Weterani wybierają śmierć

Pentagon powołał dziewięć specjalnych zespołów do zwalczania stresu wojennego. Każdej dywizji pełniącej służbę w Iraku przydzielono dodatkowego psychologa i psychiatrę. Amerykańscy generałowie są poważnie zaniepokojeni. Wielu żołnierzy wojny z terroryzmem pada ofiarą ostrych depresji i psychoz.

14.03.2004 16:10

Niektórzy wybierają nawet śmierć z własnej ręki. W lipcu ub.r. media po raz pierwszy doniosły o rosnącej liczbie samobójstw wśród żołnierzy uczestniczących w operacji "Iracka wolność".

We wrześniu Departament Obrony USA wysłał nad Zatokę Perską ekipę 12 lekarzy, psychologów i socjologów, którzy mieli na miejscu zbadać sytuację. Raport tego zespołu powinien zostać opublikowany w lutym, ale do dziś nie ujrzał światła dziennego. Zastępca sekretarza obrony USA ds. zdrowia, dr William Winkenwerder, poinformował tylko dziennikarzy, że wśród wojskowych i członków personelu cywilnego podczas operacji "Iracka wolność" doszło do 22 samobójstw (z czego 19 to zgony żołnierzy). Oznacza to 13,5 samobójstw na 100 tys. członków sił zbrojnych, podczas gdy przeciętna wynosi 10-11. Można więc mówić jedynie o "niewielkim wzroście". Reporter agencji UPI, Mark Benjamin, doszedł jednak do wniosku, że Departament Obrony tuszuje fakty i nie uwzględnia dramatycznych wydarzeń mających miejsce nad Zatoką Perską jeszcze przed rozpoczęciem inwazji na Irak oraz wśród żołnierzy, którzy już wrócili do USA. Tak naprawdę należy mówić o co najmniej 30 samobójstwach (a więc 15,8 na 100 tys.). Dane Pentagonu nie obejmują np.
śmierci dwóch weteranów irackiej operacji, którzy powiesili się na skręconych prześcieradłach w wojskowym ośrodku medycznym Walter Reed kilka kilometrów na północ od Pentagonu. Jeden z nich, kilkakrotnie odznaczony sierżant, wybrał na ten czyn 4 lipca, amerykańskie święto narodowe.

21-letni Kyle Williams służył w Iraku siedem miesięcy. Został wybrany na żołnierza miesiąca, zdobył nagrody za wzorowe strzelanie i rzut granatem. Należał do 507. kompanii zaopatrzeniowej, tej samej, która zdobyła międzynarodową sławę, gdy w marcu ub.r. kilka jej pojazdów wpadło w iracką zasadzkę. Wówczas do niewoli dostała się 19-letnia Jessica Lynch, która później, oswobodzona z irackiego szpitala, stała się bohaterką Ameryki. Williams uniknął śmierci i ran. 15 czerwca 2003 r. wrócił do Stanów Zjednoczonych, otwierała się przed nim droga do świetnej kariery wojskowej. Akademia Wojskowa w West Point, kuźnia amerykańskich generałów, zapragnęła mieć go wśród swych kadetów. Ale młody żołnierz po wojennych przeżyciach nie mógł przywyknąć do życia w spokojnej ojczyźnie. Woził w samochodzie terenowym cztery karabiny, strzelbę i dwa pistolety. Kiedy zobaczył, jak włamywacz rozbija szybę jego dżipa, nie zastanawiał się, lecz sięgnął po broń. Nacisnął spust sześć razy, uciekający złodziej, rówieśnik Kyle'a, nie miał
żadnych szans. Ale zabójca tylko o kilka godzin przeżył swą ofiarę.

Poszukiwany przez policję w San Diego strzelił sobie w pierś. Skonał zaledwie 2 km od domu rodziców. „Przeżył Irak, aby znaleźć taki koniec”, żali się Vicky Williams, matka tragicznie zmarłego weterana. Większość żołnierzy, którzy w Iraku i w Kuwejcie położyli kres swemu życiu, zdecydowała się na ten desperacki krok po 1 maja 2003 r., kiedy prezydent Bush ogłosił oficjalne zakończenie poważniejszych działań wojennych. 3 lipca odszedł 20-letni Corey Small, starszy szeregowiec z East Berlin w Pensylwanii. Stacjonował w opuszczonym szpitalu w Bagdadzie, w upale, bez bieżącej wody. Stał wraz z innymi żołnierzami w kolejce do telefonu. Kiedy już porozmawiał z żoną i czteroletnim dzieckiem w dalekiej Ameryce, odszedł kilka kroków, przyłożył sobie lufę karabinu do głowy i wystrzelił. Zginął na oczach osłupiałych towarzyszy.

24-letni Joseph Dewayne Suell, ojciec trojga dzieci, pisał do matki: "Nocą nie mogę spać, gdyż ciągle słychać strzały i krzyki. To nie jest miejsce dla mnie. W Iraku nikogo nie zabiłem i mam nadzieję, że nikogo nie zabiję". Zdesperowany żołnierz, mający za sobą służbę w Korei, prosił żonę, aby wybłagała mu urlop u przełożonych. Dowódca okazał się jednak nieugięty. 16 czerwca, podczas pustynnego patrolu, w sam Dzień Ojca, Suell zażył śmiertelną dawkę lekarstw. Bliscy wciąż nie wierzą, że to było samobójstwo. "Suellboy" znany był przecież jako gorliwy chrześcijanin, który pouczał innych, że odebranie sobie życia jest ciężkim grzechem. "Wierzę, że Bóg po prostu zobaczył, że to nie jest dla niego miejsce, i zabrał go z pola bitwy", mówi Rena Mathis, matka nieszczęsnego żołnierza. Ten przypadek wywołał największy rozgłos w amerykańskich mediach. Natomiast prawie nikt nie pisał o tragicznym losie Melissy Valles, 26-letniej sierżant z Teksasu. 9 lipca ub.r. młoda kobieta dwa razy strzeliła sobie w brzuch w Camp
Anaconda w mieście Balad na północ od Bagdadu. Baza niemal każdej nocy była ostrzeliwana przez irackich partyzantów. Oficjalnie wciąż trwa dochodzenie w sprawie śmierci sierż. Valles. Departament Obrony USA nie informuje zresztą o samobójstwach.

