Wideopapież
Demolował fortepiany, konstruował roboty, wprowadził seks do muzyki, przewidział Internet. We wrocławskim Centrum Sztuki WRO otwarto właśnie retrospektywę Nam June Paika.
01.12.2008 | aktual.: 01.12.2008 10:21
Nazywany swego czasu przez krytyków muzycznych „najsłynniejszym źle grającym pianistą świata”, Nam June Paik ostatecznie przeszedł do historii sztuki jako papież wideo-artu i jeden z najważniejszych artystów minionego stulecia, który wprowadził do sztuki technologię (a może i odwrotnie).
Sołtys globalnej wioski
Nic więc dziwnego, że to właśnie wielką wystawą jego prac nowojorskie Guggenheim Museum w 2000 roku pożegnało XX wiek. Wiek, w którym narodził się Internet, telewizja, powstały satelitarne łącza, a my wszyscy niespodziewanie staliśmy się mieszkańcami globalnej wioski. Nam June Paik spokojnie mógłby zostać jej sołtysem – fascynowały go możliwości masowej komunikacji, intrygowała telewizja jako medium artystyczne, tworzył gigantyczne spektakle transmitowane na kilka kontynentów.
Takie jak wyemitowany 1 stycznia 1984 roku „Good Morning, Mr. Orwell”, nadawany równocześnie z Paryża i Nowego Jorku i oglądany przez 10 milionów widzów. W show wzięli udział między innymi Laurie Anderson, Peter Gabriel, Thompson Twins i Allen Ginsberg. Wprawdzie nie obeszło się bez zakłóceń na satelitarnych łączach i program nieco się rozjeżdżał, nie zakłóciło to jednak optymizmu Nam June Paika. Swoją wielką instalacją chciał udowodnić Orwellowi, że ten się mylił. Że żaden Wielki Brat nie będzie nas śledził z ekranu. Telewizja to nie opresja, lecz demokracja, możliwość przekraczania granic i łączenia ludzi, wspaniałe medium dla sztuki. Ze swoją wiarą w technologię i możliwość jej kontroli Paik faktycznie pozostaje nieodrodnym dziecięciem XX wieku.
Podobnie jak satelitarne łącza Nam June Paik też nie miał problemów z przekraczaniem granic. Ani geograficznych, ani żadnych innych. Urodził się w Korei (w 1932 roku), wychował i kształcił (historia sztuki i muzyka) w Japonii, kontynuował naukę w Niemczech, by na koniec zamieszkać w Ameryce.
Na Paika artystę szczególny wpływ wywarły Niemcy. Zafascynowany muzyką współczesną podjął pracę w radiowym studiu muzyki elektronicznej kierowanym przez samego Karlheinza Stockhausena*. Był początek lat 60., duch awangardy krążył nad Europą i poszukujący Koreańczyk bardzo szybko znalazł dla siebie przystań w międzynarodowej grupie artystów zwanej Fluxus (z Fluxusem związani byli między innymi Yoko Ono i Joseph Beuys). Antymieszczańscy, antyestablishmentowi twórcy śmiało łączyli różne dziedziny, a ich prowokacje służyć miały przełamaniu granic między sztuką a życiem i walce ze sztywnymi konwencjami odbioru.
Prześliczna wiolonczelistka
W jednym ze swoich pierwszych performan-ce’ów Paik ciął więc fortepian nożem, rzucał jajkiem, włączał naraz pozytywkę i taktomierz, gasił światło. Innym razem rzucił się na swojego przyjaciela, słynnego muzyka Johna Cage’a (to ten od 4’33” ciszy), obciął mu krawat i w momencie, gdy wszyscy sądzili, że wyskoczy z szóstego piętra przez otwarte okno, wyszedł z pokoju. Po chwili zadzwonił, oświadczając, że to koniec performance’u.
Dziś takie zabawy wydają się anachronizmem, wtedy jednak absurdalne gesty coś znaczyły. Ba, trzeba się było nawet liczyć z konsekwencjami – podczas performance’u „Opera Sextronique” (1967) interweniowała nowojorska policja. Wieloletnia współpracowniczka Paika Charlotte Moorman grała na wiolonczeli Bacha. I nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że robiła to topless. To wystarczyło, by aresztować ją za obrazę moralności. Kilka lat później koncertowała już w staniku – z malutkich ekranów. Nie dlatego jednak, że bała się policji – w „TV Bra for Living Sculpture” Nam June Paik pokazywał, że możliwa jest intymna bliskość między człowiekiem a techniką. Wierzył, że w ten sposób może stymulować wyobraźnię widzów, by „poszukiwali nowych, humanistycznych sposobów użycia technologii”. Była to też kolejna próba wniesienia erotyki do świata muzyki klasycznej, bo Paik uważał, że to sfera sztuki nietknięta odkryciami Freuda. Próbował je zaszczepić takimi projektami, jak:„Opera Sextronique” czy „Young
Penis Symphony” (1970), w trakcie której dziesięciu mężczyzn miało rytmicznie wysuwać swoje „instrumenty” przez otwory w papierze. Niestety, nic nam nie wiadomo o żadnych pamiętnych wykonaniach.
