Walki w slumsach Faludży wyzwaniem dla piechoty morskiej
W slumsach Faludży amerykańska piechota
morska polega na swym nowoczesnym wyposażeniu, urządzeniach
noktowizyjnych i budzących grozę kanonierkach powietrznych AC-130.
Jej sunniccy przeciwnicy mają jednak własne atuty - labirynt
zaułków jako teren walk i ludność cywilną jako żywe tarcze -
napisała w reportażu z Faludży agencja AP.
Dzielnica slumsów Golan, zamieszkała przez około 40 tysięcy ludzi, była przez trzy dni widownią intensywnych walk, w których Amerykanie działali głównie precyzyjnymi uderzeniami lotnictwa, naprowadzanego przez marines. Gdyby żołnierze wtargnęli tam masą, oznaczałoby to śmiercionośne walki uliczne. Siły USA są zaniepokojone ich perspektywą na tyle, że gdy piechota morska rozpocznie w piątek patrolowanie Faludży wraz z irackimi siłami bezpieczeństwa, Golan będzie omijany.
Jednak siły USA będą się w końcu musiały uporać z tym problemem. W Golanie znajduje się bowiem ośrodek struktur, kierujących działaniami partyzanckimi w Faludży - twierdzi podpułkownik Brennan Byrne, dowódca batalionu piechoty morskiej, który stacjonuje w dzielnicy przemysłowej na południu miasta.
Golan, nazwany na pamiątkę zdobytych w 1967 roku przez Izrael na Syrii strategicznych wzgórz Golan - jest najstarszą częścią Faludży, której wąskie uliczki i stare, zaniedbane domy wciśnięte są między tory kolejowe i bagnisty Eufrat.
W trakcie walk Faludżę opuściła jedna trzecia spośród 200 tysięcy jej mieszkańców, ale Golanu dotyczyło to w niewielkim stopniu. Większość tamtejszej ludności jest zbyt uboga, by mogła zapewnić sobie inne kwatery. Jak twierdzą marines, partyzanci są skoncentrowani właśnie w tej dzielnicy, a głównym problemem przy ich zwalczaniu jest unikanie tego, by na linii ognia znaleźli się cywile. Wojska na północnym skraju Golanu mają przeciwników zaledwie tuż za ulicą.
Na zdjęciu satelitarnym Faludża przedstawia się jako miasto z szerokimi ulicami, porządnie rozplanowanymi blokami domów i otwartymi przestrzeniami, przy czym północno-wschodni skraj tworzy Golan - plątanina uliczek zbyt wąskich dla czołgów i ciężkiego uzbrojenia.
W poniedziałek uzbrojeni w karabiny automatyczne i rakietowe granatniki przeciwpancerne partyzanci zaatakowali rozlokowany na skraju dzielnicy 2. batalion 1. pułku piechoty morskiej, zabijając jednego Amerykanina. Do akcji skierowano śmigłowce bojowe, a starcie zakończyło się, gdy amerykański czołg zniszczył minaret, z którego - według amerykańskich dowódców - napastnicy prowadzili ogień. Jak podali Amerykanie, w walce zginęło ośmiu Irakijczyków.
Incydent ten przykuł uwagę dowódców piechoty morskiej, bowiem przeciwnik zademonstrował w nim znaczne umiejętności. W pewnej chwili około 35 bojowników zaatakowało nadchodzące posiłki, rzucając z bliskiego dystansu granaty i strzelając z karabinów. Napastnicy parli przy tym do przodu, nie chowając się za węgły domów.
By zwalczać partyzantów z możliwie niskimi stratami własnymi, siły USA korzystają z pomocy lotnictwa, które atakuje kryjącego się w budynkach wroga naprowadzanymi laserem bombami i ogniem broni pokładowej.
Według Byrne'a, komputer może dobrać najdogodniejszą w danej sytuacji broń, zaś nawigacja satelitarna pozwala "zrzucić bombę dokładnie w szyjkę butelki z 10 tysięcy stóp (3 tys. metrów) z samolotu, lecącego z prędkością 600 mil (965 km) na godzinę".
Niemal co noc piechota wzywała kanonierkę powietrzną AC-130 Spectre (Widmo). Krążąc na niskim pułapie, ten potężny samolot może prowadzić zmasowany ogień z wielolufowych karabinów maszynowych i pokładowej artylerii.
Okulary do nocnej obserwacji dają możliwość wykrycia przemykających po dachach strzelców i snajperów, a samonaprowadzające się na oznaczony promieniem lasera cel bomby niszczą tylko wybrane budynki, nie naruszając sąsiednich. "Dosłownie wszystko, do czego strzelamy, jest ostrzeliwane precyzyjnie" - podkreśla Byrne.