Wałęsa: to nie tak miało być
Nie tak wyobrażałem sobie historyczne wybory prezydenta UE. Zamiast przejrzystości i jasnych reguł mamy zakulisowe gry i zamknięte rozmowy. Tak wybranemu prezydentowi trudno będzie o poparcie narodów i pozycję prawdziwego lidera Europy.
Stanowisko prezydenta UE to przede wszystkim symbol, pokazujący, że państwa Unii chcą iść w jednym kierunku pod mądrym, silnym społecznie przywództwem. To podstawowa legitymacja do skutecznego prowadzenia Unii ku przyszłości i rywalizacji z coraz silniejszymi tygrysami z innych kontynentów. Zamiast tego obserwujemy niejasną biurokratyczną grę. Nie zgodzono się nawet na oficjalną prezentację kandydatów, którzy najwyraźniej "chcieliby, a boją się".
Jakim prezydentem może być kandydat, który nie ogłosi swojej chęci, nie powalczy swoją wizją o to przywództwo, bo się boi przegranej i trudnego powrotu do kraju. Nie można być trochę w ciąży. A Unia i kandydaci chyba tak chcą i próbują. Trudno więc o dobry efekt. Nie wróżę tak wybranemu prezydentowi przełomowości jego urzędowania. Będzie to raczej ciche niezauważalne administrowanie biurokratycznym molochem bez wizji i determinacji znajdującej zawsze siłę w społecznym poparciu.
Nie pierwszy to raz Unia ucieka od fundamentalnie demokratycznych zasad funkcjonowania i decydowania. Obserwowaliśmy niedawno gremialne odejście od praktyki referendum. Odbiera się w ten sposób narodom szansę na zabieranie głosu, na angażowanie się w sprawy całego kontynentu. To nie jest dobry sposób na pozbycie się opozycji unijnej. Jeśli ona nie będzie brać udziału w debacie, jeśli nie zaangażujemy szerszych mas do aktywności, to kiedyś i tak eksploduje ta energia społeczna, co odczujemy boleśnie. A przecież okazało się, choćby w przypadku jednego z niewielu w Europie referendów traktatowych w Irlandii, że naród potrafi wyrazić swoją mądrość, dojrzałość i odpowiedzialność, że można przez argumenty i dyskusję przekonać do wizji i do konieczności. Nie trzeba wszystkiego przeprowadzać pokątnie. Unia musi mieć większe zaufanie do mądrości zbiorowej narodów, przy odpowiedzialnym podejściu, przekonywaniu i argumentach.
Chciałbym taką, jak zamknięta zakulisowa procedura wyboru prezydenta UE, spisać na karb przejściowości systemu. Po wejściu koniecznego, chociaż niedoskonałego Traktatu Lizbońskiego, będzie czas na poprawę tych mechanizmów. Będzie czas na powrót do fundamentów Unii: zaangażowania społecznego i demokratycznych narzędzi decydowania. Potrzebna jednak będzie wola i wizja. Także nowego prezydenta Unii, który wybrany nie całkiem demokratycznie będzie jednak potrafił wyjrzeć dalej z okien swojego gabinetu i przypomnieć UE o jej prawdziwych fundamentach.
Lech Wałęsa specjalnie dla Wirtualnej Polski