Szalenie dowcipny, nigdy jadowity, często wzruszający. Dziś 120. urodziny Stefana "Wiecha" Wiecheckiego
Julian Tuwim nazywał go "Homerem warszawskiej ulicy i warszawskiego języka"
10.08.2016 10:41
"Wiech dostąpił zaszczytu nie byle jakiego: dane mu było mianowicie inspirować powszechność" - pisał o Stefanie Wiecheckim publicysta Stefan Kisielewski. I dodawał: "Wiech się nie zmienia – jak nie zmienia się morze. (…) Jest i kwita, nie ma co nad nim rozumować. A miarą „morskości” Wiecha jest jego powszechność: czytają go ludzie prości i ludzie krzywi, buchalterzy i profesorowie, intelektualiści i współpracownicy, czytywał go przed swą śmiercią w Lozannie Karol Szymanowski, czytywali go rekruci i pijacy".
Dziś mija 120 lat od narodzin jednego z najsłynniejszych, warszawskich twórców. Jego popularność nie maleje, wciąż zachwycają się nim kolejne pokolenia. Młodzi cytują fragmenty jego felietonów, rzucają w rozmowie "wiechami". Jest w czym wybierać, autor „Dryndą przez Kierberdzia” pozostawił po sobie bogatą, literacką spuściznę.
Krytykowany i cenzurowany
Stefan Wiechecki urodził się 10 sierpnia 1896 na Woli. Od początku był blisko ludzi. Jego ojciec miał sklep wędliniarski przy ul. Marszałkowskiej, sam Wiechecki pracował jako dziennikarz, ale prowadził też sklep ze słodyczami na Pradze, był dyrektorem Teatru, a po ślubie wraz z zoną przez wiele lat mieszkał w pobliżu słynnego bazaru - Kercelaka. Było to miejsce niezwykłe - tu przyjeżdżali ludzie z całej stolicy, stykały się gwary z całego miasta. Językoznawcy wyodrębnili je w twórczości Wiecha - było ich co najmniej pięć.
Charakterystyczny styl Wiecha pojawił się na dobre w jego felietonach i artykułach, gdy został on sprawozdawcą sądowym, opisującym sprawy w śródmiejskich sądach grodzkich. Jednak mimo lekkiego stylu i humoru, twórczość Wiecha nie została od razu doceniona. Swój pierwszy zbiór opowiadań („Znakiem tego”) wydał za własne pieniądze - nikt nie był zainteresowany ich drukiem (choć cały nakład rozszedł się w kilkanaście dni!). Był też krytykowany przez językoznawców (m.in. za "zaśmiecanie polskiego języka") oraz polityków - przez moment objęty był nawet całkowita cenzurą: w 1951 roku wydano nakaz natychmiastowego wycofania jego twórczości z bibliotek.
Co z tego? Wiech był kochany przez czytelników, zarówno przed wojną, jak i w okresie powojennym. Sam Julian Tuwim nazwał go "Homerem warszawskiej ulicy i warszawskiego języka", a w słynnych „Kwiatach polskich” pisał o nim:
Potem to ślicznie Wiech uwieczniał,
z daleka więc do pana Wiecha
pełen wdzięczności się uśmiecham…
I cóż pan teraz uskutecznia?
Wiechecki stworzy w swoich felietonach powieściach i opowiadaniach kilka autentycznych, mocnych, warszawskich postaci, z których najsłynniejszy był chyba Teofil Piecyk, czujny obserwator warszawskiej ulicy. Inne to Walery Wątróbka oraz jego żona Gienia, szwagier Piekutoszczak czy Maniuś Kitajec. Jego twórczość to przede wszystkim felietony i opowiadania, pisarz ma na swoim koncie także dwie powieści - „Café »Pod Minogą«” (1957), oraz jej kontynuację - „Maniuś Kitajec i jego ferajna”(1960). Początkowo opisywał gwarą mieszkańców całej warszawy, po II Wojnie Światowej, częściej Targówek i Szmulowiznę - tam, gdzie jeszcze mieszkali autentyczni, przedwojenni warszawiacy.
Warszawiacy pamiętają
W stolicy imieniem Wiecha został w roku 2006 nazwany pieszy pasaż w Śródmieściu Warszawy. Na domu przy ul. Stalowej 1 znajduje się upamiętniająca go tablica. Imieniem Wiecheckiego nazwano również jeden z parków na Targówku. Ponadto mamy w stolicy ulicę Teofila Piecyka - najsłynniejszego z bohaterów wymyślonych przez Wiecheckiego.
Jaka siła tkwi w twórczości Wiecha, że do dziś jest uwielbiany? Przede wszystkim znakomity i celny dowcip. Jego twórczośc to wynik bardzo uważnej obserwacji ulicy - ludzi, ich codziennego życia, ale również ich języka - za co właśnie był wielokrotnie krytykowany. Aktywiści warszawscy, promujący w szczególności język Warszawy, wciąż zachęcają do jego twórczości. "Czasy kiedy Wiech pisywał swe felietony w "Expresiaku", a cała Warszawa z radością mówiła "Wiechem", już nie powrócą. Ale może uda się choć zwrócić uwagę mieszkańców stolicy i zainteresować ich tematem gwary" - piszą na swoich stronach. Obecnie to właśnie dzięki nim, na ulicach wciąż słychać takie "wiechy", jak "flancowany", "drynda" czy "w ząbek czesany".
Najlepiej zaś chyba twórczość Wiecheckiego ujął w słowa poeta Jan Lechoń: "Wiech to stanowczo niedoceniony pisarz pierwszej klasy, który zdołał opisać bodaj tysiąc razy pijaństwo i mordobicie. Za każdym razem inaczej".
Przeczytajcie też: Reni Jusis krytycznie o korkach w stolicy [WIDEO]