PolskaWakacje z Pamelą topless za 10 zł...

Wakacje z Pamelą topless za 10 zł...

W najnowszym felietonie Jamie Stokes opisuje fenomen wakacyjnych zwyczajów Polaków: coroczne wędrówki nad morze, niezwykłe zdolności polskich turystów do wynajdywania najtańszych sposobów transportu oraz walory naszych targowisk, na których można się zaopatrzyć w konieczny plażowy ekwipunek m.in. ręcznik z półnagą Pamelą Anderson za 10 zł oraz skutecznie izolujący od promieniowania UV krem przeciwsłoneczny - faktor 50...

Wakacje z Pamelą topless za 10 zł...
Źródło zdjęć: © PAP

26.08.2010 15:55

Model corocznych wędrówek Polaków pozostaje niezmieniony od milionów lat. W każdą zimę majestatyczne tabuny kiepsko prowadzonych fiatów 125p toczą się na południe, w stronę gór, a w każde lato odbywają długą i niebezpieczną podróż w stronę przeciwną - nad morze. Polacy wyruszają w te coroczne wędrówki nad polskie morze i w polskie góry wiedzeni starożytnym instynktem, zwiększa się jednak liczba tych, którzy zbaczają z tej jedynie słusznej i prawej ścieżki, skuszeni dziwnym powabem obcych miejsc. Oto ogromna liczba możliwości: przejazd autobusem do Bułgarii, przejazd autobusem do Chorwacji albo przelot tanimi liniami do Anglii. Tanie linie są świetnym pomysłem, ale chcąc dokądkolwiek polecieć z Polski, trzeba najpierw odbyć podróż do Luton i tam dopiero złapać inny samolot. Być może właśnie dlatego Polacy nabyli tak doskonały zestaw umiejętności podróżowania samolotem. Moja żona posiada zdolność przechodzenia przez kolejki do odprawy tak, jakby ich tam w ogóle nie było. Uczciwie stajemy na końcu kolejki,
odwracam na chwilę głowę, by zerknąć na zegarek, a ona znajduje się już pięć osób przede mną. W momencie, gdy dostajemy się do samolotu, ona siedzi już na kolanach pilota, a ja ląduję w bagażowni przypięty do naszej walizki.

Wyjeżdżając na wakacje, potrzebujemy całego wakacyjnego ekwipunku: idealnym miejscem do jego skompletowania są polskie targowiska. W tym roku – właśnie dzięki 10-minutowym przeszukiwaniu mojego lokalnego targu - stałem się posiadaczem najbardziej fajowskiego ręcznika na całej rozciągłości złotych plaż Europy, być może nawet świata. Pod stosem nudnych ręcznikowych reprodukcji przedstawiających palmy albo delfiny znalazłem moją Monę Lisę wśród plażowych ręczników: 1.9 metra taniej mieszanki nylonu i bawełny z nadrukiem dość kiepsko wykonanego wizerunku Pameli Anderson topless. Była moja za jedyne 10 złotych. Sądzę, że leżała nietknięta na swoim miejscu prawdopodobnie od 1992 roku. Na plaży wywołała sensację. Spojrzenia, które przyciągała, przepełnione były wyrazami podziwu i pełnego zdumienia respektu; przynajmniej tak mi się wydaje, bo z obcokrajowcami to trudno zgadnąć. Tylko raz poddałem się pokusie uformowania piasku pod Pamelą, by, że tak powiem, uwypuklić jej trójwymiarową fizjonomię, ale jestem pewien,
że gest ten znacznie przyczynił się do poprawy reputacji angielskich turystów na świecie.

Inną rzeczą, którą można znaleźć na polskich targowiskach, jest krem przeciwsłoneczny z faktorem 50. Istnienie takiego kremu jest najlepszym dowodem na to, że nam, ludziom, tak daleko do racjonalizmu, jak Komorowskiemu daleko do Jamesa Bonda. Lecę setki mil przez świat, aby leżeć na plaży w gorącym słońcu pokryty 50-faktorowym kremem przeciwsłonecznym, który nie pozwala temu słońcu nawet musnąć mojej skóry – ten sam efekt mógłbym osiągnąć znacznie łatwiej, zakładając na siebie wszystkie ubrania, które przytaszczyłem ze sobą w walizce o niezbyt dobrze kręcących się kółkach.

Efektywnie odizolowany od opalającego promieniowania UV i udający w dodatku, że mnie ono zupełnie nie interesuje, leżę sobie jak blady towar wyrzucony za burtę i się nagrzewam – czyli znów coś, co mógłbym znacznie łatwiej i taniej osiągnąć, zostając w domu i zamykając wszystkie okna. Leżenie w słońcu przez kilka godzin, udawanie, że tak naprawdę nie chcemy się opalić i wcieranie w siebie substancji, która daje nam zapewnienie, że tak się nie stanie, jest, bądźmy szczerzy, dość nudne, zwłaszcza gdy zapomnieliśmy pojechać do jednego z tych krajów Europy, w którym młode kobiety odmawiają noszenia więcej niż 50% ich bikini. To moment, w którym ręcznik z Pamelą Anderson topless ujawnia się jako rezultat myśli geniusza. Nie tylko inspiruje on do budowania piersi z piasku (przy okazji można pogratulować sobie subtelnej ironii wynikającej z faktu, że silikon (krzem monokrystaliczny) jest składnikiem zarówno piasku jak i słynnych piersi), ale daje też możliwość spędzenia kawału czasu na miłym przekomarzaniu się z
przedstawicielami lokalnej policji, którzy zostali wysłani, by eskortować cię z tej okolicy.

W momencie, w którym firmy produkujące kremy przeciwsłoneczne zdały sobie sprawę, że mogą sprzedać mi krem, który działa tak samo jak noszenie koszuli, bez korzyści wynikających z ukrywania mojego piwnego brzucha, zrozumiały, że oto mają licencję na drukowanie pieniędzy. Taka jest geneza idei daty ważności tychże kremów. Każdy krem przeciwsłoneczny ma datę ważności i data owa wypada zawsze na środek lutego. Sprawdźcie wszystkie do połowy opróżnione opakowania stojące w waszej łazience, założę się, że data ważności upływa gdzieś w środku zimy. Zawsze zostaje oczywiście połowa opakowania – udało wam się kiedyś zużyć całe? Kiedy nadejdzie kolejne lato, każdy z nas uda się do sklepu i kupi nową tubkę kremu przeciwsłonecznego, mimo, że w łazience ma zapewne pół opakowania.

Data ważności istnieje więc, aby chronić firmy produkujące kremy przeciwsłoneczne przed krakowianami i Szkotami, jedynymi ludźmi na tyle skąpymi, że byliby gotowi użyć opakowanie kremu z poprzedniego roku. W środku zimy, gdy koncentrujecie się na tym, by wasze palce nie stawały się niebieskie i nie odpadały, wasz krem przeciwsłoneczny siedzi sobie w szafce i cichaczem traci ważność, śmiejąc się demonicznie.

Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wakacjepolskapolak
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (85)