Wezyr wśród eunuchów, czyli powrót Ludwika Dorna
Do PiS wrócił bajkopisarz, niedawno nawrócony katolik z rodziny żydowsko-antysemickiej, smakosz dobrych trunków i niepoprawny kobieciarz z alimentami na karku, czyli Ludwik Dorn - pisze "Newsweek" w obszernym artykule o byłym ministrze i marszałku sejmu.
Przez kobiety nie został premierem i przez kobiety poróżnił się z Jarosławem Kaczyńskim, który nigdy nie mógł zrozumieć tej słabości do płci przeciwnej. W 2005 roku Dorn nie znalazł się wśród potencjalnych kandydatów do objęcia teki premiera, właśnie dlatego, że akurat zostawił rodzinę, bo stracił głowę dla nowej partnerki - pisze tygodnik.
W 2008 roku wybuchł konflikt między oboma politykami, kiedy prezes PiS zarzucił Dornowi, że unika płacenia alimentów, na co poskarżyła się była żona. Biorąc pod uwagę, że przez niemal dwie dekady byli najbliższymi druhami, ta wojna stanowiła wydarzenie bez precedensu. Podobnie jak teraz rozejm, choć według "Newsweeka", powrót Dorna do PiS jest jego porażką, odłożeniem na bok ambicji w strachu przed utratą wygodnego poselskiego fotela.
Gazeta przytacza barwną biografię polityka, którego ojciec był polskim Żydem z Tarnopola, przedwojennym komunistą i... antysemitą. Dorn był wychowany w ateizmie, ochrzcił się dopiero w 2000 roku, mając 46 lat. Jarosława Kaczyńskiego poznał pod koniec lat 70., choć ich polityczna przyjaźń zakwitła po roku 1989. Przez lata był wiernym druhem prezesa, nazywano go nawet trzecim bliźniakiem, uzupełnieniem politycznego tandemu braci Kaczyńskich - pisze "Newsweek".
W 2000 roku to właśnie Dorn wymyślił chwytliwą nazwę dla nowego tworu braci Kaczyńskich opartej na działaczach dawnego Porozumienia Centrum - Prawo i Sprawiedliwość. W 2005 roku, po zwycięskich wyborach, Dorn zostaje ministrem spraw wewnętrznych i administracji. "Newsweek" podkreśla jednak, iż wbrew swojemu przekonaniu nie był wybitnym ministrem, a w resorcie raczej robił zamęt, niż realnie coś zdziałał.
Polityczna i osobista przyjaźń między Dornem a Jarosławem Kaczyńskim zaczęła się kruszyć, kiedy ten pierwszy zaczął przegrywać rywalizację ze Zbigniewem Ziobrą. W 2007 roku Dorn odchodzi z MSWiA, stając się bodaj pierwszą polityczną ofiarą wojny z układem. W PiS zaczynał się czas jednoosobowych rządów Jarosława Kaczyńskiego, które trwają do dziś.
Ludwik Dorn był jednak zbyt samodzielny i za wysoko podnosił głowę, łudził, że uda mu się zmusić Kaczyńskiego do wprowadzenia zmian w partii. Prezes dokonał jednak jego widowiskowej egzekucji wyciągając mu sprawę niepłacenia alimentów. Dla Dorna było to zbyt wiele. Odchodząc z PiS w publicznych wypowiedziach naśmiewał się z Kaczyńskiego, że "władze PiS to sułtan otoczony przez dwór eunuchów". W odpowiedzi usłyszał, że jest wyleniałym wezyrem.
Ostatecznie Dorn zrozumiał jednak, że jedyną szansą na przetrwanie w polityce jest PiS, mimo że porozumienie z partią Kaczyńskiego to duże upokorzenie - pisze "Newsweek". Dorn zorientował się, że ekipa Kluzik-Rostkowskiej go nie chce, kiedy nie został poinformowany, iż powstanie klub PJN. Rozpoczął więć rozmowy z PiS. Negocjacje były przeprowadzone w sposób dworski, bo „sułtan” Kaczyński nie spotkał się ze skruszonym "wezyrem" osobiście. Ofertę, drugie miejsce na liście PiS w okręgu podwarszawskim, przekazał za pośrednictwem "eunucha" Mariusza Błaszczaka, szefa klubu PiS - pisze tygodnik.