Wiadomo, czemu dzieci płonęły żywcem w samochodzie
Pożar samochodu w Skierniewicach, w którym ciężko poparzeni zostali dwaj bracia w wieku dwóch i czterech lat, powstał najprawdopodobniej od płomienia zapalniczki znalezionej na podłodze auta; mógł bawić się nią jeden z chłopców.
Prawdopodobnie wtedy przypadkowo wywołał pożar na tylnej kanapie auta - tak wynika z opinii biegłego z zakresu pożarnictwa.
U starszego z chłopców lekarze przeprowadzili zabieg przeszczepu skóry na dłoniach; młodszy chłopiec jest powoli wybudzany ze śpiączki farmakologicznej - poinformowano po południu w szpitalu.
Jak powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania, do Prokuratury Rejonowej w Skierniewicach wpłynęła już opinia powołanego w tej sprawie biegłego z zakresu pożarnictwa. Biegły stwierdził jednoznacznie - w oparciu o materiały zebrane w sprawie i oględziny auta - że pożar powstał wewnątrz samochodu, na tylnej kanapie za fotelem kierowcy.
- Biegły uznał, że najbardziej prawdopodobną przyczyną powstania pożaru było przypadkowe podpalenie, przez jedno z dzieci pozostawionych w samochodzie, płomieniem zapalniczki. Została ona zabezpieczona w aucie podczas oględzin - powiedział Kopania. Według biegłego, potwierdzać to mają także wyniki oględzin ubrań dzieci, zwłaszcza starszego z chłopców.
W ocenie biegłego, pożar nie mógł powstać w wyniku zaprószenia ognia poprzez przypadkowy upadek niedopałka papierosa.
Prokurator Kopania wyjaśnił, że znaleziona w aucie urządzenie, to zapalniczka piezoelektryczna z rączką, dająca płomień, najczęściej wykorzystywana do zapalania świec czy do podpalania palników w kuchniach gazowych.
- Jest to urządzenie łatwe w obsłudze, umożliwia podtrzymywanie ognia przez dłuższy czas, bez ryzyka oparzenia - zaznaczył prokurator.
Do wypadku doszło w ubiegły czwartek w Skierniewicach. 25-letnia kobieta, która przyjechała odebrać ze szkoły córkę, pozostawiła w aucie dwóch synów w wieku dwóch i czterech lat. Kiedy wróciła, zobaczyła dym i płomienie wewnątrz samochodu. Nieprzytomnych chłopców z objawami zaczadzenia i poparzeniami przetransportowały do łódzkiego szpitala przy ul. Spornej śmigłowce Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania u dzieci ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Grozi za to kara do trzech lat więzienia. Dotąd przesłuchano świadków, w tym matkę dzieci. Na razie nikomu nie przedstawiono zarzutów. - Prokuratura realizuje kolejne czynności w tej sprawie. Czekamy także na opinię biegłego z zakresu mechaniki samochodowej - dodał Kopania.
Obaj chłopcy przebywają na oddziale intensywnej terapii szpitala przy ul. Spornej w Łodzi. Według lekarzy ich stan jest stabilny i wciąż się poprawia. Starszy chłopiec przeszedł w piątek zabieg przeszczepu skóry na dłoniach.
- Zrobione zostały przeszczepy z pośladków na skórę dłoni. Przeszczepy skóry dłoni wykonywane są po to, by prawidłowo przebiegał proces gojenia dłoni. Bez przeszczepów doszłoby do bardzo dużych blizn, a może nawet przykurczy. Są to bardzo potrzebne zabiegi, które wykonuje się u wszystkich poparzonych, jeżeli jest duża głębokość lub powierzchnia oparzenia - powiedział dziennikarzom ordynator oddziału intensywnej terapii szpitala prof. Andrzej Piotrowski.
Według lekarzy stan dziecka jest stabilny, a zabieg przebiegał planowo. Nie jest wykluczone, że w przyszłości chłopca czekają zabiegi przeszczepu skóry twarzy. - Na twarzy zwykle gojenie jest lepsze i rzadko robi się przeszczepy na twarzy. Na razie chirurdzy tego nie planują, ale wiem, że być może w przyszłości będzie to wykonane - dodał Piotrowski.
Po zabiegu chłopiec ponownie trafi na OIOM. Nadal będzie utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej i będzie podłączony do respiratora. Lekarze mają kontynuować leczenie zapalenia płuc antybiotykiem; w ciągu najbliższych dni planują wybudzenie pacjenta.
Lekarze podjęli kolejną próbę wybudzenia ze śpiączki farmakologicznej młodszego z braci. - Drugi chłopiec jest powoli wybudzany, przy obstawie różnych leków. Może do wieczora uda się go odłączyć od respiratora i wybudzić. Chłopczyk jest mocno przytłumiony lekami, są przy nim rodzice - dodał Piotrowski.
Jego zdaniem ocena, jaki jest stan neurologiczny dziecka, będzie możliwa dopiero po wybudzeniu. - Pełna ocena będzie możliwa znacznie później, myślę, że tydzień od wybudzenia - zaznaczył. W jego ocenie dzieci pozostaną na oddziale intensywnej terapii jeszcze przez tydzień.