– Jestem artystą komunikacji, muszę się więc komunikować z moimi odbiorcami – mówił po latach, gdy zarzucano mu odejście od śmiałych awangardowych działań i zwrócenie się ku kulturze masowej. Z czasem Nam June Paik podzielił bowiem los wielu awangardzistów, stając się częścią artystycznego establishmentu. Jego prace zaczęto kupować (roboty znalazły się na przykład w kolekcji Enronu), a Nam June Paik- przy tworzeniu kolejnych szalenie kosztownych multimedialnych projektów chętnie korzystał ze wsparcia sponsorów. – Interesuje mnie życie, dobra sztuka i pieniądze – odpowiadał na zarzuty.
Monitory rozkwitają jak kwiaty
Cóż, zasłużył na honory i poklask. W końcu to on jako pierwszy stworzył – jeszcze w latach 60. – instalację z telewizyjnych odbiorników. Dziś odsądzamy telewizję od czci i wiary, ale Paik nie widział w niej wroga. Był ciekaw możliwości, jakie przynoszą nowe technologie, nie oburzał się na postęp, nie bał się wizji odhumanizowanego świata. Przekonywał, że niebezpieczne nie jest samo medium, lecz sposoby, w jakie je wykorzystujemy. Był przekonany (naiwnie?), że jesteśmy w stanie poddać technologię naszej kontroli (zanim ona zacznie kontrolować nas). Do mariażu sztuki z techniką podchodził z wyobraźnią. Razem z japońskim inży-nierem Shuya Abe skonstruował swojego pierwszego robota artystę. W jednym z licznych performance’ów K-456 zderzył się z taksówką (1982), zapowiadając tym samym czekające nas w XXI wieku technologiczne katastrofy.
Paik uważał, że technologia i media są i będą częścią naszego „naturalnego” otoczenia, jak w „TV Garden” (1979), gdzie 30 monitorów „rozkwita” pośród prawdziwych roślin. W instalacji „TV-Buddha” (1974) odbiornik posłużył refleksji filozoficznej: posąg Buddy widzi swój obraz w monitorze. To rzecz o różnicach nie tylko między patrzeniem a widzeniem, ale także między światem wartości Wschodu i Zachodu. Duchowość kontra media, kontemplacja kontra potok obrazów. Buddyjska tradycja często zresztą powraca w pracach Paika.
Nie oceniał, czy telewizja jest dobra, czy zła, dostrzegał za to jej potęgę – jak choćby w „Electronic Superhighway”, gdzie z 336 telewizyjnych monitorów, neonów i programów 47 stacji ułożył specyficzną mapę Stanów Zjednoczonych. Podróż przez USA ilustrował między innymi fragmentami klasycznych filmów, pokazując, jak bardzo współczesny wizerunek Ameryki ukształtowały media. A skoro już jesteśmy na autostradzie: w 1974 roku Paik w tekście dla Rockefeller Foundation użył sformułowania „autostrada informacyjna” (information superhighway), mając na myśli rozwiązanie przyszłości, w którym informacje niczym auta będą pędzić po oplatającej glob sieci.
Oni zażądają wolności
Spełnieniem jego wyobrażeń okazał się oczywiście Internet. Ale zafascynowany nowymi technologiami pomysłodawca „autostrady informacyjnej” nie załapał się już na rewolucję internetową. W wywiadzie udzielonym w 1999 roku (zmarł siedem lat później) przekonywał, że wzrok ma już słaby, a w sieci obrazki są takie małe. Faktycznie, w tym czasie nie cieszył się już dobrym zdrowiem. Ostatnie 10 lat spędził na wózku, był częściowo sparaliżowany. Jego zainteresowania skupiały się wówczas na laserach, marzył o wielkiej katedrze ze światła wystawionej przyjacielowi Johnowi Cage’owi. Migotliwa laserowa poświata – tłumaczył – pozwala zbliżyć się do świata duchowego.
Wcale jednak nie stracił kontaktu ze światem realnym. – Myślę, że ostatecznie Internet doprowadzi do rewolucji w Chinach – mówił niemieckiemu dziennikarzowi. – To się zdarzy także w Korei Północnej. Wszyscy w Chinach będą chcieli mieć komputery i dostęp do Internetu, a tym samym zażądają wolności.
Oby i tym razem Nam June Paik okazał się jasnowidzem.
Małgorzata Sadowska
- - Karlheinz Stockhausen (1928–2007), kompozytor, był jedną z najważniejszych postaci współczesnej muzycznej awangardy. Pionier ruchów muzyki elektronicznej i konkretnej (inspirowanej dźwiękami z naszego otoczenia). Interesowała go psychologia odbioru dzieła muzycznego. Jednym z jego najgłośniejszych utworów był „Kwartet helikopterowy” na kwartet smyczkowy i cztery śmigłowce (po jednym artyście w śmigłowcu). Po tym jak nazwał ataki z 11 września „największym dziełem sztuki wszech czasów”, stracił pozycję autorytetu. Na próżno później wycofywał się z kontrowersyjnej opinii