Widmo Saddama krąży po Iraku
Irakijczycy spotkani w stolicy Jordanii,
Ammanie, ostrożnie komentują upadek Saddama Husajna. Niektórzy
czują ulgę i nie przeszkadza im amerykańska flaga na twarzy posągu
obalonego dyktatora. Są i tacy, którzy nadal go chwalą - ale ci
zapewne nie ufają mediom i sądzą, że Saddam może jeszcze wrócić.
16.04.2003 | aktual.: 16.04.2003 13:04
W ich opowieściach odbija się ciężki los irackiego narodu, który pod bezwzględnymi rządami Saddama zaznał także trzech wojen i doświadczył skutków międzynarodowych sankcji gospodarczych, trwających od 1990 roku.
Mahadi Kadem, przebywający od czterech lat w Jordanii, nie jest pewien, dlaczego Saddam Husajn stawił Amerykanom tak słaby opór. "Jeżeli po prostu zawiódł jako dowódca, to nie chcę, żeby wrócił. Co innego, jeśli zrobił to, by ratować Irakijczyków" - mówi po zastanowieniu. Jak wielu innych w Ammanie, Kadem wierzy w plotki, że Saddam umknął do Rosji lub ukrywa się gdzieś w Iraku.
Kadem umie grać na instrumentach klawiszowych, ale ani ta umiejętność, ani przynależność do stowarzyszenia irackich muzyków nie pomogły mu w rodzinnym kraju. "Z powodu sankcji pracowałem jako rolnik, tutaj mam pracę mechanika" - mówi. Pytany o Saddama, tłumaczy biedę pod jego rządami międzynarodowym embargiem. "O wrogu mówi się źle, ale rzeczywistość nie była tak zła. Iracki dinar był wart trzy dolary, ale po wprowadzeniu sankcji, za jednego dolara trzeba było płacić ponad dwa, a teraz trzy tysiące dinarów".
"Siostra pracuje jako nauczycielka, zarabia 10 tysięcy dinarów, a buty kosztują 12 tysięcy. Brat w wojsku miał 6 tysięcy miesięcznie. Za mało, żeby przyjechać na urlop do domu, w dodatku oficerowie za udzielenie urlopu żądali łapówki. Korupcja zaczęła się po wprowadzeniu sankcji" - opowiada.
Żeby dostać paszport i wyjechać do Jordanii, musiał dać łapówkę - półtora miliona dinarów. Sprzedał ziemię i dom. Na razie nie zamierza wracać, bo nie miałby w Iraku z czego żyć. Wierzy, że będzie lepiej, bo Irak jest bogaty, ma ropę.
Kadem oburza się na obalanie posągów Saddama. "To poniżenie, widzieć naszego przywódcę z amerykańską flagą na twarzy. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł obrzucić Statuę Wolności zgniłymi jajami" - mówi.
Gwiaździsty sztandar owinięty wokół głowy posągu nie razi innego irackiego imigranta. "Zrozumiałe, że amerykański żołnierz rozpostarł amerykańską flagę. Cieszyłem się, że ten sam żołnierz zastąpił ją potem flagą iracką" - mówi Abdulraza al-Zurkani, były wykładowca fizyki na uniwersytecie w Bagdadzie.
Na zajęciach nieoficjalnych Al-Zurkani rozmawiał ze studentami o wolności, równości i demokracji - tematach, zastrzeżonych dla wykładowców nauk społecznych, członków rządzącej partii Baas. Al- Zurkani nie należał do partii i choć wielu studentów chętnie słuchało jego objaśnień, kilku innych doniosło na niego agentom służb specjalnych.
Zaczęły się pogróżki, raz został pobity, dwukrotnie trafił do aresztu, kiedy indziej postraszono go, że do więzienia trafi jego sparaliżowany brat. Podpisał zobowiązanie, że zaniecha nieprawomyślnych wykładów, ale i tak wyrzucono go z uniwersytetu. Wyjechał zmęczony sytuacją w Iraku i biedą, którą według niego Saddam pielęgnował, by ludzie zajęci zdobywaniem podstawowych środków do życia nie myśleli o wolności.
"Każdy się cieszy z usunięcia Saddama, ale cena - zabici, ranni i zniszczenia - była wysoka" - mówi Al-Zurkani.
Co innego deklaruje emigrantka z Nadżafu w środkowym Iraku, kobieta w znoszonym czarnym ubraniu, sprzedająca na chodniku, tuż pod rzymskim amfiteatrem w starej części Ammanu, papierosy, chusteczki do nosa, trociczki i zmywacze do paznokci.
"Czegoś mi brakuje, było mi smutno, gdy Saddam odszedł. Nigdy nie zrobił nam krzywdy. Kto się nie mieszał do polityki, był wolny. Ludzie żyli w szczęściu i spokoju" - mówi Omhidar Husna. Zaczynają jej płynąć łzy, gdy ciągnie: "Kocham Saddama, bo nigdy nas nie skrzywdził, nie robiliśmy rządowi nic złego, szanowaliśmy innych i nie kradliśmy, Saddam prześladował tylko skorumpowanych. Nie wierzę, gdy teraz mówią, że nikt nie lubił Saddama" - przekonuje.
Omhidar Husna przyjechała do Jordanii przed czterema laty, żeby wesprzeć rodzinę. Zostawiła sześciu synów, sześć córek i męża, którego zdrowie nadszarpnęły rany z wojny iracko-irańskiej. Kiedy uda jej się coś zarobić, posyła pieniądze; kiedy interes nie idzie, przez zaprzyjaźnionego taksówkarza posyła co tydzień przynajmniej listy. Chce wrócić, ale nie może, podróż kosztuje teraz tysiąc dolarów.
"Teraz rabusie okradają budynki rządowe i szpitale" - utyskuje kobieta. "Amerykanie pozwalają rabować, żeby potem zarobić na odbudowie" - wtrąca swoją interpretację Ahmed, tłumacz, przewodnik i kierowca.
"Gorszy od bombardowań jest chaos i poniżenie. Obalanie posągów, symboli naszej godności, ugodziło nas jak kule w brzuch" - mówi Husna i dodaje, że ci, którzy witają Amerykanów, to zdrajcy. "Ja nie witałabym kogoś, kto niszczył mój kraj i zabijał moich rodaków".
Do rozmowy włącza się jordański policjant, żądając pozwolenia na przeprowadzanie wywiadów. Nie zadowala go plakietka wydana przez władze tłumaczowi. Omhidar Husna wraca na swoją poduszkę na chodniku. Odchodząc mówi: "Wczoraj miałam sen, że przywódca z brodą przybywa z Afganistanu, by rządzić Irakiem. Może to Osama" - chichocze.
Abdulraza al-Zulkani, były wykładowca, sądzi, że wie, dlaczego Husna wypatruje powrotu Saddama. "Mówiła tak pewnie z obawy o rodzinę. Ona wierzy, że Saddam żyje i sprawuje władzę". (iza)