"Bo ja, Szanowna Pani, jestem z Warszawy" [List od czytelniczki]
Wesoła historia o nietypowej promocji naszego miasta
Świadkiem sytuacji, którą opisujemy, była nasza czytelniczka. Postanowiła podzielić się tą historią z nami. Publikujemy jej list w całości.
Postanowiłam podzielić się z wami historią, której byłam świadkiem. Doszło do niej w pociągu, którym wracałam z Berlina do Warszawy. Do przedziału, w którym siedziałem, weszła starsza pani. Zamiast poprosić o pomoc, postanowiła sama wrzucić swój bagaż na półkę. Współpasażerowie od razu się rzucili, by jej pomóc, ale pani nie chciała - powiedziała, że sama sobie da radę.
Niestety, źle ułożyła walizkę. Już po chwili spadła ona młodemu, dobrze ubranemu człowiekowi na głowę. Pani zaczęła przepraszać, młody człowiek (a widać było, że oberwał porządnie) zaczął mówić, że "nic się nie stało". No cóż, zdarza się i tak. Pociąg ruszył. Po chwili, pasażer, który siedział na przeciwko pana, który dostał walizą, powiedział:
- Chyba coś panu kapie na ramię.
Rzeczywiście. Z torby, która wcześniej spadła, ciekł jakiś czerwony płyn, jak się później okazało - sok. Widocznie pani przwoziła jakieś słoiki, i gdy torba spadła, któryś musiał pęknąć. I lał się z niego sok - prosto na garnitur młodego człowieka, dokładnie na ramię. Walizkę natychmiast ściągnięto, pani znów zaczęła przepraszać, a młody mężczyzna pobiegł ratować garnitur do łazienki. Niezbyt wiele mógł zrobić, czerwona plama została. Wszyscy serdecznie mu współczuliśmy, starsza pani przepraszała raz za razem i obiecała, że pokryje koszty prania. "Zdarza się" - powiedział ze spokojem i uśmiechem oblany mężczyzna, "to nie pani wina" - dodał i wrócił do czytania gazety. Do Warszawy pozostały jeszcze ze dwie godziny, pociąg stał na jakiejś stacji, gdy otworzyły się drzwi i pojawiła się pani z Warsu - z kawą i herbatą. Ludzie zamówili. Ledwo pani zamknęła drzwi, gdy pociągiem szarpnęło. Niezbyt mocno, ale wystarczająco by jednemu z pasażerów wylała się gorąca herbata. Dokładnie na spodnie pana, któremu
wcześniej na głowę spadła walizka. Pan się zerwał i ponownie pobiegł do łazienki.
Gdy wrócił w mokrych spodniach, usiadł i na kolejne, trzecie już przeprosiny, ze stoickim spokojem odpowiedział, że "Zdarza się. Nic się nie stało. Za chwilę będziemy w Warszawie i tam się przebiorę".
Wszyscy, w tym oczywiście ja, patrzyliśmy na niego z podziwem. Najpierw oberwał walizą w łeb, potem sok wylał mu się na na garnitur, a teraz oblano go gorąca herbatą. A pan, jak gdyby nigdy nic, siedział i czytał gazetę.
Gdy już dojeżdżliśmy do stolicy, starsza pani powiedziała do niego, że jest zdumiona jego cierpliwością. Jest jej niesamowicie głupio z powodu walizki i soku, ale musi powiedzieć, że jest pod wielkim wrażeniem spokoju, z jakim przyjął na siebie wszystkie nieszczęścia.
"Gdzie się rodzą, tacy wspaniali, uprzejmi i cierpliwi ludzie?" - spytała na koniec, na co pan się uśmiechnął i odpowiedział:
- W Warszawie Szanowna Pani. W Warszawie.
Powiedział to z taką dumą, że aż mu pozazdrościłam.
Mamy wrażenie, że pan z pociągu (którego pozdrawiamy!) więcej zrobił dla promocji naszego miasta niż niejedno biuro w Ratuszu.
Co o tym sądzicie?