PolskaWalczą o swoje dzieci: już nie mogą nas ignorować!

Walczą o swoje dzieci: już nie mogą nas ignorować!

04.07.2011 17:40, aktualizacja: 26.07.2011 13:10

Politycy już nie mogą nas ignorować. Nasz projekt ma za duże poparcie społeczne - mówi Wirtualnej Polsce Karolina Elbanowska ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, która wraz z innymi rodzicami złożyła w sejmie obywatelski projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Zakłada on oprócz zniesienia obowiązku szkolnego 6-latków, także powrót do tzw. starej podstawy programowej nauczania i wychowania przedszkolnego. Pod projektem podpisało się ponad 330 tys. osób. Z rodzicami umówił się już na spotkanie szef SLD Grzegorz Napieralski.

WP: Złożyliście w sejmie przygotowany przez Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców obywatelski projekt nowelizacji ustawy oświatowej "Sześciolatki do przedszkola", którego celem jest wycofanie obowiązku szkolnego dla sześciolatków oraz finansowanie przedszkoli z budżetu centralnego. Jakie nastroje wam towarzyszyły?

Prezes Fundacji Rzecznik Praw Rodziców Karolina Elbanowska: - Atmosfera była bardzo radosna. Są wakacje, wielu rodziców przyszło z dziećmi, które pomagały nam nieść pudła z podpisami. Dobrze się przy tym bawiły, miały okazję zwiedzić sejm. Niektóre osoby mimo fatalnej pogody przyjechały do Warszawy z bardzo daleka, tylko dlatego, że chciały być dzisiaj z nami. To cudowne, że znalazły dla nas czas. Wiem, że chciało przyjechać więcej rodziców, ale z różnych względów okazało się to niemożliwe - albo z powodu pracy, albo wyjazdu z dziećmi na wakacje.

WP: Co dalej będzie się działo ze złożonym przez was projektem? Zaproponowano wam jakieś rozmowy?

- Będziemy patrzyli na rozwój sytuacji, ale mamy olbrzymią nadzieję, że wreszcie coś się zmieni. Liczymy na to, że twarde serca polityków, którzy chcą oszczędzać na edukacji, wreszcie skruszeją. Jako rodzice mówimy "nie" skracaniu dzieciom nauki, po to, aby wcześniej weszły na rynek pracy. Liczymy, że politycy zaczną się wreszcie kierować dobrem dzieci, a nie tylko budżetem. W środę mamy spotkanie z Grzegorzem Napieralskim. Przewodniczący SLD sam wyraził wolę spotkania się z nami. To nas bardzo cieszy, bo widać, że nastąpił jakiś przełom – ktoś wreszcie traktuje nas poważnie, chce nas wysłuchać. Naszym celem nie jest powstrzymywanie edukacji, wręcz przeciwnie - marzymy o edukacji na dobrym poziomie, dostosowanym do możliwości dzieci.

WP: Jak oceniacie dotychczasowe kontakty z ministerstwem edukacji i jej szefową, minister Katarzyną Hall?

- Prawdę powiedziawszy straciłam już nadzieję, że minister Hall zmieni swoje nastawienie i wreszcie zacznie traktować rodziców poważnie. Osoba, która powinna być dla nas partnerem, buduje wokół siebie mur. Niestety, właściwie od początku nie udało nam się nawiązać z panią minister żadnych relacji i to nie z naszej winy, bo wielokrotnie występowaliśmy o spotkanie z nią. Gdy w końcu do niego doszło, było ono właściwie fikcją - trudno to było nawet nazwać rozmową. Bardzo nas to smuci, bo uważamy, że pani minister powinna konsultować z nami planowane zmiany, a nie zamykać się w gronie osób, które jedynie jej przyklaskują. My od początku krytykowaliśmy pomysł reformy oświaty, uprzedzaliśmy, że pojawi się m.in. problem kumulacji, czy kłopot z pięciolatkami, które nagle trafią do szkół. Nikt nas jednak nie słuchał, nie brał naszych argumentów poważnie. Wszyscy powtarzali tylko: „będzie dobrze, będzie dobrze”. A dziś widzimy, że dobrze nie jest.

WP: Sądzicie, że teraz, gdy złożyliście projekt ustawy, coś się zmieni?

- W tej chwili to już nie jest kwestia minister Hall, projektem zajmie się sejm.

WP: Czy wasz projekt ma szanse w sejmie?

- Myślę, że tak. Za chwilę mamy wybory, liczymy na to, że politycy wezmą poważnie pod uwagę sprzeciw tak olbrzymiej grupy rodziców. Jeszcze nigdy pod żadnym projektem obywatelskim dotyczącym edukacji nie zebrano tak dużej liczby podpisów. Udało nam się ich zebrać ponad 330 tys. To jest ponad trzykrotnie więcej niż jest wymagane! A wiemy, że tych podpisów było jeszcze więcej, ale nie wszystkie zdążyły dotrzeć na czas. Zresztą wciąż napływają do nas kolejne.

WP: Działania Stowarzyszenia już przyniosły efekt - podobno nieoficjalnie mówi się, że Platforma rozważa przedłużenie okresu przejściowego dla sześciolatków o kilka lat.

