Trwa ładowanie...
d4b7hpt
07-03-2012 09:00

W takich warunkach leczą ciężko chore dzieci

Obdrapane ściany, nieszczelne okna, ciasne sale... W takich warunkach leczone są dzieci z chorobami nowotworowymi we wrocławskim szpitalu onkologicznym. Czy mali pacjenci doczekają się placówki na europejskim poziomie?

d4b7hpt
d4b7hpt

Klinika Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej AM we Wrocławiu to największa w Polsce placówka zajmująca się leczeniem nowotworów u dzieci. Rocznie przeprowadza się tu średnio 70 przeszczepów szpiku, najwięcej w kraju. Mali pacjenci spędzają tu nie tygodnie, a miesiące, a nawet lata. Szpital staje się dla nich drugim domem. Dzieci śpią w ciasnych salach, w których panuje wilgoć, na korytarzu ze ścian płatami odpada farba, stare rury pękają. W budynku jest tylko jedna winda dla pacjentów i odwiedzających. Kilka lat temu w jednym z pomieszczeń zawalił się sufit. To cud, że nikomu nic się nie stało. Można by jeszcze wspomnieć o widoku na cmentarz, jaki rozpościera się z okien kliniki... W tak katastrofalnych warunkach lekarze walczą o życie najmłodszych.

100-letni budynek kliniki nie nadaje się do użytkowania. Co chwilę konieczne są remonty, które pochłaniają ogromne sumy. Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” od kilku lat stara się o nowe lokum. Plany „Przylądka Nadziei”, bo tak ma nazywać się nowoczesny kompleks, który zastąpi dotychczasową siedzibę, są gotowe. Pozwolenie na budowę też. Wciąż nie ma jednak pieniędzy na jej rozpoczęcie. Wzniesienie nowego gmachu kosztować będzie około 70 mln zł. Fundacja jak na razie dysponuje niecałą jedną dziesiątą tej sumy. Na jej koncie uzbierano 6 mln zł.

Pół roku w klatce

2-letni Dawidek jest we wrocławskim szpitalu już pół roku. Pięć miesięcy temu przeszedł przeszczep szpiku kostnego. Po okresie poprawy, teraz znów czuje się gorzej. Kilka razy lądował na OIOM-ie. Obecnie leży w izolatce podłączony do kroplówki. – W sali jest duże okno. Tak od niego wiało, że przestawiliśmy łóżko na drugą stronę. Dawid ma bardzo słabą odporność, byle przeziębienie może być dla niego śmiertelnie niebezpieczne – mówi jego mama.

Mariola nie chce skarżyć się na warunki na oddziale. Dla niej, jak i dla większości rodziców dzieci leczących się w klinice, najważniejsza jest profesjonalna opieka. – Liczy się dla mnie tylko zdrowie syna, a nie to, gdzie jestem. Personel jest wspaniały. Zaczynając od lekarzy, przez pielęgniarki, po kucharki i salowe. To ludzie z powołaniem, robią wszystko, żeby zapewnić naszym dzieciom, jak najlepsze warunki – podkreśla. Przyznaje jednak, że warunki panujące w szpitalu dalekie są od ideału.

d4b7hpt

- My tutaj mieszkamy. Nie przyjeżdżamy na chwilę, tylko na kilka miesięcy. Oddział staje się dla nas domem. Przebywamy tutaj cały czas. Faktycznie mogłoby być lepiej. Sale są stare, okna nieszczelne, brakuje łazienek i sali, gdzie dzieci będące w lepszej kondycji mogłyby się bawić – wylicza.

Gdy Dawid lepiej się czuł, strasznie się nudził. Chciał się bawić, ale nie mógł wychodzić z sali. Po kilku miesiącach miał dość zabawy z mamą, rwał się do ludzi, na korytarz. Kontakt z innymi osobami mógł być jednak dla niego niebezpieczny. Wystarczyłoby, że ktoś wniósłby na kurtce czy butach jakiegoś wirusa. Dla dziecka po przeszczepie to mógłby być koniec. Rozwiązaniem byłaby świetlica, jednak nie ma jej gdzie urządzić. – Moje dziecko od pół roku żyje w klatce. Po tylu miesiącach nie wiem już, co wymyślać, żeby je zabawić. Sama też jestem zmęczona i nie mam energii do skakania – tłumaczy Mariola.

Rodzina Dawida mieszka 300 km od Wrocławia. Mariola, która od sześciu miesięcy cały czas jest przy synku, nocuje w hotelu obok kliniki. Dwa piętra, na każdym sześć pokojów, dwie wspólne łazienki i kuchnia. W pokoju – szafa, stół i łóżko. Warunki skromne, ale najważniejsze, że jest kuchnia. - Dzieci po tylu miesiącach nie chcą jeść szpitalnego jedzenia. Dzięki temu, że w hotelu jest kuchenka, mogę ugotować coś, co Dawid lubi i zje – opowiada Mariola.

"Lekarze wspaniali, ale szpital..."

Na początku lutego 7-letni Piotruś wrócił do domu. W klinice Onkologii i Hematologii spędził prawie siedem miesięcy. Na szpitalnej tablicy długo wisiał jego rysunek – dom z czerwonymi drzwiami, obok drzewo, w górze słońce i błękitna chmura. Pogoda jak w lipcu 2011 roku, gdy zagorączkował. Jego rodzice myśleli, że to zwykłe przeziębienie. Po serii badań lekarze nie mieli jednak wątpliwości. Białaczka. 7 marca mija 214 dzień leczenia.

d4b7hpt

Chłopiec ma za sobą liczne transfuzje krwi, punkcje i pięć cykli chemioterapii. Po trzecim cyklu jego organizm był tak osłabiony, że dostał wstrząsu septycznego. Sala szpitalna przez wiele miesięcy zastępowała mu pokój w rodzinnym domu. Zdążył poznać klinikę od podszewki. Jego rodzice również.

