Wenezuela: siedem ofiar zamieszek po wyborach prezydenckich, wkrótce kolejne protesty
Siedem osób zginęło podczas poniedziałkowych starć, które wybuchły w kilku miastach Wenezueli po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów prezydenckich - poinformowała prokurator generalna kraju. Opozycja i rząd wzywają do kolejnych demonstracji.
Prokurator generalna Luisa Ortega Diaz powiedziała też, że w wyniku starć rannych zostało 61 osób. O wybuch przemocy oskarżyła opozycję. Zatrzymano 135 osób, podejrzewanych o udział w zamieszkach.
Wśród ofiar są dwie osoby zastrzelone przez zwolenników opozycji, gdy w dzielnicy Caracas zamieszkanej przez klasę średnią świętowano zwycięstwo wyborcze kandydata partii rządzącej Nicolasa Maduro.
Tysiące osób - głównie zwolennicy opozycyjnego kandydata Henrique Caprilesa Radonskiego, który według Państwowej Komisji Wyborczej (CNE) przegrał niedzielne wybory - wyszły w poniedziałek wieczorem na ulice stolicy oraz innych miast Wenezueli. Palono opony i blokowano ulice, doszło do starć z siłami bezpieczeństwa.
W Caracas funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego i strzelali gumowymi pociskami, by rozpędzić tłum młodych zamaskowanych zwolenników kandydata opozycji i powstrzymać ich marsz ku centrum miasta.
Państwowa telewizja pokazała zdjęcia palonych samochodów w stanie Barinas, skąd pochodził zmarły w marcu prezydent Hugo Chavez. Zdjęcia przedstawiały też częściowo zniszczoną siedzibę rządzącej Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV) w stanie Tachira.
Członkowie rządu oskarżyli zwolenników Caprilesa Radonskiego o dokonanie tych zniszczeń oraz zaatakowanie domu szefowej CNE Tibisay Luceny.
"Próba zamachu stanu"
Maduro, namaszczony przez Chaveza na następcę, poniedziałkowe zamieszki nazwał próbą zamachu stanu. Wysocy rangą przedstawiciele rządu wspominają o możliwości podjęcia działań prawnych przeciwko Caprilesowi Radonskiemu. "Osobiście upewnię się, że zapłaci pan za straty, które wyrządza pan ojczyźnie i narodowi" - napisał na Twitterze szef Zgromadzenia Narodowego Diosdado Cabello. Domaga się wszczęcia śledztwa przez prokuraturę.
Obie strony wzywają swoich zwolenników do kolejnych pokojowych demonstracji. Budzi to obawy przed wybuchem przemocy w liczącym 29 mln ludzi kraju, w którym w samym 2012 roku doszło do 16 tys. zabójstw.
Maduro zaapelował do swoich do zwolenników, by demonstrowali przez cały tydzień. Capriles Radonski napisał na Twitterze: "Nie dajcie się sprowokować. Ta walka będzie trudna, ale pokojowa. Nam zależy na tym, by zapanował pokój".
Opozycyjny kandydat, były gubernator stanu Miranda, wzywa zwolenników, by protestowali przed biurami CNE w środkowej części kraju, a w środę przenieśli się do centrum Caracas, gdzie mieści się główna siedziba komisji wyborczej.
Kontrowersje wokół wyniku
Według CNE niedzielne wybory wygrał różnicą ponad 200 tys. głosów 50-letni Maduro. Kandydat PSUV uzyskał 50,8 proc. głosów, a 40-letni centrysta Capriles Radonski - 49 proc. głosów.
Opozycyjny kandydat nie uznał wyniku wyborów i domaga się ponownego przeliczenia wszystkich głosów. Twierdzi, że jest zwycięzcą wyborów, i powołuje się na dane zebrane przez jego sztab wyborczy. Utrzymuje, że udokumentował on ok. 3200 nieprawidłowości - od legitymowania się fałszywymi dowodami tożsamości podczas głosowania po zastraszanie pracowników lokalnych komisji wyborczych.
CNE odmawia przeliczenia oddanych 15 mln głosów. Utrzymuje, że sprawdzono 54 proc. głosów z elektronicznego systemu. Wiceprezydent Jorge Arreaza napisał na Twitterze, że Capriles Radonski nie zwrócił się do CNE z oficjalną prośbą o rozszerzenie kontroli z 54 do 100 proc. głosów.
W poniedziałek CNE oficjalnie potwierdziła zwycięstwo Maduro w wyborach. Zostanie on zaprzysiężony na sześcioletnią kadencję w najbliższy piątek.