- Do nas też od jakiegoś czasu docierały takie informacje. Po prostu rzeczywistość wymusza zmianę i wymusi też cofnięcie reformy oświaty. Bo naprawdę w szkołach nie ma warunków dla 6-latków i posyłanie ich do pierwszej klasy odbije się na ich zdrowiu. Oczywiście są dzieci, które w wieku sześciu lat są gotowe, by iść do szkoły. Zawsze ten 1% szedł do pierwszej klasy rok wcześniej. Natomiast wcześniejsze wysyłanie do szkoły całego rocznika, to jest eksperyment, który się nie uda. My to już wiemy, bo widzimy dzieci, które muszą powtarzać pierwszą klasę, ponieważ okazało się, że nie udało im się opanować materiału przewidzianego w programie. Ta reforma będzie musiała zostać odłożona w czasie, a najlepiej cofnięta, tak jak postuluje nasz projekt. WP: Czy to prawda, że osobiście kontaktujecie się z politykami – rzeczywiście dzwonicie do nich i przekonujecie do swojego projektu?

- Tak. W tej chwili rozpoczynamy akcję pisania kartek do polityków, żeby pamiętali o naszym projekcie także podczas wakacji. Zachęcamy też do tego innych rodziców. Myślę, że wielu posłów PO szczególnie tych, którzy mają małe dzieci, w duchu nas popiera, ale nie mówią o tym głośno z powodu dyscypliny partyjnej. Musimy przełamać ten impas, prymat dyscypliny partyjnej. Chcemy, żeby posłowie byli przedstawicielami ludzi, a nie tylko i wyłącznie partii politycznych, którzy muszą głosować pod dyktando swoich szefów.

WP: Pod waszym projektem "Sześciolatki do przedszkola'' podpisało się ponad 330 tys. osób. Jak wam się udało zmobilizować tyle ludzi?

- Stoi za tym olbrzymia praca naszych koordynatorek, które same zgłosiły się do pomocy. Rozsyłały setki maili do przedszkoli, szkół, ośrodków rehabilitacyjnych dla dzieci, różnych klubików dziecięcych. Wszędzie tam, gdzie są dzieci i osoby, którym na nich zależy. Później to się rozeszło pocztą pantoflową. Nie było żadnego nagłośnienia sprawy w mediach. W prasie lokalnej znalazły się jedynie krótkie wzmianki o naszej akcji. Wszystko było robione społecznie. Jesteśmy bardzo zbudowani tak silnym odzewem rodziców. Tym bardziej, że to wymagało od nich też podjęcia pewnego wysiłku – musieli wydrukować formularz, pójść na pocztę, kupić znaczek, czekać w kolejce... To wszystko zajmuje sporo czasu, a mimo to nie zniechęcili się.

WP: Dzięki wam rodzice uwierzyli, że ich głos coś znaczy, że ich starania mają sens. Można powiedzieć, że zainicjowaliście potężny ruch społeczny, który ma realny wpływ na działania polityków. Dzięki wam rząd wycofał się m.in. z projektu nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, który pozwalał pracownikom społecznym odbierać dzieci rodzicom bez wyroku sądu.

- Jestem dumna, że biorę w tym udział. Jako obywatele przyzwyczailiśmy się, że jak coś nam się nie podoba narzekamy: „no tak, wszystko jest źle, ale i tak nie mamy na nic wpływu, nikt nas nie będzie słuchać”. Otóż nie, wcale nie musi tak być. My nie walczymy o nic więcej, jak o nadzieję, że coś się poprawi. Nie mamy przy tym żadnej pewności, że wygramy tę walkę. A jednak, mimo to, setki tysięcy rodziców w całej Polsce wzięło sprawy w swoje ręce. To jest coś niesamowitego. Dla mnie samej to jest fenomen.

WP: Widzicie inne pilne kwestie, którymi powinno zająć się wasze Stowarzyszenie?

- Żyjemy w kraju, w którym na politykę prorodzinną przekazuje się najmniej pieniędzy w całej Unii, gdzie jest najniższa dzietność kobiet, gdzie potrzeby rodziców są ignorowane, a rodziny wielodzietne nie mają żadnego wsparcia ze strony państwa. Francja, Czechy, Węgry inwestują w dzieci, a u nas nie dzieje się w tej kwestii nic. Do tego jeszcze w sprawach tak elementarnych jak edukacja nikt nie liczy się ze zdaniem rodziców. Rząd robi reformę oświaty na siłę, wbrew ich woli. Przed wyborami chcielibyśmy przeforsować jeszcze inne projekty, ale trudno nam wierzyć, że uda się je zrealizować. Jeszcze w grudniu spotkaliśmy się z minister pracy Jolantą Fedak ws. wydłużenia urlopu macierzyńskiego dla matek wcześniaków. To oczywiste, że wymagają one więcej uwagi niż dzieci urodzone w normalnym terminie. Jak na razie skończyło się jednak tylko na rozmowach. Mamy więcej podobnych postulatów.

WP: Co zrobicie, jak politycy zignorują wasz projekt ustawy?

- Nie mogą go już zignorować. Ma za duże poparcie społeczne. Wierzymy, że "kropla drąży skałę” – widzimy, że warto działać nawet dla zmiany jednego niekorzystnego zapisu w ustawie. To jest właśnie społeczeństwo obywatelskie. Jeżeli z góry założymy, że nie warto działać i będziemy siedzieć z założonymi rękami, to na pewno nic się nie zmieni. Widać jednak, że rodzice zmienili swoją mentalność i biorą sprawy w swoje ręce.

Rozmawiała Paulina Piekarska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (185)
Zobacz także