Po ośmiu godzinach w korpo zakładają 30-kilogramowe zbroje i leją się mieczami
Idą na niego we dwóch - jeden wiesza mu się na szyi, drugi wali mieczem. Opancerzony gość próbuje unikać ciosów i uwolnić się. Podkłada nogę i przewraca jednego rywala. Drugi również ląduje na ziemi. Tak Bartek, pracownik banku, trenuje po godzinach walki rycerskie.
To hobby inne niż wszystkie. Mało który sport daje taką dawkę emocji, adrenaliny, możliwości wyżycia się, a także poczucia przynależności do grupy. To zapewne dlatego walki rycerskie w pełnym kontakcie od kilku lat zdobywają fanów na całym świecie
Od rugby do rycerstwa
Bartek, 27 lat, zajmuje się w banku kupnem i sprzedażą obligacji. Na treningu mało kto może rzucić mu wyzwanie, w pewnym momencie kładzie na macie dwóch przeciwników. Na koniec powie: "Słaba kondycja, panowie". Z jednej strony ma rację, do walk rycerskich w pełnej zbroi potrzeba żelaznej kondycji, z drugiej Bartek ma chyba możliwie najlepsze przygotowanie do tego typu wysiłku. Przez osiem lat trenował rugby na pozycji filara w pierwszej linii młyna. Ci zawodnicy są zazwyczaj najsilniejsi i najwięksi z całej drużyny.
- W pewnym momencie ważyłem 115 kilo, – mówi Bartek ociekając potem po treningu. - Teraz jedynie 95. W walkach rycerskich masa nie jest tak istotna jak wydolność. Tylko bicepsa mi szkoda. Kiedyś miałem 46 cm w obwodzie, teraz 41.
Bartek zrezygnował z rugby po przyjeździe do pracy w Banku w Warszawie kilka lat temu. Mówi, że w tamtym momencie w stolicy nie było żadnej liczącej się drużyny. Odstawił korki do szafy i przypomniał sobie, że jak był mały, to zawsze chciał być rycerzem. Zaczął oglądać filmy na Youtubie i trafił na drużynę Dies Irae, której członkami byli m.in. Krzysztof i Robert Szateccy.
- Wydolnościowo jest świetny, ale technicznie jeszcze trochę mu brakuje – mówi o byłym rugbyście Robert Szatecki, szef Centrum Dawnych Sztuk Walki i jeden z najlepszych rycerzy turniejowych w Polsce. – Za to Bartek jest świetny taktycznie. Doświadczenie w rugby daje mu dobre rozeznanie na polu, nie gubi się w tłumie i może dzięki temu wykonywać różne "zadania specjalne".
Płatnerski biznes na światową skalę
Bartek, tak jak i większość warszawskiej ekipy, walczy w zbrojach od "Gacka". Przemysław Kazimierczak, pseudonim "gacek", mówi o sobie, że w świecie walk rycerskich widział jak tonie Tytanic. Jest chodzącą kroniką tego światka, a kilka lat temu postanowił zacząć na nim zarabiać.
- Otworzyłem zakład płatnerski. – mów "Gacek" - Dziś mam kilku pracowników, a pancerze wysyłamy na cały świat. Najdalej do Nowej Zelandii. Ten rynek jest tak chłonny, że zamówień mamy na kilka tygodni w przód.
"Gacek" ma prosty ale skuteczny pomysł na biznes: oferuje produkt trzykrotnie taniej niż reszta. Pełna zbroja kupiona u rzemieślnika potrafi kosztować 12 tys. złotych. I to w podstawowej wersji. Kazimierczak oferuje "pełny zestaw za tysiąc euro". Bez hełmu. Hełm trzeba kupić oddzielnie. Dzięki temu sam sobie napędza biznes. Im więcej osób widzi, że jest w stanie odłożyć sobie na turniejową zbroję, tym więcej zostaje w tym sporcie.
Test dla ciała i test dla sprzętu
Robert Szatecki, założyciel Centrum Dawnych Sztuk Walk też staje na matę. W jego ruchach widać jednocześnie opanowanie i dynamikę. Czeka aż przeciwnik się odsłoni, aby szybko zaatakować. W głowę, na korpus lub na nogi. Pzeciwnik nie ma szans. Robert jest jednym z najlepszych w pojedynkach. Treningi zbrojne u Roberta Szateckiego są takim samym wyzwaniem dla rycerzy jak i dla ich ekwipunku. Zbroje "gacka" przechodzą tu test gorszy niż ten na turniejach.
