W szkole urządzili centrum tortur - zabili 17 tys. osób
Przetrwał piekło. Był jedną z siedmiu osób, które o własnych siłach opuściły tajne więzienie Czerwonych Khmerów - Tuol Sleng. Przez cztery lata okrutnych rządów Pol Pota, w kompleksie budynków szkoły średniej funkcjonowało centrum tortur. Zginęło w nim ok. 17 tys. ludzi. Vann Nath przeżył. Na wolności, do końca swoich dni walczył o to, by oprawcy wrócili do więzienia - tym razem w charakterze skazańców.
16.09.2011 | aktual.: 19.09.2011 16:40
Zanim trafił do katowni, miał swoją pracownię, w której tworzył plakaty, afisze i portrety na zamówienie - nic czym mógłby narazić się władzy. Wcześniej swoje umiejętności szlifował w jednej z lokalnych szkół artystycznych. Gdy Czerwoni Khmerzy przejęli władzę, zmusili 35-letniego malarza do porzucenia swoich sztalug.
Mechanizm zagłady
Władza siłą spędzała na prowincję setki tysięcy mieszkańców miast. Na wsiach czekała ich przymusowa praca w kolektywnych gospodarstwach rolnych. Tym sposobem w 1975 roku Vann Nath znalazł się na polu ryżowym. Pracował nieopodal swojej rodzinnej miejscowości Battambang.
Z wiosek i pól co jakiś czas znikali wcieleni siłą farmerzy. Po trzech latach harówki na roli Nath dowiedział się, gdzie przepadali jego towarzysze.
Do celi w tajnym więzieniu wtrącono go 7 stycznia 1978 roku. Ponurej groteski jego przesłuchania nie powstydziłby się nawet Franz Kafka.
Artysta zgodnie z prawdą mówił funkcjonariuszom, że nie wie, czemu został zatrzymany. Ci odpowiadali, by nie udawał głupka, bo służby nie są głupie i nigdy nie łapią niewinnych ludzi.
Nath nie zdawał sobie wtedy sprawy, że do Tuol Sleng trafiał potencjalny "element wywrotowy" - artyści, intelektualiści i podejrzany aktyw partyjny. Władza nie wnikała w szczegóły. W udzielonym po latach wywiadzie mówił, że do więzienia można było trafić nawet za to, że miało się delikatne dłonie lub nosiło się okulary . Nath wzrok miał dobry, a ręce spracowane już od małego - nie miał ojca, pochodził z biednej rodziny. Miał za to pędzel i sztalugi. To wystarczyło.
Funkcjonariuszom Tuol Sleng udało się zmusić go do przyznania się do winy. Zwyczajowo był to udział w konspiracji mającej na celu obalenie rządu i współpraca z CIA. W parze z działalnością wywrotową szło sporządzenie listy "wspólników ".
Po przyznaniu się do winy oskarżeni trafiali do wspólnych cel, a na przesłuchania ściągano kolejnych, niewinnych ludzi ze sporządzonych list. Po złożeniu zeznań więźniowie stawali się zbędni. Ich śmierć była już tylko kwestią czasu.
Szkoła śmierci
Na potrzeby więzienia zaadoptowano budynki szkoły średniej w stołecznym Phnom Penh. Edukację młodzieży zamieniono na brutalną "reedukację" osadzonych.
Oprawcy przekształcili sale lekcyjne w obskurne cele i komnaty tortur. W kompleksie swoją siedzibę miał Santebal, khmerska służba bezpieczeństwa. Na jej czele stał Kang Kek Iev - niesławny towarzysz Duch. To on był odpowiedzialny za sieć placówek, w których przetrzymywano i torturowano więźniów. Jego oczkiem w głowie była jednostka penitencjarna S-21, światu znana jako Tuol Sleng.
Strażnicy nie znali litości. Nie mogli jej znać. W razie niewypełnienia rozkazów czekało ich spotkanie z plutonem egzekucyjnym. W czasach funkcjonowania więzienia wykonano wyroki na ponad 10 nadzorcach.
Kaci przykuwali osadzonych do łóżek, na których dotkliwie ich bili. Stosowali podtopienia i tortury z użyciem prądu, łamali ludziom kości i miażdżyli stawy. Z niektórych więźniów dosłownie wysysali krew. Później przetaczano ją rannym na froncie żołnierzom.
