Warto się targować
Targując się, możemy zaoszczędzić trochę gotówki. A im droższy towar, tym większy upust możemy wynegocjować. Co prawda nie żyjemy w kraju, w którym targowanie się jest zwyczajem i nieodłącznym elementem handlu, ale nikt nam przecież tego nie zakazuje. Co nas więc powstrzymuje od negocjowania cen? Niektórzy twierdzą, że po prostu nie wiemy, że mamy do tego prawo. A jakie mamy realne szanse, by targując się, zaoszczędzić?
04.06.2006 | aktual.: 04.06.2006 14:00
Najniższy zysk
Wbrew pozorom, najtrudniej negocjować ceny żywności. Na rynkach i targowiskach z warzywami i owocami sprzedawców nie dziwi, że klienci się targują, ale upusty są niewielkie. Obniżamy ceny minimalnie, bo zarabiamy niewiele, a opłaty są bardzo duże – wyjaśnia Janusz Mazurek z poznańskiego Rynku Jeżyckiego. Szparagi kupiłem za 5,50 zł, a sprzedaję za 6 zł! Za miejsce na rynku płacę ponad 1000 zł miesięcznie, za wjazd na giełdę na Franowie – 45 zł, a do tego jeszcze dochodzi ZUS - dodaje.
W małych prywatnych warzywniakach i sklepach spożywczych jest jeszcze gorzej. Obniżę cenę pod warunkiem, że klient chce kupić np. kilka kilogramów bananów, a nie kilogram – mówi pani Anna, właścicielka warzywniaka "Zielony sklepik". – Albo jeśli ktoś robi u mnie duże zakupy, po ostatecznym podliczeniu ceny mogę ją korzystnie dla klienta zaokrąglić lub dodać jeden produkt gratis. Na giełdzie nikt nam nie chce dawać upustów, a my mamy mniej klientów niż straganiarze, dlatego też nasze ceny są zwykle niższe niż na rynkach - wyjaśnia.
Podobnie jest w niewielkich sklepach mięsnych i minimarketach, choć tu czasami coś utargujemy – zwłaszcza, jeśli często robimy w tym miejscu zakupy. W hipermarketach możemy raczej zapomnieć o targowaniu. Nie po to mamy promocje i tak niskie ceny, by je jeszcze obniżać! – stwierdził przedstawiciel jednego z nich. Jeśli nasz klient ma ochotę się targować, może przed pójściem do kasy zgłosić się do punktu informacyjnego i spytać o możliwość upustu kierownika zmiany lub sklepu – tłumaczy Błażej Patryn, rzecznik prasowy sieci "Piotr i Paweł". Zgodnie z przepisami, nie musimy jednak na propozycję klienta się zgodzić - zastrzega.
Warto próbować
W wielu sklepach z ubraniami, butami i kosmetykami nie chciano nawet z nami na ten temat rozmawiać. I nie były to tylko sklepy renomowanych firm. Niektórzy właściciele zasłaniali się po prostu tym, że upusty dają tylko kupującym, którzy zasłużyli na "karty stałego klienta". Ale zdarzało się też inaczej.
W sklepie znanej marki bielizny obniżono mi marżę na wszystkie towary. Trzeba być elastycznym – twierdzi Krzysztof Jankowski, właściciel sklepu z bielizną firmy Atlantic. O 5% jestem gotów obniżyć ceny niemal każdego towaru, a jeśli klient kupuje więcej, dorzucę coś gratis - dodaje.
Mniej więcej o 10% udało mi się też obniżyć ceny butów w sklepach przy Starym Rynku. W większości sklepów jubilerskich wręcz warto się targować – zwłaszcza gdy chcemy wydać "grubszą" gotówkę. Na wyraźną prośbę dajemy klientkom upusty od 5 do 10% – mówi Halina Miądowicz ze sklepu z biżuterią poznańskiej sieci jubilerskiej Barbary Chojnackiej.
Nie było też lumpeksu, w którym nie mogłabym dojść ze sprzedawcą do porozumienia. Tu zawsze coś da się utargować, jeśli nie z jednej rzeczy, to z ogólnej kwoty zakupu. Swobodnie możemy się również targować we wszystkich galeriach i kwiaciarniach. W zależności od kwoty możemy utargować nawet do 5 zł – w przypadku cen do 50 zł. W aptekach odmawiano kategorycznie upustów, ale w nielicznych proponowano karty rabatowe zwane "kartą przyjazną pacjentowi". Norma
Negocjacja ceny jest jednak i u nas stałym elementem handlu – przy zakupach o dużej wartości. Kupując coś bardzo drogiego, zaczynamy kalkulować. W takich przypadkach niemal zawsze dopytujemy się o wysokość ewentualnego upustu – tu już w procentach, nie w złotych. Jest to widoczne przede wszystkim przy zakupie np. domów i mieszkań, materiałów budowlanych, samochodów, sprzętu rolniczego i koni. Nie zdarza się, by klient nie pytał czy jest możliwość obniżenia ceny i o ile procent – mówi Jakub Nowak, doradca handlowy Pol-Car. Staramy się ustalić taką kwotę, aby obie strony były zadowolone, choć oczywiście są granice, których przekroczyć nie możemy - dodaje.
Jak widać, nie ma więc przeszkód byśmy przynajmniej próbowali się targować, musimy tylko zdać sobie sprawę z tego, że cena na metce, półce czy w katalogu nie musi być tą ostateczną. A jeśli powstrzymuje nas wstyd, powiedzmy sobie, że my się wcale nie targujemy – my jedynie negocjujemy cenę...
Co na to polskie prawo?
W Polsce cena musi być zawsze podana do naszej wiadomości, ale nie ma przymusu jej negocjacji. Sprzedawca podając swoją ofertę ma więc prawo odmówić targowania się i nie może być to podstawą jakichkolwiek naszych roszczeń w stosunku do niego.
Tam, gdzie targować się trzeba...
W Egipcie targować się można nawet w śródmiejskich sklepach, na suku (egipskim targu) targować się trzeba, bo grubo przepłacimy (nawet kilkaset procent!). Podobnie jest we wszystkich krajach arabskich.
W Turcji ceny też są mocno zawyżone – co najmniej kilkukrotnie. Najlepiej targować się w lirach, by w końcu zapłacić w euro jeszcze trochę mniej.
W Kenii większość cen można zwykle obniżyć o połowę. Handlarze pamiątkami często żądają nawet 10 razy więcej niż wynosi cena ostateczna.
W Chinach i Tybecie targować się trzeba w małych prywatnych sklepikach i na targowiskach. Targujemy się do takiej kwoty, jaką możemy i chcemy zapłacić.
W Japonii targowanie się jest ograniczone do rejonów tanich sklepów ze sprzętem elektronicznym, w których grzeczna prośba często powoduje obniżenie ceny o ok. 10%.
Milena Kochanowska