- Treningi są specjalnie bardziej intensywne niż walki turniejowe – tłumaczy mi Szatecki. – Chodzi o to, żeby wyeliminować wszelkie problemy ze sprzętem. Wszystko co ma się popsuć, zerwać lub złamać musi to zrobić na treningu. Tak aby na turnieju wszystko było już dopięte na ostatni guzik.
Pod tym względem trening jest wyjątkowo skuteczny. Przed jego końcem prawie połowę walczących eliminuje wadliwy sprzęt. Maciej, student grafiki komputerowej walczy w pożyczonym hełmie, który przekręca się przy każdym podniesieniu ramion. Przez to zamiast bić się z przeciwnikiem testuje broń waląc na oponach. W końcu nie tylko pancerz trzeba przetestować, broń także. "Gacek" mimo, że w swojej własnej zbroi, to nie może się w niej swobodnie poruszać. W weekend wypożyczył pancerz do zdjęć. Wrócił w takim stanie, że nie może go dopasować. Adam, w nowej lśniącej zbroi (oczywiście od "gacka") ma problemy z hełmem. Przyłbica co chwilę odskakuje odsłaniając twarz i wystawiając ją na groźne uderzenia bronią, pięścią i tarczą. Adam próbuje ją poprawiać co wygląda jakby uderzał się w twarz. Zerwane z rzemieni fragmenty nagolenników i naramienników walają się po podłodze.
Kobiety też dają czadu
Z boku sali we własnym tempie trenują Marcin i Majka. On jest inżynierem dźwięku, ona barmanką. Chociaż walczą mniej intensywnie to oboje są ubrani w kilkudziesięciokilkogramowe pancerze. Majce ciąży długa na prawie dwa metry włócznia. Skąd u drobnej dziewczyny zainteresowanie walkami rycerskimi?
- W sumie to od zawsze się interesowałam rycerstwem – tłumaczy Majka. – Niestety w tym sporcie kobiet jest bardzo mało. Winię za to bajki Disneya o księżniczkach i rycerzach w zbrojach. Dziewczyny tak samo mogą walczyć.
- Czy trudno o dobrą kobiecą zbroję? Czym musi się w ogóle charakteryzować? – pytam Majkę?
- Nie ma czegoś takiego jak kobieca zbroja – odpowiada. – Są takie same jak męskie. Muszą być tylko lżejsze. No i ładniejsze.
- Czemu ładniejsze? – wtrąca Marcin. – Ja też chcę mieć ładną zbroje. Co za dyskryminacja!
Trening dobiega końca. Robert zbiera grupę wokół siebie.
- Panowie, było źle. Bardzo źle – podsumowuje dwie godziny wyczerpującego treningu. – Połowę wyeliminował sprzęt i kondycja. Jedno i drugie trzeba poprawić.
Ostatnie przygotowania
Czasu nie mają dużo. Za niecały tydzień walczą w kolejnej rundzie Polskiej Lidze Walk Rycerskich. Turniej odbywa się w formie 5 na 5. Ale każda drużyna może mieć ośmiu zawodników gotowych do walki. Jeśli akurat kogoś brakuje do ośmiu to kapitan może dobrać sobie kogoś z "wolnych" – zawodników bez drużyny, którzy przyjeżdżają na turnieje.
- Na poprzednim turnieju przegraliśmy bo nie mieliśmy pełnej ósemki – opowiada mi Szatecki. – Teoretycznie mogłem dobrać kogoś z wolnych, ale zakładając swoją drużynę "Warsaw Hunters" od razu wiedziałem, ze nigdy tego nie zrobię. Jeśli ktoś chce być członkiem "Warsaw Hunters", to musi mieć świadomość, że reszta na nim polega. Poprzednio jedna osoba się nie wyrobiła dwie odpadły na tydzień przed zawodami, więc chłopaki walczyli w pięciu, bez żadnych zmian. Dzięki temu wiem, że stworzę prawdziwy, ufający sobie zespół, a nie tylko zbieraninę zajawkowiczów, która przychodzi jak im się podoba. Takie podejście już się sprawdza. Dzisiejszy trening nie był obowiązkowy a byli wszyscy.
Zespół "Warsaw Hunters" trenuje w Centrum Dawnych Sztuk Walk w Warszawie.