W więzieniu nie brakowało dzieci i kobiet. Gdy zatrzymywano "konspiratora", niejednokrotnie wraz z nim na tortury trafiała jego najbliższa rodzina. Dzieci były odbierane rodzicom i przetrzymywane w oddzielnych celach, gdzie musiały przeżyć żywiąc się czterema łyżeczkami kleiku dziennie. Te, które były zbyt słabe ginęły na miejscu z rąk strażników.
W celach tłoczyło się po 50 osób skutych łańcuchami. Strażnicy zmuszali ich do leżenia na posadzce. Szerzyły się choroby, panował głód. Na jednym z procesów Nath zeznał, że w tajemnicy przed oprawcami więźniowie w pośpiechu łykali pluskwy i karaluchy. Wyznał również, że uczucie głodu nieraz było tak dojmujące, że w jego głowie rodziła się myśl o zjadaniu współwięźniów. Dzienna racja żywieniowa składała się z sześciu łyżeczek ryżowej kaszki. Każdego dnia ktoś umierał z wycieńczenia.
Pozostali, połączeni łańcuchami, czekali długie godziny, by strażnicy zabrali rozkładające się ciała. W tym czasie ci, którzy jeszcze żyli rzucali się na należną nieboszczykowi porcję ryżu. Skazani jedli, załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne i umierali w tym samym miejscu.
Katorga najczęściej kończyła się na tzw. polach śmierci. Ci, którzy przetrwali więzienie, byli dobijani i porzucani w masowych mogiłach.
Pol Pot - kto to taki?
Vann Nath przeżył w tych warunkach miesiąc. Później, skrajnie wycieńczony, został wezwany przez szefa placówki, towarzysza Ducha. Dyrektor trzymał przed sobą kwestionariusz więźnia. W dokumentach zaznaczono, że Nath jest artystą. Duch wręczył mu fotografię i kazał namalować wierną reprodukcję postaci, która się na niej znajdowała.
Zdjęcie przedstawiało Pol Pota i choć trudno w to uwierzyć, większość mieszkańców Kambodży nie wiedziała, kim jest główny architekt nowego porządku. Vann Nath zapytany, czyj wizerunek ma przed sobą, odpowiedział że jest to Khieu Samphan, ówczesny prezydent Demokratycznej Kampuczy (nazwa Kambodży w latach 1975-1979).
Zanim Pol Pot zdobył władzę, był bardzo tajemniczy. Nawet jego najbliżsi współpracownicy nie wiedzieli, kim był w przeszłości, nie znali też jego prawdziwego nazwiska (Saloth Sar - red.). Również po przejęciu władzy pozostawał w cieniu. Postanowił to zmienić dopiero za namową swojego chińskiego doradcy, który sugerował mu wypracowanie propagandowego wizerunku własnej osoby na wzór Mao Zedonga.
Przetrwał dzięki talentowi
Zła odpowiedź nie zaważyła na losie Natha. Malarz zdał egzamin. Wiernie odwzorował fotografię, mimo że po raz pierwszy od trzech lat trzymał w dłoni pędzel. Pojawiła się nadzieja na przeżycie.
Vann Nath rozpoczął taśmową produkcję propagandowych portretów Brata Numer Jeden, jak tytułował się Pol Pot. Nie miał pojęcia, że swój żywot zawdzięcza podszeptom jego doradcy. Od tej pory za każdym razem w dokumentach egzekucyjnych przy nazwisku Vann Nath wpisywano "zostawić". Artysta stał się trybikiem w raczkującej machinie propagandowej dyktatora.
Dostał oddzielną celę-pracownię, gdzie malował portrety u boku rzeźbiarza, który z gliny lepił podobizny wodza. Talent pozwolił mu przetrwać, ale życie odzyskał po roku artystycznej niewoli, za sprawą wietnamskiej armii. Wojska sąsiada zaatakowały reżim Pol Pota, ponieważ ten eksterminował mniejszość wietnamską w Kambodży.
To właśnie wtedy świat po raz pierwszy dowiedział się o istnieniu więzienia Tuol Sleng. W 1979 roku wietnamski fotoreporter Ho Van Tay wraz z dwójką dziennikarzy dotarli do kompleksu szkolnych budynków, wiedzeni odorem rozkładających się zwłok.
Na miejscu wciąż poniewierały się pozbawione głów ciała. Niektóre były skute łańcuchami, inne spoczywały przytwierdzone do łóżek. Nad nimi ucztowało ptactwo, które rozrywało to, co zostało z gnijących w upale zwłok.
