Fotostory: w praskiej pracowni tatuażu
Tribale i biomechanika. Twarze ukochanych lub HWDP. W całej Warszawie moda na tatuaże rośnie.
12.07.2012 09:30
Green tatoo nie jest duży lokal. Mieści się w niewielkiej piwnicy typowej dla Pragi Północ, wysokiej kamienicy przy Targowej. Wewnątrz typowej "studni". W pracowni mieszczą się tylko najpotrzebniejsze rzeczy: na ścianach zdjęcia niektórych wzorów, na półce poustawiane kolorowe tusze, mała lampka, a przy biurku stoi maszyna do tatuowania. Wszystko jest niezwykle czyste i sterylne. Można odnieść wrażenie, że przebywa się w szpitalnej sali. W centralnym miejscu stoi małe łóżko, pokryte czarną folią. To właśnie na nim, na długie godziny kładą się chętni wytatuować swoje ciało. Zrobić sobie ozdobę, którą będą nosić całe życie.
Tatuaż pierwotnie miał znaczenie rytualne, nosili je przede wszystkim wojownicy. Pojawiały się też u kobiet, choć raczej jako ozdoba i zachęta dla mężczyzny. Obecnie są bardziej elementem estetycznym ciała. Niektórzy chcą unieśmiertelnić za jego pomocą swoją miłość lub imię ukochanej, czasem ważne wydarzenie w swoim życiu.
Pan Piotr z Green tatoo ma klientów z całej Polski, jednak ze względu na lokalizację, najwięcej osób jest z Warszawy. Dziś jego klientem jest znany w warszawskim światku hip-hopowym raper. Robi tzw. cover-up, czyli nałożenie jednego tatuażu na drugi. Tatuażysta przemywa jego ciało wodą z mydłem chirurgicznym i dokładnie wyciera. Po czym uruchamia maszynę i przez dwie, dwu i półgodzinne sesje zajmuje się wyłącznie rysowaniem wzoru na nodze. Niewielki tatuaż to często 5-6 godzin pracy. Całe ciało to efekt pracy przez wiele dni, malowanie trwa czasem dłużej, niż miesiąc.
Po wykonaniu tatuażu, klient jeszcze przez dwie doby będzie musiał nosić opatrunek i co kilka godzin wymieniać go na nowy. Sam tatuaż jest dość bolesnym zabiegiem, jednak nie dla tych, którzy to już robili. Na nasze pytanie "czy mocno boli?" klient odpowiada pewnie - Nie. Trochę szczypie.
Co się tatuuje? Nie ma wyraźnego trendu. Bywały takie. Kiedyś popularna była twarz rapera Tupaca, Boba Marleya, chińskie znaki, obręcze wokół bicepsu lub tzw. tribale na nerkach u kobiet (wciąż są modne). Moda przemija, a tatuaż zostaje. Teraz klienci przychodzą głównie ze swoimi wzorami. Wielokolorowymi.
Największym problemem jest spora liczba "domowych tatuażystów", po których muszę poprawiać - mówi pan Piotr. - Mają sprzęt kiepskiej jakości, nie używają jednorazowych pojemników na tusz (chodzi o to, by nie przenosić niebezpiecznych drobnoustrojów), nie noszą rękawiczek. Warunki, w jakich przebywa klient są fatalne. Do tego ich "prace" bywają po prostu kiepskie. Wielokrotnie muszę takie poprawiać.
Co tatuują sobie klienci na Targowej?
Bardzo różne rzeczy. Są tematy z prac Tomasza Beksińskiego, dziewczyny pin-up, biomechanika w stylu Gigera. Zdarzają się napisy "HWDP" lub JP100%, logo Legii, kod kreskowy jak u Bruce'a Willisa, ostatnio tatuowałem nawet napis Star Wars.
Kobiety często tatuują na nerkach, choć zdarzyło mi się malować klientce całe ciało. Często zdarzają się cover-upy (przykrycie starego tatuażu nowym. Zrobił to na przykład Radosław Majdan, po rozstaniu z Dodą - przyp. red.). Zakrywanie imion byłych ukochanych. Coraz częściej klienci chcą duże wielokolorowe tatuaże, pokrywające sporą część ciała. Moda na ozdabianie ciała wróciła.
To droga zabawa. Tatuaż na łydce, w zależności od skomplikowania wzoru i liczby kolorów, może kosztować nawet tysiąc złotych. Cenę ustala się indywidualnie. Od godzin pracy, stopnia zaawansowania, użytych kolorów. Chętnych nie brakuje, a warszawskie salony mają ręce pełne roboty.
Salon tatuażu Green tatoo
ul.Targowa 44/25