HistoriaWerwolf - niemieccy partyzanci na Górnym Śląsku

Werwolf - niemieccy partyzanci na Górnym Śląsku

W ostatnich dniach wojny na Górnym Śląsku wylądowali niemieccy spadochroniarze, którzy mieli stworzyć w regionie partyzantkę wierną III Rzeszy. Część skoczków zginęła lub trafiła do niewoli, pozostałym udało się uciec. Ich los pozostaje nieznany.

Werwolf - niemieccy partyzanci na Górnym Śląsku
Źródło zdjęć: © WP.PL

04.12.2014 13:39

Ostatni fanatycy Hitlera mieli w zamierzeniach twórców tej organizacji znacząco utrudnić marsz Aliantów na Berlin. Niemieckie dowództwo planowało, że podczas swoich akcji jednostki Werwolfu sięgać będą po szeroki wachlarz możliwości, jaki oferowała wojna partyzancka. Chodziło zarówno o tak skomplikowane techniki, jak np. wysadzanie w powietrze mostów czy obiektów militarnych, jak i wydawałoby się dość proste zadania - typu rozrzucania ostrych przedmiotów czy rozciągania metalowych linek na drogach, którymi poruszać się mieli żołnierze wroga.

Mało kto wie, że w celu przekazania członkom Werwolfu wiedzy na temat sposobu prowadzenia walki, odpowiednie struktury SS opracowały w 1945 roku specjalny podręcznik zatytułowany "Wskazówki dla partyzantów". Praca ta do dzisiaj uznawana jest za arcydzieło literatury instruktażowej dotyczącej wojny partyzanckiej.

Idealny partyzant Hitlera

"Każda nadarzająca się okazja dla akcji partyzanckiej musi być wykorzystana szybko i umiejętnie" - nakazywał podręcznik, precyzując jednocześnie cele, którymi miały być: "nękanie, krępowanie i niszczenie wrogich sił, niszczenie zapasów wroga, jego środków transportu, sieci komunikacyjnej, urządzeń i zaplecza przemysłowego, eksterminacja pomocników wroga oraz udaremnianie wszelkich jego zamierzeń". Walka miała wybuchać tam, gdzie była najmniej oczekiwana, a w szczególności na tyłach terytorium wroga. Jak głosiła jedna z kolportowanych wówczas w Niemczech ulotek: "Na linię frontu nie dotrą oddziały nieprzyjaciela, zmuszone do zabezpieczenia swoich tyłów. Wróg będzie tracił niezbędny sprzęt i nie wykorzysta go przeciwko naszym żołnierzom". Właśnie to - jak głosił podręcznik - miało stać się trzonem walki partyzanckiej niemieckiego podziemia.

Tzw. lisia jama - przykład jednoosobowego schronu, opisywanego przez podręcznik niemieckich partyzantówfot. WP.PL

W planowaniu walki jako jedno z kluczowych zadań, mających zapewnić sukces podejmowanym atakom, przewidywano wykorzystać dobrze zorganizowane rozpoznanie. "Dokładne rozeznanie jest zasadniczym warunkiem potrzebnym do uniknięcia wyborowych oddziałów wroga i wybrania pożytecznych celów ataku". Sam atak, czy właściwie jego dobre zaplanowanie - jak podano w podręczniku - "musi łączyć w sobie bezwzględną i odważną śmiałość (...) Niestrudzona i nigdy nie osłabiona agresywność w podjętych działaniach jest najważniejszym warunkiem sukcesu". Nie mniej ważnym było właściwe wykorzystanie terenu, na którym operować mają oddziały partyzanckie. Podręcznik wskazywał, iż powinien on być trudno dostępny dla żołnierzy wroga.

"Falisty, silnie zalesiony i górzysty teren, ze słabą infrastrukturą drogową wspiera partyzantów w ich misjach. Teren otwarty, z dużym zagęszczeniem ludności i dobrze rozwiniętą infrastrukturą stwarza problemy w przeprowadzaniu misji. Duże miasta i tereny industrialne oferują, po adaptacji, dobre miejsce na akcje partyzantów, w szczególności przydatne ku temu są ruiny, np. zniszczonych osiedli, fabryk itp. Prawidłowe wykorzystanie terenu pozwoli znaleźć ukrycie przed wrogiem, a także zwieść go i zaskoczyć. Jeżeli zaś chodzi o samych partyzantów, to w świetle wskazań podręcznika powinni to być ochotnicy pełni entuzjazmu, uporu, wytrzymałości, których braki w walce i zdolnościach militarnych można wyeliminować lub pominąć. Różnorodność zadań wymaga posiadania nie tylko żołnierzy, ale także osób z technicznymi i praktycznymi umiejętnościami, a także zdolnościami politycznymi i propagandowymi". Swoim zachowaniem muszą oni budzić szacunek wśród ludzi miłujących wolność, natomiast u ludzi słabych i zdrajców
wywoływać lęk. Ważnym jest przy tym, by partyzanci dobrze poznali teren, na którym mają prowadzić swoje działania, a także poznali nie tylko język danego kraju, w którym przyjdzie im operować, ale również lokalny dialekt, którym posługiwać mogą się miejscowi.

