PolskaWarto być górnikiem!

Warto być górnikiem!

Na kopalni pracowała jego matka, ojciec, dziadek, pracuje brat, wujkowie i kuzyni. Nic więc dziwnego, że 17-letni Seweryn Chachura też w przyszłości chce się związać z górnictwem. - My to mamy chyba w genach - śmieje się się chłopak. Seweryn najbardziej ceni sobie opowieści dziadka Alojzego, który w latach 50. gołymi rękami wybierał węgiel z przodka, a mimo to dzisiaj wciąż powtarza:
- Jakbym był znowu młody, od razu poszedłbym do kopalni. Bez wahania - pisze "Dziennik Zachodni".

Warto być górnikiem!
Źródło zdjęć: © Gazeta Poznańska

Bo choć w jego czasach górnik nie znaczył wiele dla władzy, która widziała w nim tylko maszynę do fedrowania, to wśród Ślązaków zawód cieszył się najwyższym uznaniem. - Tu nadal w co drugim domu żyje górnik. Kopalnia przez lata dawała nam chleb i pozwoliła godnie żyć - podkreśla pan Alojzy.

Chachurowie mieszkają w Baranowicach, koło Żor. - O pracy na dole ciągle opowiadał mi i ojciec, i dziadek. Zawsze wciągały mnie te historie ze środka ziemi, słuchałem ich z przejęciem. Więc teraz sam chcę zobaczyć, jak to tam jest - mówi z przejęciem chłopak, obecnie uczeń drugiej klasy technikum górniczego.

Jego ojciec przepracował na kopalni 25 lat. W czasach, kiedy z górników zrobiono prawdziwych pupilów władzy socjalistycznej. Wtedy zawód naprawdę zyskał na znaczeniu, albo po prostu kazano żyć w takim przekonaniu. Czy to była ułuda?

- Nie dla nas. W Barbórkę człowiek czuł się naprawdę kimś ważnym. Już tydzień wcześniej człowiek się przygotowywał do tego święta. Telewizja trąbiła non stop tylko o tym. Koncerty, gwarki, uroczyste akademie- przypomina dziś pan Kazimierz.

- Dziś już nic nie zostało z tego dawnego święta. Teraz o tradycji się zapomina. Kiedyś gwarki organizowała kopalnia, a teraz trzeba za nie płacić, więc mało kto przychodzi. Nie tak powinno być- mówi.

Pan Kazimierz munduru galowego nie ma. Kopalnia co prawda dała materiał, ale trzeba było na przymiarki do krawca jeździć, a to już górnikowi nie pasowało. - A ja na same dojazdy do roboty traciłem cztery godziny dziennie, więc kiedy jeszcze miałem o tym myśleć? - pyta.

Pamięta gwarki w Ochotniczej Straży Pożarnej w Książenicach pod Rybnikiem. - Stoły uginały się od jedzenia. Były krupnioki, rolady, modro kapusta z kluskami śląskimi. Piwo. I kufel na pamiątkę. Niczego nie brakowało- twierdzi. Do pracy w kopalni trafił jako dwudziestolatek, zaraz po burzliwym roku 1968.

- Dojeżdżałem do KWK Szczygłowice w Knurowie. Trafiłem na dół, do oddziału przewozowego. Przepracowałem tam całe 25 lat- mówi. Najpierw był młodszym cieślą, potem maszynistą elektrowozu, a na końcu głównym dysponentem przewozowym. - Dostawałem trzy medale za pracę. A jak odchodziłem trzynaście lat temu na emeryturę, pamiątkową szablę - wspomina z rozrzewnieniem.

To były czasy, gdy na kopalniach nie brakowało rąk do pracy, ale nie było też czasu na odpoczynek. Fedrowało się na okrągło, świątek, piątek, czy niedziela. Seweryn doskonale pamięta, gdy ojciec wychodził z domu i mama żegnała go słowami "Z Panem Bogiem". To pozdrowienie w każdej górniczej rodzinie. A szczęśliwą szychtę miało gwarantować "Szczęść Boże", rzucane przez kolegów mijanych w kopalnianej bramie, czy na cechowni.

