Wałęsa: nie ma miejsca na dialog rządu z związkami
Działalność związków zawodowych nie może polegać tylko na strajkowaniu, blokowaniu i podpalaniu, a działalność rządu nie może polegać tylko na gaszeniu. Na razie do tego to się sprowadza. Nie ma obecnie żadnej formuły i miejsca na dialog między związkami a rządem. Z kilku powodów.
06.02.2008 | aktual.: 06.02.2008 14:55
Po pierwsze, przez ostatnie dwa lata rządów takiego dialogu zaniechano. Przestała funkcjonować Komisja Trójstronna - sprawdzone i wypracowane miejsce do dyskusji. Miejsce lepsze niż ulice, blokowanie dróg czy strajki pod ziemią. Poprzednia władza miała najwyraźniej za cel podporządkować sobie główne centrale związkowe, a w razie problemów z podporządkowaniem posuwała się nawet do zagłuszania i zastraszania. Dziś widać, że to droga donikąd.
Po drugie, obecny rząd jeszcze sytuacji nie opanował, bo nawet, gdyby chciał, to nie miałby żadnych szans. Od jednego strajku nieustannie odpalany jest kolejny. Na razie więc rządzenie i kontakty ze związkami ograniczają się do krótkotrwałego gaszenia pożarów. Tak się rządzić nie da, tak mądrych rozwiązań się nie znajdzie. Trzeba szukać dialogu.
Po trzecie, związki w wielu przypadkach stały się narzędziem manipulacji i gry politycznej. Dziś przecież nie trzeba walczyć o podstawowe prawa i demokrację, bo to już jest. Trzeba z tych praw i z demokracji, z jej mechanizmów rozsądnie korzystać. Najwięcej mam pretensji do NSZZ „Solidarność”, bo na nim spoczywa zawsze szczególna odpowiedzialność. Będzie to nudne, ale znów powtórzę, że dawno już powinno się zwinąć ten piękny sztandar, nazwać związek „Solidność” i solidnie dbać o prawa pracowników, o właściwe warunki pracy i płacy. Nie może być tak, że co władza, to związek musi się jakoś ustawiać, musi pełnić jakąś rolę polityczną. Raz opozycyjną, raz koalicyjną. Przez dwa lata rządów PiS-u związek był grzeczny, a po dwóch miesiącach rządów PO przypomina o sobie i zapowiada strajki. Tak być nie powinno. Ma prawo strajkować, protestować – o to walczyliśmy - ale ma przede wszystkim zobowiązanie do odpowiedzialności i rozsądku. Podzielam opinie „Solidarności” w tym, że potrzeba wypracować jakąś formułę
współistnienia i dialogu. Poprzednie dwa lata są tu zmarnowane. W poniedziałek – wcześniej za pośrednictwem telewizji – dyskutowałem z przewodniczącym Śniadkiem. Rozumiem jego racje, on moje pretensje najwyraźniej też. Apeluję więc do obu stron o znalezienie miejsca do współpracy. Z tym związkiem i innymi. W innym przypadku rządzenie to będzie tylko gaszenie strajków i niezadowolenia. Bez żadnego planu i koncepcji na jutro.
Po czwarte, za często związkami rządzi prywata i myślenie „do siebie”. Wyszarpnąć, ile się da, nikt i nic się nie liczy. Nawet kosztem podpalenia kraju wywalczyć wszystko dla siebie. Nie tędy droga, panowie! Rozumiem żądania i oczekiwania ludzi, pracowników. Ja wiem, że każdemu się należy, że każdy ma prawo do godnego życia. Wiem też, że nie można na siłę, sztucznie podpalać i podsycać frustracji i roszczeń. Dobrze to było widać w Budryku, jak to mniejszość protestowała, a inni chyba lepiej rozumieli sytuację i chcieli pracować. I wcale nie nazwałbym ich „łamistrajkami” - to była za komuny prawdziwa obelga – czy zdrajcami. Przeciwnie, mieli odwagę sprzeciwić się krzykliwej mniejszości!
Demokracja i nasz obecny stan wymaga, aby czasem się cofnąć, aby raczej dostrzec tego bardziej potrzebującego, a nie tylko własne braki. Demokracja i wolny rynek to wreszcie solidarność z tym bardziej potrzebującym. I ważne są takie nawet drobne gesty, podzielenie się i docenienie tego, co się ma. Weźmy przykład budżetówki. Najczęściej protestuje. I ma podstawy, pensje są niskie. Ale nie zawsze też docenia swoją sytuację pewności zatrudnienia, gwarancji państwowych, przewidywalności daleko większej niż w biznesie, w działalności prywatnej. Tak trzeba czasem solidarnie spojrzeć. Tym bardziej na szczytach władzy. Zamiast podwajać wszystkim ochronę, jak to robił Jarosław Kaczyński, żeby potrajanie sobie przykryć. Ja jako jedyny z tej grupy stanowczo odmówiłem. Obecny rząd też ścina „dworskość”, jak się da, a BOR narzeka na problemy z premierem Tuskiem, bo on chce jak najmniej ochrony. Potrzebne jest takie rozumienie spraw. Praktyczne i symboliczne.
Potrzebne jest też dostrzeżenie, że Polska wcale tak źle nie stoi, że dobre interesy się kręcą, że można osiągnąć sukces, że inwestycje do nas ciągle idą, że jest wreszcie Unia z wielką szansą i dużymi środkami na rozwój. Dajmy sobie czas, dajmy czas i szansę rządowi. A rząd niech rozmawia ze związkami zawodowymi i niech robi, co się da, aby zwykli ludzie odczuli zmiany. A zwykli ludzie i związki niech mu na to pozwolą.
Lech Wałęsa dla Wirtualnej Polski