Świat"Washington Post": Zachód kapituluje przed Putinem

"Washington Post": Zachód kapituluje przed Putinem

Na lipcowym szczycie państw G-8 w Petersburgu mocarstwa zachodnie nie skrytykują w końcu autorytarnej i imperialnej polityki rosyjskiego prezydenta Władimira Putina, jak tego chciała administracja prezydenta USA George'a Busha - przewiduje "Washington Post".

Jak pisze znany publicysta dziennika Jackson Diehl, rząd USA starał się, by na porządku dziennym spotkań przygotowujących szczyt znalazł się problem podsycania przez Rosję separatyzmów etnicznych w Gruzji i Mołdawii, a także jej naciski na Ukrainę, aby nie sprzymierzała się z Zachodem.

Bush planował początkowo wizytę w Kijowie przed przyjazdem do Petersburga, aby wzmocnić ukraińskich prozachodnich demokratów. Liczył też, że na szczycie i przed nim zachodnioeuropejscy sojusznicy USA poprą jego politykę zaostrzonego kursu wobec Moskwy, którego oznaką było krytyczne wobec Putina przemówienie wiceprezydenta Dicka Cheneya na Litwie.

"Jednak w ostatnich tygodniach wola Zachodu, aby przeciwstawić się Putinowi, skruszała" - pisze Diehl. Dowodzi tego - jego zdaniem - stanowisko Francji i innych państw zachodnioeuropejskich na konferencji ministerialnej NATO 10 dni temu, gdzie odrzuciły one amerykański plan przyspieszenia członkostwa Ukrainy i Gruzji w sojuszu atlantyckim.

Bush także odwołał planowaną wizytę w Kijowie - głównie wskutek wewnętrznych sporów na Ukrainie, ale w efekcie jest to także sukces Kremla. Przemówienie Cheneya, które miało być ostrzeżeniem Europy przed energetycznym szantażem Rosji, zostało w Europie zachodniej skrytykowane jako zbyt prowokacyjne.

Administracja - kontynuuje autor - wątpi teraz, by udało się jej umieścić sprawę Mołdawii i Gruzji na porządku dziennym spotkania ministrów spraw zagranicznych państw G-8, przygotowującego szczyt. "Rosja gra bardziej agresywną, przemyślaną grę i bierze nad nami górę" - cytuje Diehl konserwatywnego działacza Bruce'a Jacksona, popierającego kampanię Busha na rzecz demokracji na świecie.

Zdaniem publicysty "Washington Post", Waszyngton złagodził ostatnio stanowisko wobec Moskwy, gdyż zależy mu na jej poparciu w negocjacjach z Iranem na temat jego programu nuklearnego. Europa zachodnia natomiast ulega Kremlowi, ponieważ potrzebuje rosyjskiego gazu ziemnego i ropy naftowej.

Rosja - jak wyjaśnił autorowi niewymieniony z nazwiska przedstawiciel UE - praktycznie szantażuje Europę, grożąc wstrzymaniem dostaw gazu i ropy, gdyż może je obecnie sprzedać Chinom, których kwitnąca gospodarka potrzebuje ogromnych ilości energii. "Oznacza to, że nie mamy wyboru i musimy popierać Moskwę, aby realizowała niezbędne inwestycje (energetyczne) i dostarczała nam energii" - cytuje Diehl swoje europejskie źródło.

"W obliczu takiej europejskiej bezmyślności oficjele amerykańscy pogodzili się z tym, że na szczycie (w Petersburgu) Putin zaprezentuje się jako władca powracającego na arenę supermocarstwa. Gruzini i Mołdawianie będą patrzeć, jak zachodni przywódcy pozdrawiają Putina, podczas gdy rosyjski bojkot ich eksportu i popieranie separatyzmów w ich krajach nie będą omawiane. Rosyjscy demokraci, jeśli będą mieli szczęście, spotkają się w Moskwie z amerykańskimi dyplomatami średniego szczebla. A widzowie w reszcie świata będą mogli zadać sobie pytanie: czy grupa G-8 istnieje po to, aby służyć Rosji? Czy jest jakiś inny cel?" - konkluduje autor.

Tomasz Zalewski

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)