- To pomagało. Bo w tamtych czasach na kopalni było duże koleżeństwo. Nie było takiej mechanizacji jak teraz, więc wszyscy musieli liczyć na siebie. Pomagaliśmy sobie, jak umieliśmy. Prawdziwa górnicza brać to nie bujdy, w wielu sytuacjach ekstremalnych pozwalała przetrwać - zapewnia Kazimierz Chachura.

Chociaż za komuny znajdowali się aparatczycy, którym nie podobało się takie manifestowanie wiary i tradycji. - Zamiast "Szczęść Boże", próbowali nas przekabacić na "Cześć pracy". Ale to były wyjątki i nikt na to nie zwracał uwagi- śmieje się.

Kazimierz pamięta doskonale swój pierwszy zjazd na dół. Nie bał się. - W rodzinie były górnicze tradycje, więc wiedziałem, co mnie czeka. Nie przerażała mnie ani ciemność, ani ciężka praca. Jak ktoś miał chęci, to robił - zapewnia. Ale nie brakowało takich, którzy zjechali po raz pierwszy, a później już nigdy nie wrócili na dół.

- Jak się przyjmowałem, było nas dziesięciu, a do emerytury zostało tylko dwóch. Jak wszystko pójdzie dobrze, jego syn swój pierwszy zjazd na dół zaliczy już w przyszłym roku, gdy skończy 18 lat.

- Nie mogę się doczekać. Wiem, że to ciężka praca, ale ja już zdecydowałem. Uważam, że to dobry zawód - mówi. Na razie był tylko w sztolni szkoleniowej, która do złudzenia przypominała podziemne wyrobiska. - Z jednym wyjątkiem. Tam czysto, pięknie, a na dole wszędzie pył i brud - mówi chłopak.

A mama nie miała nic przeciwko temu? _ - Zachęcała! Przecież też jest po szkole górniczej_ - śmieje się Seweryn.

- Przepracowałam na powierzchni kopalni 26 lat- wtrąca jego mama, pani Róża. - W tym czasie można poznać kopalnię. A obaw nie ma żadnych przed pierwszym zjazdem kilometr w dół?

- Najgorszy przy pierwszym zjeździe jest ten zakręt w połowie drogi, trzeba się mocno trzymać, bo winda pędzi, że ho. Pamiętaj o tym, synu!- mówi poważnie pan Kazimierz i zaraz wybucha śmiechem. To słynny dowcip doświadczonych górników, którzy w ten sposób straszą żółtodziobów. Zresztą ten zwyczaj istniał, gdy na kopalni pracował dziadek Seweryna, Alojzy. - I wierz mi pan, że nie brakowało takich, którzy zaczynali się kurczowo trzymać czego popadnie - śmieje się pan Alojzy.

W dzisiejszych czasach zawód górnika to już nie to samo, co niegdyś. Czy to nie przeszkadza Sewerynowi? - Górnictwo wraca do łask, węgiel od paru lat znów jest bardzo ważny i mam nadzieję, że tak zostanie - broni swojej decyzji i podkreśla, że podjął ją świadomie.

Wiąże przyszłość z tym zawodem, ale nie chce być zwykłym górnikiem. Kto wie, może uda mu się zajść wyżej, teraz pojawiają się nowe możliwości... _ - Może pójdę na studia. Zostanę sztygarem_ - planuje.

Na razie nie przerażają go wieści o wypadkach, ani niebezpieczeństwie. Choć po tragedii w Halembie cała rodzina miała wątpliwości. _ - Wypadki się zdarzają. Zwłaszcza przed Barbórką. Nie wiem dlaczego, nie mogę tego wytłumaczyć, ale to się powtarza od kilkudziesięciu lat_ - mówi pan Kazimierz, który sam miał wypadek, w którym stracił kawałek kciuka.

- Nawet nie pamiętam, jak to się stało. Rękę mi szyna przycisnęła. Dopiero po piętnastu minutach poczułem w rękawicy ciepło. Ściągam ją i widzę, że nie mam palca - przypomina.

Dziadek Seweryna, Alojzy, zaczął pracę w 1954 roku, w kopalni Bolesław Śmiały w Łaziskach, później przeszedł do Jastrzębia. Na emeryturę odszedł 26 lat temu, w 1980 roku. Pracował w samym sercu kopalni, na przodku. Wtedy łatwo nie było, bo nikt nie myślał o przywilejach, Barbórkach, tylko o kolejnych wykonanych metrach, bo to nich zależała wypłata. - W nocy przychodziło dwóch, co "strzelali" wyrobisko. Do samego przodka budowało się szyny, i podjeżdżało wagonikami. A w ciągu dnia wchodziło nas trzech i wybieraliśmy urobek do wozów. Wszystko rękami, albo łopatami. Na szychtę musieliśmy załadować 25, 26 wozów. To jak człowiek od razu z rana nie zjadł chleba, to potem nie miał czasu. A pot kapał z nosa ciurkiem - przypomina pan Alojzy. - Płacili według przerobionych metrów. A jak komuś się zdawało, że dostajemy za dużo, przychodzili tzw. normowcy i ustalali, że nasza norma jest śmiesznie niska, więc dokładali koleje metry. Człowiek narobił się jak wół, a mało zarobił.

Praca w soboty i niedziele była normalnością, bo z tym wiązały się dodatkowe pieniądze. - Robili zapisy na pracę w niedzielę, to w czwartek już miejsc brakowało, wszyscy mieli chęć do roboty - opowiada pan Alojzy.

A Barbórka? - Dodatkową dniówkę płacili, a czasem gołą pensję, nawet bez premii. Takie to były czasy - mówi. Ale nie żałuje, że był w górnictwie. Jest z tego dumny i tę dumę chce przekazać wnukowi. W rodzinie Chachurów trudno dziś zliczyć wszystkich górników.

- Najstarszy syn jest ratownikiem na Pniówku, szwagrowie też są górnikami, ich dzieci też związały się z górnictwem- wylicza pan Kazimierz. - I teraz przyszedł czas nas Seweryna- poklepuje syna po ramieniu.

Legendy i symbole

- Barwy górnicze to czerń i zieleń. Czerń to symbol węgla i ciemności pracujących w kopalni, a zieleń wyraża tęsknotę górników za widokiem lasów i pól, gdy oni muszą pracować w pocie czoła na dole.

- Skarbek, zwany też Skarbnikiem - to duch podziemi, który pojawia się w podziemnych wyrobiskach. Jednak, jak podają legendy, nie należy się go nigdy bać, bo jest dobrym duchem i pasterzem pracujących na dole. Przedstawiany jako siwobrody starzec w białej szacie. Zwany Skarbnikiem, bo podobno strzeże wszelkich podziemnych skarbów, nie tylko węgla. Gdy się zdenerwuje, następują tąpnięcia i zawały.

- Pierwsze mundury górnicze pojawiły się w XVIII wieku w Niemczech. Obecny czarny mundur galowy ma wiele ozdób, które nawiązują do dawnej odzieży roboczej. Jest na przykład miotełka służąca do czyszczenia otworów strzałowych. Krótka pelerynka to pozostałość kapy chroniącej przed wodą lejącą się ze stropu. Zakładki na piersiach i rękawach służyły do wtykania za nie lontu i krzesiwa, a to narzędzia potrzebne przy robotach strzałowych.

- Szpada górnicza, kordzik - niegdyś była też barda i kordelas. To pozostałość z dawnych czasów. Kiedyś górnicy musieli chodzić uzbrojeni, by stawiać się na rozkazy księcia, którego musieli bronić. Obecnie szpady górnicze nadawane są na uroczystościach górniczych za długoletnią pracę.

Patronka wszystkich pracujących pod ziemią

W sercu niemal każdej kopalni - cechowni, znajduje się figura bądź obraz patronki górników, św. Barbary. Nawet władze komunistyczne zazwyczaj godziły się na pozostawienie tego ważnego dla górniczej braci symbolu. A tam, gdzie próbowano go odebrać, górnicy grozili strajkiem.

- Ona gwarantuje szczęśliwą pracę, daje nadzieję na bezpieczny powrót do domu. Każdy górnik to wie - mówi Marek Sudoł, dziś pracownik KWK Rydułtowy-Anna, a niegdyś zlikwidowanej w 2001 roku wodzisławskiej kopalni 1 Maja. Pamięta, że władzy nie podobało się umieszczanie symboli religijnych w cechowniach. Ale górnicy i tak twardo stawiali na swoim.

- Trzeba było być konsekwentnym i zazwyczaj się udawało - mówi Sudoł. Tak jak po strajkach w 1980 roku, gdy górnicy z kopalni 1 Maja zażądali umieszczenia św. Barbary w cechowni. Żądanie spełniono bardzo szybko, figura pojawiła się tam już 12 października 1980 roku. Na oficjalnych uroczystościach jej wprowadzenia pojawiło się 12 tysięcy ludzi!

Figura dodawała otuchy górnikom podczas strajków i stanu wojennego. Granitowa postać św. Barbary była świadkiem ataku ZOMO na modlących się górników w 1988 roku.

Gdy w 2001 roku likwidowano kopalnię, św. Barbara była ostatnią, która została stamtąd wyprowadzona. Stało się to dokładnie 8 grudnia. Figura patronki górników została przeniesiona do kościoła pw. Matki Boskiej Częstochowskiej, w wodzisławskiej dzielnicy Wilchwy.

- To była bardzo ważna i wzruszająca uroczystość dla nas wszystkich. Oddaliśmy jej hołd, ale nasza patronka nie została sama, odwiedzamy ją nadal w kościele - mówi nam Marek Sudoł. Obecnie górnika i jego kolegów z kopalni w Rydułtowach chroni inna figura św. Barbary, która niezmiennie stoi tam od kilkudziesięciu lat.

Początki tej kopalni sięgają już 1792 roku, więc bezcennych pamiątek jest tam znacznie więcej. Prawdziwe skarby mieszczą się w Izbie Pamięci, umieszczonej w zabytkowym budynku dawnej kopalnianej wagi, gdzie niegdyś podjeżdżano wozami konnymi po węgiel (znajduje się tuż przy bramie wejściowej).

Izbą Pamięci opiekuje się m.in. Maria Widlicka, która w tym roku Barbórkę obchodzi w pracy po raz ostatni.

- Smutna będzie. Za dwa tygodnie odchodzę na emeryturę, ale kiedyś trzeba odpocząć - mówi kobieta. Izbę założono w 1986 roku. W środku jednym z najcenniejszych eksponatów jest obraz św. Barbary, który w 1945 roku został zabrany z dołu kopalni.

- Był tam przez całe lata, ale w końcu likwidowano jedno z wyrobisk, więc górnicy postanowili go wywieźć na powierzchnię - pokazuje Maria Widlicka.

Na ścianie nadal tyka zegar kontrolny z 1925 roku, który odmierzał górnikom szychty. Są kopalniane kamienie graniczne z XIX wieku, mundur. Duże wrażenie robi kolekcja starych górniczych lamp olejowych. - Nie chcieliśmy zapomnieć o dawnych tradycjach, wszyscy opiekują się tym miejscem - mówi pani Maria.

Mieć oczy dookoła głowy

42-letni Grzegorz Jureczko z podwodzisławskich Gołkowic ma dwóch synów: 17-letniego Adama i 19-letniego Tomasza. Młodszy uczy się w technikum górniczym, starszy w mechanicznym. Obaj w przyszłości chcą się związać z kopalnią.

W przyszłym roku pan Adam odchodzi na emeryturę. Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że żadna szkoła nie przekaże tego, co może przekazać synom ojciec, który ma za sobą 25 lat w kopalni. Jakie im da rady, gdy wyruszą na swoją pierwszą szychtę? Pan Adam nie zamyśla się długo. - Muszą pamiętać o tym, że na dole nie ma wyścigów, nie wolno "wariować". Bo najważniejsze jest bezpieczeństwo, swoje i kolegów. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo na dole czekają różne niespodzianki. Jak wszyscy będą wykonywać swoje obowiązki zgodnie ze sztuką tego zawodu, wszyscy będą bezpieczni. Kopalnia to naczynia połączone. Wszyscy muszą mieć do siebie pełne zaufanie, nikt nie może nawalić - przekonuje.

Sam od lat pracuje w kopalni Jas-Mos w Jastrzębiu Zdroju, w dziale szybowym. Dba, by zwieźć na dół i górników, i potrzebne materiały. Jureczko przyznaje, że od lat kopalnia daje w miarę dobry zarobek, więc w pełni popiera wybór synów. _ - Jakby nie było, więcej się zarabia na kopalni, niż gdzie indziej. Są dodatki, Barbórka. To pewny chleb_ - mówi. Adam był już na dole, na szkolnej wycieczce. I podobało mu się, choć zdaje sobie sprawę, że takie pokazówki nie mają nic wspólnego z prawdziwym kopalnianym życiem. - Dam radę, już wybrałem. To praca jak każda inna. Najważniejsze, że będzie - mówi 17-latek.

Barbórka w domu Jureczków od lat wygląda tak samo. Z rana rodzina idzie na mszę, potem uroczysty, wspólny obiad. Tak będzie i tym razem. A zakupy? Bo wiadomo przecież, że Barbórka to też dodatkowa wypłata?_ - Wydatki już dawno zaplanowane, żona tego pilnuje_ - śmieje się pan Grzegorz.

Pamięci poległych

Społeczność małej śląskiej miejscowości Bojszowy uczciła pamięć poległych pod ziemią górników wystawiając kaplicę z figurą św. Barbary g . - Tragedia ludzi w Halembie utwierdziła nas z przekonaniu, że taki pomnik jest potrzebny, bo żyjemy na węglowej ziemi - powiedział podczas uroczystości odsłonięcia wójt Henryk Utrata.

Inicjatorem budowy był poseł Alojzy Lysko, bojszowianian, któremu pomagali mieszkańcy. Projekt powstał według pomysłu znanego plastyka Romana Nygi, na tablicach wmurowanych w kamień znalazło się 17 nazwisk poległych pod ziemią górników z gminy Bojszowy. - Dziadek zginął na kopalni Wesoła, gdzie pracował jako kombajnista. Mimo to ojciec i ja również jesteśmy górnikami - mówi Roman Slosarczyk.

Fundatorami pomnika są m. in.: górnicza rodzina Czarnynogów, kopalnie Ziemowit i Piast oraz gmina Bojszowy.

Zawód z przyszłością

Chcemy do kopalni!

Na Śląsku od kilku lat znowu jak grzyby po deszczu pojawiają się szkoły górnicze, które szkolą kopalniane kadry. Nowe pokolenie górników słucha mp3, chodzi na dyskoteki, a komputery nie mają przed nimi żadnych tajemnic.

Mateusz Wołoszyk, Łukasz Rodziewicz, Wojtek Szostakiewicz i Dawid Ślazyk, uczniowie Technikum Górniczego przy ul. Harcerskiej w stutysięcznym Jastrzębiu Zdroju, wybrali tą szkołę - jak sami mówią - mając na względzie zdrowy rozsądek.

- Mój tata pracuje na kopalni, dwóch braci też. To co miałem wybrać? Chcę iść w ich ślady, bo chcę zostać w Jastrzębiu, a tu wielkiego wyboru nie ma. Same blokowiska i kopalnie - mówi Dawid.

Ojcowie pozostałych chłopaków też pracują na kopalniach. A te - póki co - gwarantują pracę absolwentom szkoły. Przyszli górnicy mają swoje ambicje. Chcą studiować, a później pracować w dozorze górniczym.

Jacek Bombor , (KK)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)