Strażnicy miejscy winni pobicia. 6 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności
"Zaatakowali, go gdy zaczął nagrywać sposób ich zachowania i zagroził wezwaniem policji"
10.02.2017 13:13
Sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności oraz 40 godzin prac społecznych. To wyrok, jaki zapadł w sprawie dwóch strażników miejskich oskarżonych o pobicie warszawskiego biznesmena.
O sprawie poinformował na swoim profilu Paweł Surgiel - ofiara napaści.
Do zdarzenia doszło w nocy z 14 na 15 lutego 2016 r. na jednym z osiedli na warszawskim Tarchominie. Jak wynika z aktu oskarżenia, poszkodowany Paweł Surgiel (zgadza się na ujawnianie danych), przeparkowując w nocy samochód, zauważył źle zaparkowany radiowóz Straży Miejskiej. Miał zwrócić uwagę znajdującym się w nim strażnikom miejskim - Adrianowi D. i Krzysztofowi K. To - według prokuratury - było przyczynkiem do jego pobicia, stosowania wobec niego gróźb, zakucia go w kajdanki i w końcu wywiezienia go poza osiedle.
Proces w tej sprawie ruszył w styczniu 2017 roku. Żaden z oskarżonych nie przyznawał się do winy , strażnicy odmówili też składania wyjaśnień. Odpowiadając na pytania prokuratora, jeden z nich - Adrian D. - tłumaczył, że parkowali na osiedlu, bo chcieli spisać notatkę służbową po wcześniejszej interwencji. Podkreślił, że poszkodowany już w momencie zwracania im uwagi "prowokował, był agresywny, nie pozwalał im wyjechać z osiedla, atakował ich słownie, popychał"; "był bardzo pobudzony". Adrian D. przyznał, że zdawał sobie sprawę, iż mężczyzna nagrywa interwencję. - Za wszelką cenę staraliśmy się nie dać sprowokować. Informowaliśmy tego pana, że może złożyć zawiadomienie o popełnionym przez nas wykroczeniu - nieprawidłowym zaparkowaniu - na komendzie policji lub w siedzibie Straży Miejskiej - dodał.
Relacjonował, że poszkodowany był agresywny, blokował wyjazd radiowozu, "podkładał się prawie pod koła". Jak dodał, po kolejnych próbach uspokojenia go doszło do szarpaniny. - Zauważyłem, że kolega został odepchnięty, więc prewencyjnie musieliśmy zastosować środki przymusu bezpośredniego w postaci siły fizycznej. Pan zaczął się szarpać, kopać. Wpadł w jakiś szał. Mieliśmy problem z obezwładnieniem go. Nie zareagował na użycie gazu - dodał. Tłumaczył, że decyzja o wywiezieniu go z osiedla związana była z tym, że na hałas reagowali mieszkańcy. - Gdyby się uspokoił, mogliśmy zakończyć interwencje na miejscu, tak się jednak nie stało. Chcieliśmy spokojnie zakończyć interwencję, naszym celem było wezwanie policji. Dlatego postanowiliśmy wyjechać z osiedla, w miejsce, gdzie spokojnie będzie można to zrobić - mówił.
D. powiedział, że wybrali do tego celu znajdujący się w pobliżu parking, przy lesie. Tam - jak zaznaczył - mężczyznę poinformowali, że ze względu na jego zachowanie zostanie wezwana policja. - Wtedy zaczął nas przepraszać. Tłumaczył, że już wcześniej interweniowali u niego policjanci, że ma dzieci, że straci pracę - mówił D. Dodał, że "ugięli się i poszli poszkodowanemu na rękę", wystawiając jedynie mandat za zakłócenie porządku publicznego. - Przyjął mandat, podpisał go, odwieźliśmy go z powrotem na miejsce rozpoczęcia interwencji - powiedział.
Wersja biznesmena
Relacja poszkodowanego jest zupełnie inna. Paweł Surgiel w rozmowie z dziennikarzami podkreślał, że zareagował na źle zaparkowany radiowóz, bo strażnicy złamali prawo. Dodał, że zaatakowali, go gdy zaczął nagrywać sposób ich zachowania i zagroził wezwaniem policji.
Według niego, strażnicy miejscy byli agresywni , bili go, rozpylali mu gaz prosto w twarz i oko (doprowadzając do poparzenia oka), żądali usunięcia nagrywanego filmu. Po wywiezieniu z osiedla - jak twierdził - oskarżeni mieli grozić, że go zabiją, zakopią w lesie i nikt go nie znajdzie.
Wskazywał też, że został wywieziony do lasu, mimo że komisariat policji był znacznie bliżej. - To o czymś świadczy - mówił dziennikarzom.
Przyznał, że w pewnym momencie zaczął strażników przepraszać, ale - jak dodał - "była to jedynie gra, blef - użyta tylko po to, by odzyskać wolność". Zaznaczył, że z tego samego powodu udawał "atak astmy". - Wywieźli mnie do lasu, nie wiedziałem, co się stanie. Dlatego zdecydowałem się na takie działanie - powiedział biznesmen.
"Dopiero teraz trafię na celownik służb mundurowych" - skomentował wyrok Paweł Surgiel.