- Lekarze są świetni, natomiast sam szpital wymaga generalnego remontu. Obdrapane ściany to nic. Brakuje jednoosobowych sal i łazienek. Gdy do dzieciaków przychodzą rodzice, brakuje krzeseł. Na łóżkach nie wolno siadać ze względów sanitarnych – wspomina mama Piotrka, Kasia. 7-latek leżał na oddziale onkologicznym, piętro wyżej niż Dawid. Gdy lepiej się czuł, chodził do świetlicy, gdzie miał lekcje z nauczycielką. Dla maluchów stworzono kącik zabaw. Jest tam kilka zabawek na krzyż, ale dla dziecka, które miesiącami przebywa na oddziale, to i tak atrakcja.

Piotruś wyszedł do domu, ale i tak przyjeżdża do kliniki przynajmniej raz w tygodniu na badania. Za każdym razem trzeba się zarejestrować i odstać swoje w kolejce. Czasami nawet trzy-cztery godziny. Nierzadko wizyta przeciąga się. Jeśli po badaniu okaże się, że dziecku potrzebna jest transfuzja czy podanie płytek krwi, w klinice spędza się cały dzień.

d4b7hpt

Chłopiec przyjmuje teraz chemię podtrzymującą. Codziennie wieczorem jedną tabletkę. Lek jest drogi, na szczęście rodzicom pomagają znajomi i Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”. – Piotrek ma subkonto, na które zbieramy pieniądze na leczenie. Można na nie wpłacać np. 1% podatku. Pracownicy fundacji pomagają nam przygotowywać ulotki i plakaty informacyjne, ale to rodzice muszą we własnym zakresie przygotowywać zbiórki, happeningi, szukać firm. Po przedstawieniu fundacji faktur za leki, dostajemy za nie zwrot ze zgromadzonych na subkoncie funduszy – tłumaczy Kasia. W ten sam sposób fundacja pokrywa koszty np. dojazdu rodziców i dziecka do kliniki. Na chwilę zapomnieć o chorobie

Fundacja „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” od 20 lat pomaga małym pacjentom Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej AM we Wrocławiu. Oprócz pomocy finansowej zapewnia wsparcie psychologiczne dla rodziców oraz organizowanie zabaw dla dzieci przebywających w klinice, by miały szansę choć na chwilę zapomnieć o chorobie. Przed Wielkanocą jest więc wspólne malowanie pisanek, w grudniu - śpiewanie kolęd, a w karnawale – bal przebierańców.

Szpital odwiedzają też goście. W listopadzie zeszłego roku do dzieci przyjechała dziennikarka i podróżniczka Martyna Wojciechowska. Na początku lutego klinikę odwiedził wioślarz, wicemistrz olimpijski z Pekinu Paweł Rańda. Podczas „lekcji z Olimpijczykiem” sportowiec opowiadał o najważniejszych momentach swojej kariery oraz ciekawostkach – wyjaśnił m.in. dlaczego po zawodach w Pekinie zgolił brwi. Rańda oficjalnie dołączył do ekipy budowlanej ,,Przylądka Nadziei”, do której należy już prof. Jan Miodek, Piotr Rubik i wspomniana wcześniej Martyna Wojciechowska.

d4b7hpt

26 marca Fundacja organizuje koncert charytatywny w gmachu wrocławskiej opery. – „Koncert Nadziei”, bo tak go nazwaliśmy, będzie miał nietypową formę. Zaśpiewają podczas niego osoby na co dzień związane ze światem nauki, biznesu i sztuki. W imprezie weźmie udział Martyna Wojciechowska, prof. Jan Miodek, rektor wrocławskiej AM prof. Marek Ziętek, kierownik Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej prof. Alicja Chybicka i wiele innych osób – mówi Krzysia Gromada z Fundacji. Wszystkie środki zebrane podczas koncertu zostaną przeznaczone na budowę „Przylądka Nadziei”.

Możesz pomóc

- Wrocławski szpital jest jedną z najlepszych placówek hematologicznych nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Prof. Chybicka zgromadziła ekipę wybitnych specjalistów. Przeprowadza się tu ponad połowę wszystkich przeszczepów szpiku u dzieci w całym kraju. Operacji mogłoby być więcej, niestety, klinika jest w zastraszającym stanie. Sale nie spełniają wymogów sanitarnych, brakuje nowoczesnego sprzętu. Aż wstyd, że panują tu tak straszne warunki - podkreśla Gromada.

W akcję zbierania pieniędzy na budowę „Przylądka Nadziei” może się włączyć każdy. Wystarczy wysłać smsa o treści NADZIEJA na numer 72165 (koszt 2,46 zł brutto) lub przekazać jeden procent podatku przy rozliczeniach PIT 2011. KRS Fundacji: 00 000 86 210. Pieniądze można również wpłacać na konto fundacji: Fundacja "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową", 50-368 Wrocław, ul. O. Bujwida 42, nr konta 97 1160 2202 0000 0000 9394 2103.

d4b7hpt

Fundacja stworzyła również Wirtualną Klinikę. Każdy odwiedzający może kupić lub ,,współnabyć” jeden z przedmiotów potrzebnych klinice. Za pomocą kursorów można wybierać rzeczy, dostosowane cenowo do naszych możliwości finansowych: od cegiełki za 10 zł przez lizaka za 15 zł, aż po biurka i regały za kilkaset złotych. Wejdź do Wirtualnej Kliniki.

Paulina Piekarska, Wirtualna Polska

Więcej informacji znajdziesz na stronach www.naratunek.pl oraz www.przyladeknadziei.pl.

d4b7hpt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4b7hpt
Więcej tematów