Jak wiadomo, w parze z walką zbrojną musi iść także wojna psychologiczna. Partyzantom zalecano zatem, by używali wszystkiego co może zwiększyć opór wśród ludności niemieckiej oraz spowodować spadek morale wroga i osłabić jego prestiż. Na czele grup partyzanckich mieli stanąć charyzmatyczni, dobrze wyszkoleni liderzy. To właśnie ich właściwy dobór miał być decydujący dla podejmowanych działań. Jak precyzował podręcznik: "Lider powinien być wymagający wobec siebie i innych podczas przeprowadzania misji. Z drugiej strony musi bezgranicznie dbać o dobro swoich ludzi i utrzymywać przydatność bitewną swojej jednostki. Jego odwaga jako człowieka walczącego, jego przywódcze sukcesy i bezwarunkowa uczciwość muszą budzić zaufanie".

Oprócz biegłości militarnej i osobowości, wartościowymi zaletami lidera są także właściwe wyczucie polityczne i propagandowe. Dowodzone przez takich ludzi oddziały Werwolfu w dalszej części książki dowiadywały się, jak poruszać się w nieznanych warunkach, jak przygotować swoje obozowisko oraz w jaki sposób bezpiecznie przemieszczać się z miejsca na miejsce. Autor podręcznika radzi, że w momencie, gdy partyzantka znacząco się rozrasta i nabiera znaczenia w terenie, należy zorganizować dla niej lokalne, tajne dowództwo, kierujące jej działalnością. Podstawą opracowania był szczegółowy instruktaż dotyczący prowadzenia akcji dywersyjnych i sabotażowych, a zawarte w nim wskazówki były często wykorzystywane w praktyce na zachodzie Europy.

Werwolf na Górnym Śląsku

Czy opisane powyżej techniki zostały zastosowane również podczas akcji Werwolfu na terenie obecnej Polski? Wiele wskazuje na to, że w poszczególnych miejscowościach kraju podjęto przygotowania do wdrożenia ich w życie. Na terenie Górnego Śląska szczególnym przykładem może być teren ówczesnego powiatu pszczyńskiego. Z zachowanych dokumentów archiwalnych wynika, iż tam właśnie w kwietniu 1945 r. zaobserwowano kilka przypadków zrzutów spadochronowych niemieckich dywersantów, którzy, jak wszystko na to wskazuje, mieli za zadanie utworzenie na tym terenie niemieckiej partyzantki.

Jak raportował wówczas starosta pszczyński "Podczas penetracji na łąkach należących do Podlesia odnaleziono cztery skrzynie zrzucone na spadochronach, z których dwie zawierały broń automatyczną, trzecia chleb, czwarta konserwy i papierosy. Jeden ze skoczków został przy pomocy okolicznych włościan zabity, skoczek ten z ukrycia zaatakował z broni automatycznej wywiadowcę zabezpieczającego odnalezione skrzynie i mimo trzykrotnego wezwania do poddania się nie uczynił tego, zasypując w dalszym ciągu wywiadowcę wraz z ludźmi strzałami. W czasie zwalczania opornego został on zabity". Tej samej nocy został ujawniony aparat odbiorczo-nadawczy porzucony w lasach w okolicach miejscowości Tychy. Podobne zrzuty zanotowano 15 kwietnia 1945 roku na trenie Wyr i Orzesza, a także 12 kwietnia na terenie Lędzin. W pierwszym przypadku ujęto wszystkich potencjalnych partyzantów, w drugim zatrzymano czterech. Pozostałym trzem skoczkom udało się umknąć do lasu.

Maciej Bartków

Maciej Bartków jest autorem licznych artykułów dotyczących m.in. tajemnic II wojny światowej. W książce "Tajemnica Szybu Południowego" w kompleksowy sposób przedstawił jedną z największych wojennych tajemnic Górnego Śląska - niewyjaśnioną do dzisiaj zagadkę Szybu Południowego dawnej kopalni "Miechowice" w Bytomiu. Twórca i koordynator prowadzonego w 2013 roku w Bytomiu projektu "Tajemniczy Bytom". W marcu 2014 roku ukazała się jego kolejna książka "Werwolf na Górnym Śląsku".

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaAdolf Hitleriii rzesza
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)