Komunikaty mówią ogólnikowo o "zgonie w wyniku odpalenia broni niebędącego skutkiem działań nieprzyjaciela", co może równie dobrze wskazywać na wypadek.

Eksperci zastanawiają się, dlaczego tak wielu żołnierzy zdecydowało się na śmierć z własnej ręki, i to w 2003 r., ogłoszonym przez Departament Obrony rokiem zapobiegania samobójstwom w siłach zbrojnych. W czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. tylko dwóch żołnierzy US Army targnęło się na swe życie. Ale w 1991 r. działania wojenne na lądzie trwały zaledwie cztery dni. Obecnie wojska okupacyjne utknęły w Iraku, są atakowane przez bojowników ruchu oporu, terrorystów i zamachowców samobójców, a końca tej misji nie widać. Psychiatra Roland W. Maris z Uniwersytetu Południowej Karoliny podkreśla na łamach dziennika "Washington Post", że Stany Zjednoczone po raz pierwszy od czasów Wietnamu toczą długotrwałą wojnę lądową. Zwraca też uwagę, że opinia publiczna podaje w wątpliwość słuszność i legalność inwazji na Irak. Tego nie było w I i II wojnie światowej, kiedy USA padły ofiarą nieprzyjacielskiej agresji. Rzeczniczka Pentagonu, Martha Rudd, woli mniej skomplikowane wyjaśnienie: "Kiedy zakończą się
walki, ludzie mają w trudnym otoczeniu więcej czasu, aby pomyśleć o swoich problemach, mają też broń palną w zasięgu ręki". Z pewnością na morale wojska druzgoczący wpływ wywierają wielomiesięczne rozstanie z najbliższymi i poczucie nieustannego zagrożenia. Przesądni wśród amerykańskich żołnierzy głoszą, że powoli zaczyna się spełniać proroctwo słynącego z bezwstydnych przechwałek ministra propagandy irackiego reżimu, Mohammeda Said al-Sahhafa. Sahhaf, znany w świecie jako "Komiczny Ali", twierdził w marcu 2003 r., że "niewierni" będą masowo popełniać samobójstwa pod murami Bagdadu.

Według jednej z teorii, depresję, myśli samobójcze, paranoję i inne zaburzenia psychiczne powoduje podawane żołnierzom lekarstwo przeciwko malarii – lariam. Amerykańskie wiarusy boją się tego specyfiku i dzień, w którym go zażywają, nazywają psychicznym wtorkiem. Naczelny lekarz US Army, gen. James Peake, w wystąpieniu przed podkomisją Izby Reprezentantów wykluczył jednak taką możliwość. Zdaniem generała, najważniejszą przyczyną samobójstw są problemy finansowe i osobiste.

Ale liczba samobójstw wśród żołnierzy w Iraku nie jest prawdziwą przyczyną trosk amerykańskich generałów. W rzeczywistości mieści się ona w granicach "dopuszczalnych strat". Prawdziwy problem stanowią zaburzenia psychiczne, halucynacje, manie, obsesje będące wynikiem masowego stresu. Z ich powodu trzeba było odesłać z regionu Zatoki Perskiej do USA lub do szpitali w Europie ok. 600 członków personelu militarnego. Płk Rhonda Cornum, dowódca wielkiego wojskowego centrum medycznego w Landstuhl w Niemczech, poinformowała, że 8-10% z prawie 12 tys. leczonych tu żołnierzy potrzebuje pomocy z powodu problemów psychicznych. Były członek elitarnej jednostki rangersów i doradca prawny stowarzyszenia Vietnam Veterans of America Foundation, Wayne Smith, twierdzi, że to "niewiarygodnie wysoka liczba", która powinna stać się sygnałem alarmowym. Zdaniem Smitha, ujawnione przez czynniki oficjalne informacje o samobójstwach i zaburzeniach psychicznych wśród żołnierzy są tylko wierzchołkiem góry lodowej.

Obecnie Stany Zjednoczone dokonują największej od zakończenia II wojny światowej wymiany wojsk. Tysiące żołnierzy z Iraku wracają do ojczyzny, ich miejsce zajmują nowi. Psychologowie ostrzegają, że może dojść do powtórzenia na znacznie większą skalę "syndromu z Fort Bragg". Latem 2002 r. czterej żołnierze, którzy wrócili z wojny w Afganistanie, zamordowali w Fort Bragg (Karolina Północna) swoje żony. Dwóch sprawców popełniło samobójstwo. Istnieje niebezpieczeństwo, że także wielu weteranów operacji "Iracka wolność", niemogących otrząsnąć się z bitewnego stresu, będzie rozwiązywać swe problemy brutalną przemocą.

Krzysztof Kęciek

Źródło artykułu:Tygodnik Przegląd
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)