej prowadzącej sprawę. Obaj wiedzieli, po co przyszli do Sejmu. Zaczęli jednak dzwonić, żeby się dowiedzieć, jakie są zarzuty wobec mnie. Oni dzwonią, a sala czeka. Po półgodzinie wstaje Napierski i mówi: jestem prokuratorem 25 lat i Sejm nie będzie mnie pouczał, co mam robić.
Standard białoruski.
– Obecni tam dziennikarze też chyba doszli do takich wniosków i od tej pory zaczęli mnie bronić. Dotyczy to także telewizji publicznej. Kamil Durczok nawet przeprosił mnie – jako jedyny z mediów.
Podobno prokuratorzy szantażowali pana pracowników, żeby znaleźć na pana haka.
– Myśleli, że najpierw mnie aresztują, a potem coś na mnie znajdą. Moim pracownikom podczas przesłuchań w prokuraturze w Krakowie składano propozycje: albo ma pan coś na Kluskę, albo postawimy panu ten sam zarzut. Okazało się, że nie ma co znaleźć.
Sam pan mówił, że przy takim zagmatwaniu przepisów można coś znaleźć praktycznie na każdego.
– Właśnie. Kiedy zobaczyłem, że w tym biznesie nie da się działać zgodnie z prawem, złożyłem rezygnację i sprzedałem za pół ceny akcje Optimusa. Otoczony byłem najlepszymi prawnikami, którzy dopóki się dało, mówili mi: to jest zgodne z prawem. Zrezygnowałem, gdy stało się to niemal niemożliwe.
To znaczy, że prowadzenie dzisiaj w Polsce interesów zgodnie z prawem jest niemożliwe?
– Jest coraz trudniej. W pewnych obszarach można działać spokojnie, ale z każdym miesiącem jest ich coraz mniej. Od połowy lat 90. powstawała taka ilość regulacji prawnych, że dziś już nikt się nie potrafi w tym połapać – ani urzędnik, ani przedsiębiorca. Sądzi pan, że wybory coś zmienią? Prawica, która najprawdopodobniej przejmie władzę, obiecuje nową jakość rządów, walkę z korupcją.
– Boję się, że ci, którzy obejmą władzę, mogą dalej komplikować naszą rzeczywistość gospodarczą. Mamy jedno z najlepszych i najnowocześniejszych rozwiązań opodatkowania rolnictwa na świecie, choć bezdyskusyjna jest jego wysokość, podatek jest bardzo prosty w policzeniu – powierzchnia ziemi razy stawka wynikająca z klasy ziemi. Jest więc to podatek sprawiedliwy. Ten system to wzór demokratycznego poszanowania wolności i godności obywatela, bo „deklarację podatkową” wypełnia urząd, a obywatel jedynie sprawdza poprawność naliczenia i jeśli akceptuje, to płaci. Zauważmy – odpowiedzialność za poprawne naliczenie ponosi tu urząd. Tymczasem w to miejsce proponuje się wprowadzić podatek dochodowy. Żaden rolnik nie zrobi tego dobrze bez doradcy podatkowego. Kogo jednak stać dzisiaj na doradcę? W takich warunkach prawie każdy rolnik będzie przestępcą i będzie mu można odebrać ziemię za nieprawidłowości.
Jest pan bardzo sceptyczny wobec przyszłego układu rządzącego.
– Na pewno jest dużo dobrych chęci, dużo dobrej woli i bardzo wiele oczekiwań. Obawiam się natomiast, że jest zbyt mało doświadczenia i zbyt mało ludzi, którzy własnymi rękami osiągnęli coś w gospodarce. A ludźmi bez doświadczenia łatwo manipulować. Taki polityk zdany jest tylko na intuicję lub eksperta.
Więc dalej politycy zamiast pomagać przedsiębiorcom, będą rzucać im kłody pod nogi, bo brakuje im biznesowego doświadczenia?
– Do czasu, aż coś pęknie. Gdy rozpoczynałem biznes, funkcjonowała tzw. ustawa Wilczka. Powstała jeszcze za czasu PRL. Była ona w swoim czasie kołem ratunkowym. Dlaczego została ona uchwalona? Ponieważ w ekonomii było już tak źle, kryzys osiągnął takie apogeum, że władza zdała sobie sprawę, że nie ma wyjścia – trzeba odbić się od dna. Myślę, że dopiero nóż na gardle, czyli możliwa do przewidzenia katastrofa w gospodarce, będzie w stanie otrzeźwić polityków i zmusić ich do zmian na lepsze.