W pokojach przesłuchań w pogotowiu wciąż czekały narzędzia tortur - tasaki do kaleczenia kończyn, obcęgi do wyrywania paznokci i kubły napełnione wodą, w których podtapiano schwytanych.
Dawanie świadectwa
Po oswobodzeniu Vann Nath odnalazł swoją żonę. Nie mógł cieszyć się pełnią szczęścia. Jego dwaj synowie nie przeżyli czteroletniego eksperymentu pt. "Rok Zerowy", który zafundował Kambodży Pol Pot. W tym czasie Demokratyczna Kampucza miała stać się państwem idealnym - bez pieniądza i własności prywatnej.
Przeszłość miała odejść w niepamięć i zrobić miejsce dla społeczeństwa przyszłości. W 1975 roku Kambodżę zamieszkiwało siedem milionów ludzi. Według różnych szacunków, jako "relikty przeszłości" śmierć poniosło od 1,2 do 3,3 mln z nich. Synowie Natha znaleźli się w tym gronie.
Równo rok po wkroczeniu Wietnamczyków budynek szkoły, w której mieściła się katownia, jeszcze raz zmienił swoją funkcję. Tym razem przeistoczył się w muzeum ludobójstwa.
Placówka od początku borykała się z problemami. Brakowało dokumentów, zdjęć i przede wszystkim świadków. W związku z tym wystosowano prośbę do Vann Natha o namalowanie tego, co ujrzał w niewoli.
Po tak traumatycznych przeżyciach Nath, jak wielu jemu podobnych, chciał jak najszybciej usunąć z pamięci przykre wspomnienia. Po wyjściu z więzienia zrezygnował z malowania, które samo w sobie stało się wyzwaniem dla jego ciała. Bywało, że nie mógł odpowiednio utrzymać pędzla, bo jego dłonie trzęsły się od zadanych w przeszłości tortur.
Jako jeden z siedmiu ocalałych, Nath czuł odpowiedzialność, która na nim ciążyła. Widział, że jest tylko jednym z dwójki artystów, którzy przeżyli obóz koncentracyjny w Tuol Sleng. Co więcej, Czerwoni Khmerzy praktycznie wycięli w pień twórców w całej Kambodży.
Postanowił przelać na płótno najmroczniejsze wspomnienia i pokazać światu, co działo się za zamkniętymi wrotami tajnej "szkoły śmierci". Stworzył serię wstrząsających obrazów, które ukazywały cierpienia wygłodzonych ludzi i bestialstwo oprawców.
Prace, na których przedstawiał mechanizm auto-ludobójstwa, jak po latach nazwano zbrodnie reżimu na własnych rodakach, odbiły się szerokim echem na całym świecie. Nath nigdy nie zabiegał o sławę. Swoimi płótnami walczył o pamięć i sprawiedliwość.
Wyroki
Malarz, który przeżył piekło, na sprawiedliwość czekał 30 lat. Opłaciło się. W lipcu ubiegłego roku Nadzwyczajny Trybunał ds. Zbrodni Popełnionych przez Czerwonych Khmerów wydał pierwszy i jedyny do tej pory wyrok skazujący. Zbrodniarzem, który usłyszał premierowy werdykt był kat z Tuol Sleng - towarzysz Duch. Dyrektor więzienia już wcześniej wyraził skruchę.
Czytaj więcej: Katował ludzi - teraz chce zostać ukamienowany
Duch dostał 35 lat więzienia, z których odsiedzi 19. Pozostałe lata spędził już w areszcie, co zaliczono w poczet wyroku. Kluczowe zeznania w sprawie Ducha złożył nikt inny jak Vann Nath. Jak sam mówił, nigdy nie marzył nawet, że będzie mógł stanąć przed sądem i opowiedzieć o swoich doświadczeniach.
W czerwcu tego roku rozpoczęły się kolejne procesy czterech wysoko postawionych funkcjonariuszy reżimu, w tym prezydenta Samphana oraz głównego ideologa Kampuczy Nuon Chea - Brata Numer Dwa. Architekt zagłady, Pol Pot, zmarł 13 lat temu. Nigdy nie okazał skruchy i do końca twierdził, że ratował kraj przed wietnamizacją.
Nath w ostatnich latach życia zmagał się z poważnymi chorobami nerek, jednak wciąż na pierwszym miejscu stawiał walkę o pamięć i sprawiedliwość. Zmarł 4 września w Phnom Penh. Zostawił trójkę dzieci i żonę.
Pozostawił po sobie sztukę - wstrząsający zapis okrucieństw, których był świadkiem.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska