RegionalneWarszawaW czasie epidemii koronawirusa barber strzyże, ale trawę

W czasie epidemii koronawirusa barber strzyże, ale trawę

Na wynos się nie da uczesać, ogolić, ostrzyć lub zrobić manicure. Branża beauty leży odłogiem. - Całe szczęście, że mam działkę. Mogę więc strzyc. Ale tylko trawę - gorzko żartuje Marcin Prochalski, warszawski barber .

W czasie epidemii koronawirusa barber strzyże, ale trawę

25.04.2020 | aktual.: 26.04.2020 18:56

- To szczęście, że mam od dwóch tygodni działkę. Zawsze marzyliśmy z żoną o własnym kawałku ziemi i akurat tuż przed pandemią zdarzyło nam się to marzenie spełnić. Przycinam sobie trawę, żeby nie wyjść z wprawy - śmieje się Marcin, ale nie jest to śmiech radosny.

Wraz z całą rzeszą polskich pracowników branży usług kosmetycznych, fryzjerskich, tatuażu siedzi na przymusowych wakacjach. I jest tak samo przerażony, co będzie dalej. Nie ma żadnych pomyślnych wieści poza tym, że kiedyś coś się musi wreszcie zmienić, a zakłady się otworzą.

- Nie wiadomo, kiedy wrócimy do pracy. W czerwcu? Może wtedy odmrożą i nas. I tak mamy lepiej niż właściciele salonów tatuażu, bo jesteśmy w trzeciej grupie, oni w czwartej. Będą dopiero w następnym kroku odchodzenia od obostrzeń związanych z pandemią - stwierdza. Pomoc rządowa? Pomosty? Tarcze? Marcin jest sceptyczny. Nic nie będzie w stanie uratować wielu idących na dno ludzi z branży beauty. - Oficjalnie nas nie zamknięto. My musieliśmy się zamknąć sami. Nic nam się nie należy, a w każdym razie nic, co by nas uchroniło przed katastrofą - uważa.

Obraz

Tu jest sterylnie

Marcin nie może pojąć, dlaczego przebywanie w sklepie, mijanie się w wąskich alejkach marketów jest dozwolone, dlaczego taksówkarze mogą wozić pasażerów w taksówkach, a od fryzjerów, golarzy, kosmetyczek, masażystów klienci muszą się trzymać z daleka. I odwrotnie, bo nie tylko nie można się udać do zakładu, salonu, gabinetu. Również - jak mówi rozgoryczony - nie można też, co zostało precyzyjnie ujęte w przepisach, udać się na domowy zabieg do domu zleceniodawcy. Usługi domowe są zabronione. Może taksówkarze to by mogli wyjechać na ulice, a fryzjerzy nie, bo przecież nie można się gromadzić.

- To, co my robimy, jest objęte takim szeregiem obostrzeń, rygorów sanitarnych, że u nas w gabinetach nie ma prawa prześliznąć się pół wirusa. Zawsze dezynfekujemy sprzęt po każdym kliencie, takie są przecież wymogi sanepidu, ale też sami nie wyobrażamy sobie, żeby tego nie zrobić. Myjemy ręce kilkanaście razy dziennie. Może wystarczyłoby zrobić przerwy po każdym kliencie na wietrzenie lokalu i to by załatwiło sprawę? Jesteśmy też na to przygotowani, akurat mamy lokal z dużymi oknami i moglibyśmy otworzyć je na oścież - tłumaczy.

Barber Shop Marcina mieści się na ulicy Antoniego Corazziego 4 - to pomieszczenie o 5,5 metra wysokości, są tu cztery fotele. Może wystarczy, że klienci będą siedzieć na co drugim? Odstęp dwóch metrów będzie zachowany.

Wynajmę kawałek lasu

- Już się zastanawiałem, czy nie strzyc ludzi w lesie. Zakazu nie było. Można gdzieś w leśnym zaciszu zrobić taki gabinet. Zainteresowanie miałbym duże, wielu ludzi zwyczajnie za nami tęskni i marzy, żeby móc poprawić sobie samopoczucie nowym wizerunkiem. To jest ważne dla psychiki. Boję się, że wielu ludzi po prostu oszaleje bez tych zwyczajnych dla nich zabiegów. Teraz mąż farbuje żonę, a ona strzyże jego. Albo sąsiad obcina sąsiada, a my nie możemy. A przecież w przyłbicy, w masce, w rękawiczkach zabiegi przy włosach nie mogą grozić rozprzestrzenianiem się wirusa - tłumaczy barber.

Marcin jest zdania, że gdyby nawet mógł przyjmować pięciu klientów dziennie, byłby uratowany. A teraz nawet boi się sprzedawać vouchery na lepsze czasy. - A co się stanie, jeśli okaże się, że kwota z kilku voucherów, w postaci przedpłaty za usługę, zdyskwalifikuje mnie z jakiejś formy pomocy, którą może rząd zmodyfikuje do oczekiwanych przez ludzi wymiarów?

Niech rośnie trawa i włosy

- Mam dużo szczęścia z tą działką. Teraz to majątek. Ludzie pragną kawałka zieleni, to jest marzenie. W dzisiejszych czasach i w tych strasznych epidemicznych okolicznościach czuję się uratowany i mniej się dzięki temu martwię, co będzie dalej. Teraz muszę ogarnąć grządki i zieleń. Gdybym siedział w domu i oglądał telewizję, jak wielu z nas, miałbym mętlik w głowie. Muszę wziąć grabie, przycinać trawę - opowiada i śmieje się, że dzięki temu nie wychodzi z wprawy.

Działkę otrzymał dlatego, że akurat zarząd ogrodów działkowych porządkował dokumentację, uwalniał opuszczone ogrody, za które komuś nie chciało się spłacić zaległych składek i w ten sposób chętni mogli zyskać kawałek ziemi. - Nie wiem, czy jest jakieś pozdrowienie działkowców, może "szpadle w dłoń"? Dowiem się, teraz jeszcze jestem zielony. Patrzę na rosnące rośliny i myślę, że włosy ludziom też tak rosną. Będzie co ciąć, jak wrócimy.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (0)